Artykuły

Głupie ciało

Dawno już nie widziałem realizacji, która - tak jak "Ożenek" Wyrypajewa - używa sobie na cielesności, spłaszcza ją i kpi z jej fałszywie tematyzowanej głupoty - pisze Paweł Soszyński na dwutygodnik.com.

Pomysł na to przedstawienie jest prosty i skuteczny. Aktorzy mają grać Gogola tak sztucznie, jak to tylko możliwe. Ma być mnóstwo operowych gestów, teatralnych znaków, mnóstwo grania. Ma być to gra nieporadna (jak w legendarnej premierowej klapie "Ożenku" z 1842 roku), ale pod tą amatorszczyzną kryje się dopięta na ostatni guzik wyreżyserowana partytura. Bohaterowie "Ożenku" maja zmienić się w typy: Agafia Tichonowna będzie więc słodka idiotką, Podkolesin - próżnym naiwniakiem. Trochę więc Brecht, trochę Meyerhold. Dystans znamionujący odrazę. W ten sposób przez dwie godziny, w tej samej konwencji. W tle co jakiś czas cerkiewne chorały - na zasadzie znaczącego kontrastu. Drewniane lalki i - świętych obcowanie. Cały świat dramatu Gogola ma być bowiem pozbawiony duszy, to o tym braku śpiewa chór usadzony w głębi sceny. Stąd nadmiar formy i materii w inscenizacji: teatralna staroświeckość kolorowych tkanin, galowych fraków, sukien z kloszem, ostentacja peruk i doczepionych nosów. Po to hipergra aktorska, szerokość gestów - skoro duszy nie ma, pozostaje język ciała.

Bardzo to sobie sprytnie i zabawnie Wyrypajew wymyślił - i wilk na widowni syty i mistyczna owca cała. Gorzej z ciałem - to jest zakładnikiem "Ożenku". Jest pokraczne, kulawe, sztuczne, a skoro jest to świat bez ducha, o czym świadczy choćby puste niebo, w którym przeglądają się bohaterowie jak w ciemnym lustrze - to jest to również ciało próżne, samolubne, naiwne i głupie - jego namiętności są farsą. Ciało farbowane i przedrzeźniane, wpakowane we wstrętne cukierkowe suknie i wyliniałe fraczki, wreszcie ciało kruche i złamane, łyse, utyte i pijane. Wszystko co najgorsze wiąże się w spektaklu Wyrypajewa właśnie z ciałem - sztuczna gra aktorów ma służyć przede wszystkim jego kompromitacji, jest gestem brechtowskiego dystansu, podobnie jak śmiech widowni ma być radością poznania. W "Ożenku" aktorzy wygrywają więc przez dwie godziny, jak pozytywki, bezduszną cielesność, a widownia ją wyśmiewa. Więcej pomysłów reżyserskich w spektaklu już nie ma. Mechanizm ustawiony przez reżysera jest jednak piekielnie sprawny i budzi podziw swoim wykonaniem. Co z tego, kiedy bardzo ciężko oglądać "Ożenek" bez rosnącej irytacji. I nie chodzi tu tylko o dwie godziny na tym samym, w końcu monotonnym teatralnym biegu. Bunt budzi to ciało, które jest śmieszne, zostaje wymyślone przez Wyrypajewa, zwulgaryzowane na potrzeby farsy, którą w istocie jest to przedstawienie. Nic w tym zresztą by złego nie było, gdyby reżyser tak bardzo nie starał sie przekonać nas, że śmiejemy sie tu z czegoś więcej niż tylko z śmiesznych rzeczy.

Przyznam, że dawno już nie widziałem realizacji, która z równą determinacją używa sobie na cielesności, spłaszcza ją, kpi z jej, fałszywie tematyzowanej, ciemnoty. Tam gdzie Boga nie ma, tam zostaje głupia materia - zdaje się krzyczeć przez dwie godziny ze sceny reżyser. To rozpoznanie jest paliwem dla komedii, ale na planie symbolicznym woła o pomstę do, choćby i pustego, nieba. Od średniowiecza związek ducha z materią zdążył się chyba nieco bardziej skomplikować. Tymczasem Wyrypajew operuje obiema kategoriami z subtelnością ulicznego kaznodziei. Jeżeli chciał zrobić komedię, która nad wnikliwość analizy przedkłada grubość kontrastów, to po co zasłania się mistycznym autokomentarzem? Po co wprowadza na scenę cerkiewne zaśpiewy? W jakim celu odbija marionetkowych bohaterów w czarnym, pustym lustrze-niebie? Natomiast jeśli jego "Ożenek" ma być wypowiedzią o współczesnych perypetiach teologicznej opozycji ciała i duszy, to na scenie mamy okazję obejrzeć żenująco płaski dualizm. Wyrypajew - trochę jak przygłupi adept egzorcyzmów - wypędza ciało i chichra się z niego, że brzydkie i głupie. Na scenie materia nie jest już nawet koszmarem piekła, włochatym pająkiem Dostojewskiego. To nie bies, to błazen.

Albo metafizyka, albo zupełny kretynizm. Albo modlitwa, albo śmiech. Święty albo lalka. Biblia lub komiks. Zazdroszczę Wyrypajewowi tak jasno wyznaczonych azymutów, ale za grosz mu nie wierzę. W tym pośpiesznym, bardzo łatwym rozstawianiu ciała po kątach, reżyser obnaża naiwność i zbytnią prostotę swojego rozumowania. Jeśli jego spektakl miał, bawiąc, projektować powrót mistyki do współczesnego doświadczenia, a przynajmniej postulować taki powrót - to sam stał się tym, przed czym przestrzega: swój sukces zawdzięcza najniższym, cielesnym instynktom rozśmieszanej do rozpuku widowni. Tego śmiechu gromkiego, dziwnie nieokiełznanego, słucha się pod koniec spektaklu strasznie, jeśli bez duszy wewnątrz ciała, to z duszą na ramieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji