Artykuły

Dyktatura tłumu

Po podniesieniu kurtyny ukazuje się dworzec. Jeden z tych poniekąd bezimiennych, bo identycznie bezosobowych, punktów świata, w których mijają się obojętni ludzie. Po chwili, za szybą poczekalni rozpoczyna wędrówkę sznur pasażerów z wytartymi walizkami. To chór i bohaterowie, którzy za chwilę odegrają dla nas "Antygonę" Sofoklesa.

Pomysł Bogdana Cioska, by przenieść starożytny dramat we współczesność nie jest, oczywiście, nowy. Ale - o dziwo! - nie jest także banalny. Bo ten dziwny dworzec - zbudowany na scenie Teatru Zagłębia w Sosnowcu przez Andrzeja Witkowskiego - znosi natychmiast proste skojarzenia i ma w sobie coś uniwersalnego. Miejsce nieustającej wędrówki, wygnania, wychodzenia ze zbrukanego zbrodnią miejsca, ucieczka, podróż w dobrą albo złą stronę. Dworzec jest współczesny i współczesne są kostiumy aktorów, ale motyw wędrującego tłumu - odwieczny. Z tego tłumu wyłonią się przyjaciele i wrogowie Antygony, ona sama pozostanie jednak obok. Samotna i dlatego to tłum, a nie Kreon (choć król steruje nastrojami większości) stanowić będzie o jej losie. Pojedynczego człowieka zawsze łatwiej zaszczuć... A tłum bywa wyrachowany i bezpieczny w swojej anonimowości. Gromada pilnie słucha, jakie wieści przynosi posłaniec i jak na nie reaguje władza, a potem kombinuje, co zrobić, by na tym skorzystać. Czasem nawet współczuje ofiarom i odmieńcom, ale w granicach własnego bezpieczeństwa. Przejmująca jest scena, w której Antygona wyrzuca z siebie wszystkie prawdy i racje, na moment przed śmiercią. W tym samym czasie pasażerowie rozpakowują tobołki, jedzą, moszczą się na ławkach poczekalni - głusi, obojętni, beznamiętni.

Tak rozumiana interpretacja rozciąga problem tragedii Sofoklesa w czasie i przestrzeni, bardziej akcentując problem "nieistnienia" jednostki w społeczeństwie, niż dramat osobisty bohaterki. To rzecz o dyktaturze tłumu, ale i o okrucieństwie, jakiemu poddawany jest każdy, komu z tłumem nie po drodze. Tym bardziej że Antygona w interpretacji Barbary Lubos-Święs jest nie tylko nosicielką odmiennych racji, ale i kimś, kto tym tłumem pogardza, bo czuje się od niego lepszy. Brak pokory bywa zaś surowo karany, bez względu na ustrój, czas i miejsce.

I byłoby idealnie, gdyby nie zabieg, który zniweczył w dużym stopniu pomysł reżysera, a aktorom wytrącił z ręki wielki atut - prawdę emocjonalną postaci. Podejrzewam, że Bogdan Ciosek zwyczajnie przedobrzył, chcąc podkreślić ponadczasowość problemu. Miałaby się ona mieścić pomiędzy znakami współczesności z jednej, a nawiązaniem do klasycznego teatru greckiego z drugiej strony. To nawiązanie, to rapsodycznie patetyczny ton i recytacja oparta na rytmie tekstu. Po kilkunastu minutach nie sposób tego słuchać, nie da się bowiem (w skrócie mówiąc) wersów starożytnej greki przełożyć wprost na polskie akcenty, zaś cięcie zdań zgodnie z długością frazy zmienia kwestie w monotonną litanię. Przez maskę deklamacji nie przebija się żadna trwoga, żaden dylemat i - co najważniejsze - żadne cierpienie. Forma przytłacza istotę przesłania spektaklu. Tym bardziej że jednostajnemu rytmowi towarzyszy nieodmiennie wysoka nuta, krótko mówiąc: aktorski krzyk. Chciałoby się rzec: ciszej nad tym grobem, a dotrzecie do naszych serc i sumień. Bo macie z czym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji