Artykuły

Flaczenie. Rozmowa z Antonim Winchem

- Nawet nie chodzi o to, że pornografia jest uboga fabularnie, tylko o to, że wchodzi nam w życie. I nasze życie staje się ubogie fabularnie. Jest generalna tendencja do upraszczania związków międzyludzkich, można by nawet mówić o pornografizacji relacji. I właśnie fabuły, czyli po prostu sensu, zaczyna brakować moim bohaterom, zwłaszcza tym starszym, bo młodsi zdają się jeszcze wierzyć w przygody ciała - Justynie Jaworskiej mówi Antoni Winch.

Justyna Jaworska: "Somnambulizm" powstał, mam wrażenie, w pana ostrej fazie levinowskiej.

Antoni Winch: Trafne rozpoznanie. Pisałem ten tekst tuż po seminarium o "Fragmentach dyskursu miłosnego" Rolanda Barthesa, zorganizowanym przez mój Instytut Sztuki i Akademię Teatralną, na którym wygłosiłem referat o fragmentach dyskursu miłosnego u Levina. Potem, na potrzeby artykułu, doczytałem jeszcze "Cząstki elementarne" Houellebecqa i z takich inspiracji powstał mój dramat. Postać Fana wzorowałem luźno na postaci Bruna z Cząstek - to samotny, starszy człowiek, odbierający miłość wyłącznie poprzez seks. Chciałby inaczej, duchowo, ale nawet nie umie, bo tak został ukształtowany.

To moja ulubiona postać - zawsze wolałam rozterki Bruna niż Michela.

Ale obaj byli ciekawi jako dwa krańce jednego spektrum wyjałowienia duchowego.

Już widzę "Somnambulizm" na scenie w bardzo tradycyjnej scenografii, w kostiumach z Ibsena czy Czechowa. Na stół wjeżdża herbata, a potem się okazuje, że to wszystko ambitny pornobiznes.

A za nim stoi ambitny reżyser, który wyczuwa, że dotychczasowi odbiorcy oferty pornograficznej stają się z wiekiem znudzeni, zmęczeni seksem czy nawet już do niego niezdolni i marzą o czymś subtelniejszym, czego nawet nie potrafią nazwać. Tę diagnozę przesytu wziąłem z  Houellebecqa.

Świetnie pan też pokazuje, jak uboga fabularnie jest pornografia.

Nawet nie chodzi o to, że pornografia jest uboga fabularnie, tylko o to, że wchodzi nam w życie. I nasze życie staje się ubogie fabularnie. Jest generalna tendencja do upraszczania związków międzyludzkich, można by nawet mówić o pornografizacji relacji. I właśnie fabuły, czyli po prostu sensu, zaczyna brakować moim bohaterom, zwłaszcza tym starszym, bo młodsi zdają się jeszcze wierzyć w przygody ciała.

Dlaczego dobrał pan do tego akurat dziewiętnastowieczny sztafaż?

Stylizację zaczerpnąłem z "Garbusa" Mrożka [druk. "Dialog" nr 9/1975]. W którymś z listów Mrożek tłumaczył, że pisze dramat z odwołaniami do Czechowa, bo za czasów Czechowa coś się kończyło i podobnie kończy się teraz. To były lata siedemdziesiąte, ale obecnie znowu mam poczucie końca pewnej epoki. Poprzedni przełom wieków rozliczał się z miłością rozumianą jako grzech - Raniewska z "Wiśniowego sadu" traci majątek, bo daje się wykorzystywać mężczyznom i ma jeszcze z tego powodu silne poczucie winy. Bohaterowie "Garbusa", choć bardzo "czechowowscy", są już duchowo zobojętniali, wszystko się tam rozgrywa na poziomie póz, jest nijakie, rozłazi się. Apogeum tego duchowego flaczenia widać moim zdaniem w ostatniej sztuce Mrożka, "Karnawale, czyli pierwszej żonie Adama" [druk. "Dialog" nr 2/2013], gdzie archetypiczne dla naszej kultury postaci już nawet nie potrafią się ze sobą pokłócić. Chciałem pokazać w "Somnambulizmie" niejako kolejny etap.

Patronów jest tu więcej, bo Monterzy są chyba wzięci z Witkacego?

Naprawdę? (śmiech) Oni są z branży pornograficznej po prostu, to tacy dobrze zbudowani panowie, którzy przychodzą naprawić kran czy kablówkę samotnej kobiecie. Jeśli inspirowałem się Witkacym, to raczej przy postaci Ojca Bastardo.

I pewnie w finale, przy katastroficznych wizjach "brejowatej masy", w którą zmienia się nasza cywilizacja. Zresztą katastrofizm przebija z większości pana tekstów.

Rzeczywiście, chociaż to także moja prywatna wizja świata, zgodna z tym, czego się w gruncie rzeczy obawiam. Ale żeby nie było tak pesymistycznie, staram się - i tu moim mistrzem jest Witkacy - przedstawiać swoje rozpoznania w groteskowej i możliwie atrakcyjnej dla odbiorcy formie. Nie chciałbym jednak utopić swojej filozofii w chaosie, dlatego usiłuję prowadzić wątki równolegle i z zachowaniem konstrukcji, co jest trudnym zadaniem. Muszę na przykład pilnować, żeby jakiegoś elementu nie wprowadzić za wcześnie, żeby jakiegoś wątku nie "przegrzać", żeby doprowadzić całość do kulminacji czy przynajmniej puenty. W przeciwnym razie mógłbym co najwyżej usłyszeć, że "autor miał pomysły".

A czy nawiązanie do "Lunatyków" jest zamierzone?

Początkowo chciałem nazwać całą sztukę "Lunatycy", ale ktoś już chyba ten tytuł wykorzystał (śmiech) W słowie "somnambulizm" jest ukryty "ból", brzmi jakoś groźnie i mrocznie. Zostawiłem jednak "lunatyków" jako tytuł epilogu, w którym moi bohaterowie szukają się po omacku.

Nie oszczędza pan też sztuki współczesnej.

Akurat wykorzystane w dramacie przykłady działań artystycznych znalazłem w internecie. Wpisałem do wyszukiwarki "najgłupsze performensy". Komputer dopytał, czy chodziło mi o "najdziwniejsze", po czym wyrzucił naprawdę długą listę. Wybrałem te, które były jakoś związane z fizjologią, na dodatek z informacją o cenie, za jaką poszły. Na przykład Wenus z ekskrementów powstała naprawdę i spadła mi jak z nieba! Ale w tym zestawieniu nie chodziło mi o to, by po prostu wyśmiać sztukę współczesną, tylko żeby pokazać jej kryzys w powiązaniu z obecnym kryzysem wartości - przy czym nie rozstrzygam, co było pierwsze. Jest w tym jakaś synergia, że nasza pustka duchowa znajduje odbicie w pustce tego, co uznajemy obecnie za sztukę. Aż nie do wiary, że twórcy, którzy mają przede wszystkim problemy ze sobą, uchodzą za wybitnych artystów i sprzedają swoje "dzieła" za zawrotne kwoty. Taki czas. Już Mrożek to przewidział.

Znowu Mrożek?

Nic nie poradzę na to, że wszystko mi się z nim kojarzy. Sporą część tego tekstu mógłbym mu zadedykować.

A czym zajmuje się pan teraz?

W sensie naukowym? Przygotowuję książkę, która będzie poświęcona Witkacemu, Mrożkowi i Levinowi. Ta trójca mnie nie opuszcza, wynajduję tu wciąż nowe powiązania i mam nadzieję, że książka będzie gotowa pod koniec tego roku. Zasadniczo staram się pokazać, jak diagnozy wszystkich trzech spełniają się w obecnym "flaczeniu rzeczywistości". Sporo już napisałem, jeszcze więcej przemyślałem, muszę tylko znaleźć czas, by do tego usiąść.

Uczy pan studentów?

Prowadzę na studiach podyplomowych zajęcia z doktryn teatralnych. Tu chciałbym pozdrowić profesora Tomasza Kubikowskiego, który ten przedmiot prowadzi w Akademii Teatralnej, i zapewnić, że nie jestem dla niego żadną konkurencją dydaktyczną. Robię to dużo gorzej, ale się staram.

A artystycznie?

Piszę słuchowiska. Do sceny nie mam jakoś szczęścia, ale mam szczęście do radia, w dużej mierze dzięki Łukaszowi Lewandowskiemu, który jako reżyser wziął mnie pod swoje skrzydła i bardzo wiele nauczył. W zeszłym roku udało mi się zdobyć Grand Prix na festiwalu Dwa Teatry za Ordonkę, którą zrobiłem z Darkiem Błaszczykiem, to też była cudowna współpraca i przy okazji szkoła. Niezależnie pracowałem przy serialu, pisałem dialogi, co z kolei nauczyło mnie konkretu i lapidarności frazy, a także pracy na akord, bo tam trzeba oddać tekst w trzy dni. Ale znowu tęsknię za radiem. Specjalnie dla Łukasza planuję już kolejne słuchowisko: o uczcie, którą ułaskawiony Barabasz wydaje na Golgocie.

Zatem pijmy za Barabasza! Powodzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji