W klatce uczuć
Historia banalna czy wzruszająca? Zaczyna się jak romantyczna bajka: "Kiedy miałem 21 lat, przeżyłem zawód miłosny. Wydawało mi się, że cierpienie nie będzie miało końca...".
Tak mówi o genezie "Odwrotu" - William Nicholson, autor kameralnej sztuki napisanej dla trzech aktorów, która w Polsce miała swoją prapremierę w Teatrze Współczesnym.
"Odwrót" to historia starszego małżeństwa, które po trzydziestu wspólnych latach przeżywa kryzys. Alicja (Marta Lipińska) i Edward (Olgierd Łukaszewicz) nie potrafią ze sobą rozmawiać tak jak dawniej, każda próba nawiązania kontaktu kończy się wybuchem. W końcu mężczyzna wyznaje, że chce odejść. Zakochał się w innej kobiecie. Rozpad małżeństwa obserwuje syn Jamie (Jacek Rozenek).
Problem nie najnowszy. Nicholsonowi również nie udaje się go rozwiązać. Żaden z jego bohaterów nie wychodzi cało z próby rozpoczęcia życia na nowo.
Alicja wynajduje sobie przedziwne zajęcia, by zapełnić czas. Coraz usilniej - nawet za cenę własnego ośmieszenia - stara się przywiązać męża do siebie. Edward - mimo że zdecydował się na odejście - nie wie do końca, czy dobrze zrobił. Ich syn - jak gdyby w myśl powiedzenia, że najwięcej wynosi się z domu, nie będzie w stanie osiągnąć szczęścia.
"Odwrót", wystawiany w bardziej rozbudowanej inscenizacji, nie wyglądałby tak samo, jak pokazany na maleńkiej scence w baraku. Reżyser nie pozwala aktorom ani na chwilę zejść ze sceny. Tak jakby zamknął ich w klatce. Alicja, Edward, Jamie są uwięzieni w swoim tragizmie. To wrażenie dodatkowo potęguje surowa, metaliczna scenografia Marcina Stajewskiego.
Olgierd Łukaszewicz i Jacek Rozenek tworzą postaci trochę podobne: zamknięte w sobie, nieufne. Nie wierzą w Boga, więc nie mogą szukać u niego ratunku. Kobieta wierzy, ale i jej wiara na niewiele się przydaje. Kiedy aktorka siedzi przy stole, ubrana w brzydki, ciemny sweter, ze spuszczoną głową - choć to pierwsze minuty spektaklu - jasne jest, że dla Alicji to początek końca.