Artykuły

Brunatne kukułcze jajo Rozmowa z Zytą Rudzką

- Estetyzacja to nie efekciarstwo. Metafora to duch fikcji. Szukam formy niewygodnej, takiej, która coś może odsłoni, zedrze plaster i obnaży rzekome kuku jako ranę, która się paprze - Justynie Jaworskiej opowiada Zyta Rudzka.

Justyna Jaworska: Odniosłaś w tym roku duży sukces powieścią "Krótka wymiana ognia", po dwunastu latach pisania dla teatru...

Zyta Rudzka: Zapytaj, dlaczego wróciłam do prozy. (śmiech)

No dobra. Dlaczego?

Bo się stęskniłam. Ale też wróciłam już jakby w innej dyspozycji. "Krótka wymiana ognia" jest podobna stylistycznie do moich pierwszych książek, "Mykwy" czy "Białych klisz" (krótkie, rwane zdania), ale po pisaniu dramatów zmieniłam podejście do konstrukcji. Mocowanie się z formą dramatyczną nauczyło mnie innego budowania struktury i psychologii postaci. Tutaj studia psychologiczne nic mi nie dały. Teraz z premedytacją przełamuję kanoniczne wzory, wymawiam posłuszeństwo tak zwanej drabince fabularnej, kulminacji, nie fiksuję się na przemianie bohatera.

Czyli przestałaś myśleć "powieściowo"?

W tradycyjnym sensie. Punkt, o którym myślimy, że jest kulminacją, często wcale nią nie jest. I po co właściwie bohater ma się przemieniać? Literatura to nie jest coaching. Lepiej, gdy nie daje obłudnego pocieszenia. Lubię, jak sztuka wywleka ze strefy komfortu. Wtedy jest szansa na wyjście z myślenia tunelowego: na zobaczenie świata inaczej, w mniej narcystycznej perspektywie.

Twoja "Krótka wymiana ognia" wywleka ze strefy komfortu.

Tłumacz Krzysztof Majer powiedział o niej, że jest progresywnie trudna. Zaczyna się od tego, że stara baba stoi na przystanku, miota się po mieście, może i transowo, a potem wchodzimy w jej życie coraz głębiej, jak do studni. Ze studnią to nieprzypadkowe porównanie, jedna z bohaterek mówi właśnie do studni. I taka jest ta forma, inna. Pewnie trudniejsza w szybkim czytaniu, ale nie w szybkim czytaniu cała zabawa. Konstrukcja powieści odwołuje się do struktury pamięci. Krótkie rozdziały. Migawki. W końcu życie też nie jest żadną wielką księgą, nie tak je postrzegamy. Pamięć działa raczej jak w malarstwie puentylistów: widzimy plamy, punkty.

Kształt się wyłania dopiero, gdy spojrzymy z oddalenia?

O, tu już zasada impresjonistów nie działa. Wobec własnego istnienia nigdy nie jest się w pozycji dystansu. Nic się nie wyłania. A na pewno żaden śliczny obrazek. Chyba że ma się sprawne mechanizmy tłumienia i zaprzeczania.

Drukowane przez nas "Kuku" też ma nieciągłą formę, jest niczym szarada.

Życie bohaterki wpadło do niszczarki i forma sztuki ma to oddawać. Często posługiwałam się humorem jako sposobem na odklejanie się od traumy, ale "Kuku" to jest chłodny tekst. Pisałam go w czasie czarnych marszy. Czując w sobie sprzeczne emocje. Tu skupiałam się na ascetycznej formie, a tu wkurzałam, że historia spycha kobiety z kładki. Że znowu życie kobiety ma być zbożne, a jak ekstaza, to tylko religijna. Bohaterka, Lena, jest tu postacią centralną, każdy czegoś od niej chce: mąż, ojciec, brat, pasierb. Mężczyźni, wszyscy naraz obecni na scenie, mówią do niej i nie widzą się wzajemnie, krążą wokół niej niczym planety, pretendując do bycia Słońcem.

Żadnemu się to ostatecznie nie udaje...

W "Krótkiej wymianie ognia" pisałam o zniszczeniu wspólnoty Ślązaczek, w "Kuku" też jest rozpad, ujawnia się fasadowość rodzinnych więzi, wyobcowanie w małżeństwie. Dla Leny to moment jeszcze chaosu, bezradności i niewybranej samotności, ale ona już czuje się pozbawiona złudzeń i to ją wyzwala. Wymyka się w końcu z tego układu satelit, bo dopóki w nim jest, też pełni z góry określone role. Jest nawet kustoszką rodzinnej tradycji, którą symbolizuje zegar z kukułką. A zegar to poniemiecki, kukułka kuka po niemiecku i jakoś nie chce być miłą polską ptaszyną. Może to nie zegar jest, tylko jakaś podejrzana budka lęgowa. A w niej podrzucone jajo, i to nie takie jajo, o jakie nam chodzi. To złe jajo jest, z niego wylęgnie się zła tradycja.

Nie jestem pewna, czy dla wszystkich to będzie jasne.

Zwolnij mnie, proszę, z tłumaczenia się, że nie napisałam czegoś, co się czyta z łatwym zrozumieniem. Tekst to jest partytura, która dopiero na scenie nabiera pełnego wymiaru i odsłania relacje, jak w rysowance dla dzieci "połącz kropki". To nie jest teatr, który się wyłania z recytacji. Kiedy fabuła jest linearna, oczywista i po prostu idziemy za wydarzeniami, to stawiamy się na pozycji konsumenta: przeżywamy i przeżuwamy cudze życie, ale jest to zazwyczaj dosyć powierzchowne. Nie zależy mi ani na łatwym katharsis, bo nie mam tu wiary, ani na tym, by odbiorca przylgnął do jednej wybranej postaci.

Powiedz coś więcej o tej złej tradycji, o której wspomniałaś.

Poczułam strach. Po prostu. Taki najbardziej ludzki o siebie samą. Musiałam napisać o narodzinach, a właściwie o odrodzeniu zła. Brat bohaterki ma firmę czyszczącą i reklamuje się hasłem "Spryskaj to!". Krótkie komunikaty, które wymieniają postaci, stają się pod koniec coraz bardziej rytmiczne, oznajmujące. Dwudziestoletni pasierb prawie nie mówił, a teraz odzywa się nowym językiem: opresyjnym. Takim samym językiem mówi zagadkowa postać, ktoś, kto się poddaje za zegarmistrza: Mężczyzna Bez Psa. To mowa pozornie wyjałowiona z agresji, zwinięta w prostą, lakoniczną formę. Wyobrażam sobie, że na scenie można ten język wzmocnić, na przykład powtarzając w trybie rozkazu te same zapętlone frazy, ale to by już była robota dla reżysera. Nie chciałam tego zapisywać nachalnie. "Kabaret Fosse'a" czy "Jajo węża" Bergmana pokazywały narodziny faszyzmu w Niemczech, a dziś ten proces "brunatnienia" postępuje dość przebiegle, to właśnie jajo kukułki, podrzucony faszyzm, który wykluwa się ukradkiem.

I idzie w parze, paradoksalnie, z ostrą jak za Gomułki nagonką antyniemiecką. Myślisz, że faszyzmu nie wolno u nas nazywać po imieniu?

Ale już wolno! Ruchy nacjonalistyczne czy wręcz nazistowskie odradzają się w całej Europie, i w tym też jesteśmy lepsi, bo antysemityzm nie jest wypierany, u nas wszystko jawne i szczere. Zły język raz wyszedł z gęby i już go nie można schować!

Pytam, bo ty tego nie nazywasz wprost.

Ta sztuka jest również zapisem mojego buntu, ale unikałam chlapania słowem jak farbą na transparentach. Nie piszę wprost ideami, nawet tymi, które popieram całym sercem. Ostatnio brałam udział w dyskusji na temat: czy literatura piękna może być jednocześnie zaangażowana. Literatura oczywiście wszystko może i niczego nie musi, ale mam poczucie, że literatura zaangażowana to jest literatura, która się pięknie angażuje. To nie sztuka stworzyć mizdrzącego się bohatera albo ofiarę wymuszającą współczucie. A napisz tak, by wywołać empatię z kimś, kto jest inny, obcy, kto irytuje. To właśnie forma tak przesiewa treść, że uruchamia współodczuwanie.

Nie boisz się zarzutu, że uciekasz w wyrafinowaną estetykę?

Estetyzacja to nie efekciarstwo. Metafora to duch fikcji. Szukam formy niewygodnej, takiej, która coś może odsłoni, zedrze plaster i obnaży rzekome kuku jako ranę, która się paprze. Bo to, o czym chciałam opowiedzieć, to już nie jest małe kuku. Kiedy pisałam ten tekst, trafiłam na wrocławskim Rynku na grupę prawicowców, z drugiej strony szły Dziewuchy i uderzały w bębny. Cały Rynek rezonował, czuło się energię, tę złą i tę dobrą energię.

Jeszcze chwila i nastąpi krótka wymiana ognia? Nazwałaś tym tytułem drukowaną u nas sztukę, a potem powieść, choć traktującą zupełnie o czym innym. W "Kuku" z kolei znajduję frazy z powieści. Co to za strategia?

Zżynam sama z siebie, a co, nie wolno? (śmiech) Ale odpowiem inaczej. Przyjaźniłam się z malarzami, bywałam w pracowniach. I widziałam, jak zamalowują własne obrazy. Odzyskują płótno i zaczynają od nowa. Czasami zostawiają udany fragment, jakieś połączenie kolorów, i wokół niego budują następną kompozycję. Taki sam mechanizm mam w sobie. Potrafię się przywiązać do zdania, opisu, postaci. To również kwestia pamiętania pewnych fraz, bo nie czytam tego, co kiedyś napisałam.

Nie lubisz swoich książek?

Lubię mój debiut "Białe klisze", "Mykwę"czy "Ślicznotkę doktora Josefa", ale na przykład "Uczt i głodów" nienawidzę. Sobie młodej to wybaczam. (śmiech) Jest też trochę rzeczy, które napisałam z niskich pobudek, czyli dla pieniędzy. Zazwyczaj pod pseudonimem, ale bywało, że się zagapiłam. (śmiech)

Nie musisz się tłumaczyć.

To nie tłumaczenie, ale ważna sprawa. Dla kobiety niezależność finansowa to wolność. W każdym wymiarze. Intymnym i artystycznym. Moje powieści wychodziły w małych nakładach, ale zawsze pisałam tak, jak chciałam, najlepiej, jak w tym momencie umiałam. Żadnych ustępstw, asertywnych redaktorów, wtrącania się. Nagle "Krótka wymiana ognia" sprzedaje się w ciągu trzech tygodni. Robią dodruk. To oczywiście zasługa niespodziewanej ilości recenzji. I właśnie teraz dostaję też sporo wiadomości od artystek, które nie chcą iść na kompromis. Całe lata piszą do szuflady. Jak dobrze pójdzie, mają jakieś wieczory autorskie w zaprzyjaźnionym Domu Kultury. Rozumiem te napięcia. Z demonem ambicji trzeba się jakoś ułożyć. Ja też go mam. Ale to ja nim rządzę, a nie on mną.

Więc jak uniknąć frustracji?

Mówi się, że literatura to jedno wielkie cmentarzysko nieznanych pisarzy. Uważam, że to nie cmentarz, tylko dół zbiorowy, nawet niepobielony wapnem. Jak możesz przestać pisać, to nie pisz. Ale jak już musisz - pisz i nie oczekuj, że kiedykolwiek kupisz sobie za to bułkę z masłem. Dostaję też listy od nieznanych osób, bardzo bezpośrednie, w rodzaju: "Zyto, nie leń się! Nie chcemy czekać kilkunastu lat na twoją następną książkę!". Rozczula mnie to, bo przecież nieustanie pozostaję w reżymie pisarskim. Przez te lata pisałam sztuki, ale świat dramatopisarzy jest hermetyczny.

To też dowód na to, o czym w zeszłym numerze opowiadała Barbara Klicka: środowisko literackie i teatralne mocno się rozjeżdżają.

Zbiory rozłączne, to prawda. Ale też współczesne polskie dramaty są naprawdę rzadko grane. Ja też nie jestem wystawiana.

Jedynie "Cukier Stanik" miał trzy inscenizacje, zupełnie od siebie różne.

Tak, najpierw Gabriel Gietzky w Teatrze Laboratorium. Pracownia gorseciarska Cukiera była tam małą ojczyzną, ciepłą przystanią dla różnych życiowych niedobitków.

Z kolei realizacja Agaty Puszcz dla Teatroteki wyszła surrealistycznie!

I dobrze wyszła! Ale Krzysztof Stroiński wyrwał się z tej onirycznej konwencji. Zagrał nie tyle poczciwego krawca, ile mężczyznę niejednoznacznego. Artystowsko nieprzejednany, radosny, a może jednak uwodziciel sprawnie maskujący narcystyczną porażkę, zatem samotny. Ta rola coś we mnie samej odsłoniła, a przecież znam ten tekst. Stroiński - aktor wybitny. Natomiast austriaccy twórcy odkryli w tekście inny potencjał. To dla nich opowieść o Europie, o jej pęknięciu, trochę jak w filmie Goodbye Lenin, ale jak mówiono: bardziej uniwersalna. Jako historia o żelaznej kurtynie, która ciągle istnieje, tylko jest przesuwana w różne miejsca.

Opowiedz więcej o tej inscenizacji w Wiedniu, bo o niej najmniej wiadomo. Były znakomite recenzje, magazyn "Falter" uznał ją za wydarzenie sezonu.

W "Zucker Büstenhalter" występowały wyłącznie kobiety, co nadało całości dekadenckiego ducha lat dwudziestych. Każda z aktorek zbudowała swoją rolę, odwołując się do kobiecej siły, każda niebanalnie, ożywczo. Ucieszyłam się, że humor ocalał w tłumaczeniu. Reżyser Imre Lichtenberger Bozoki jest również muzykiem, napisał songi. Myślałam najpierw, że to covery miłosnych ballad niemieckich, takie to było zagarniające.

Czuło się też siłę zespołu, która wykracza poza teatr. Między scenami każda z aktorek miała swój krótki polityczny standup, nawiązujący do sytuacji w Polsce, ale też w Austrii. Pojawił się i PIS, i akcja #metoo, która akurat wybuchła. Obawiałam się, czy te wstawki nie wytrącą widzów z rytmu, ale publiczność żywo reagowała i ostatecznie spektakl, który opowiada przecież o walce, mocniej się dzięki nim zakotwiczył w świecie. Wyszedł z pracowni, że tak powiem. Gorseciarskiej.

A co masz w pracowni teraz?

Powieść o lekarzu pediatrze, o miłości, ale sentymentalna nie będę. Cyniczna też nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji