Artykuły

Nie bój się lenić

Niby wszystko w "Po linii najmniejszego oporu" jest słuszne, niby przekonująco uargumentowane, niby wszystko się w spektaklu Krężela zgadza, a jednak czegoś w tej pracy o pracy brakuje - pisze Witold Mrozek w dwutygodnik.com.

Jak zrobić, żeby się nie narobić? Pozornie "Po linii najmniejszego oporu" Romualda Krężela streszcza swój koncept samym tytułem - gra z myślą, jak zrobić spektakl przy minimalnym wysiłku aktorów. Stąd Natasza Aleksandrowitch i Dawid Lipiński leżą na przygotowanych przez scenografkę Agatę Baumgart elektrycznych szezlongach, sterowanych dżojstikami. Przemierzają scenę, nie siląc się na ani jeden krok. Działają w sprawie scenicznego nie-dziania.

Jakby tu jeszcze ograniczyć nakład pracy scenicznych robotników? Można na przykład obszerne partie tekstu powtarzać za nagraniem w słuchawkach, zamiast uczyć się ich na pamięć. Tak właśnie dzieje się w jednej ze scen "Po linii". A przecież wiadomo - nauczenie się tekstu na pamięć to podstawy pracy aktora, o której traktaty Aleksandrowitch i Lipiński recytują tu za playbackiem. Są tu Michaił Czechow, Grotowski, Stanisławski, ale też Michael Shurtleff - autor broadwayowskiego podręcznika przygotowania do castingu. Wzniosłe słowa uznanych nauczycieli scenicznego rzemiosła w zestawieniu z minimalistyczną formą spektaklu-szkicu wybrzmiewają dosyć komicznie, zresztą powtarzający je wykonawcy nie kryją rozbawienia.

Krężel sam zaczynał jako aktor, dziś reżyseruje i studiuje w słynnym Instytucie Teatrologii Stosowanej w Giessen - położonym nieopodal Frankfurtu nad Menem ośrodku mającym łączyć praktykę z teorią. Krężel asystował Oliverowi Frljićowi przy w rezultacie niewystawionej "Nie-boskiej komedii" w Starym Teatrze i Markusowi Öhrnowi przy "Sonacie widm" w Nowym Teatrze - dwóch nieoczywistych reinterpretacjach klasyki.

Skoro praca, nie-dzianie i klasyka dramatu, to Czechow - tym razem Anton, z którego reżyser i dramaturżka Anna Wojnarowska fragmenty wmontowują w "Po linii". Z "Trzech sióstr" pamiętamy, że "trzeba pracować", z "Wiśniowego sadu" - utyskiwania wiecznego studenta Pietii Trofimowa, że rosyjscy inteligenci nie pracują, a mimo deklarowanych postępowych poglądów "chłopów traktują jak bydło, marnie się uczą, nic poważnego nie czytają". Najbardziej frapująco jednak wybrzmiewa w kontekście spektaklu Krężela kwestia pisarza Trieplewa z drugiego aktu "Mewy": "Rozmawiam teraz z panią, przejmuję się rozmową, ale równocześnie cały czas pamiętam, że na biurku leży niedokończone opowiadanie. O, na przykład widzę obłok podobny do fortepianu. Zaraz notuję w myśli: trzeba wspomnieć w jakimś miejscu, że płynął obłok podobny do fortepianu. (...) Kiedy kończę pracę, biegnę do teatru albo z wędką na ryby; teraz, zdawałoby się, można odpocząć, zapomnieć, gdzie tam! W głowie już huczy ciężki żelazny młot - nowy temat, i już coś ciągnie do biurka, trzeba się spieszyć, trzeba znów pisać, pisać! Tak jest ciągle, ciągle, nie mam spokoju z samym sobą". Brzmi znajomo? Piekło "kreatywnej" pracy w domu, które udatnie opisał niedawno w "Dwutygodniku" Łukasz Najder.

Tytułowy "opór" z "Po linii..." ma być wymierzony przeciwko późnemu kapitalizmowi, zacierającemu różnicę między czasem wolnym a czasem pracy, pracą a rozrywką. Strategią oporu ma być lenistwo, przeciwstawione przymusowi nieustannej aktywności - czy to w imię walki o polepszenie statusu majątkowego, czy to po prostu przetrwania, czy "samorozwoju". Stan ciągłego Trieplewowskiego napięcia dotyczy dziś już nie tylko artystów, stąd scena, w której Lipiński i Aleksandrowitch mają wyobrazić sobie, że wykonują inne zawody czy zajęcia - jak to jest być rolniczką czy menadżerką projektu czekającą na przelew i ogarniającą fejsbukowego fanpejdża.

Niby wszystko to "słuszne" ("po linii"!), niby przekonująco uargumentowane, niby wszystko się w spektaklu Krężela zgadza, a jednak czegoś w tej pracy o pracy brakuje. Przedstawienie pozostawia z odczuciem obojętności. Ani entuzjazmu, ani zaskoczenia, ani nawet irytacji. Zostaję z wrażeniem, że właśnie obejrzałem dobrze napisane wypracowanie na temat. Oczywiście, jest ono oparte na fajnym pomyśle i jest w nim parę błyskotliwych puent. Ale teatralna forma zdaje się służyć tu prostej ilustracji konceptu, a nie wchodzi z nim w żaden rodzaj napięcia. Przemyślenie formy mogłoby sprawić, że w prowokacyjnym nie-dzianiu Krężela działoby się więcej. A tak - o losie słodki - najbardziej interesującym momentem "Po linii najmniejszego oporu" są monologi z Czechowa. Laboratoryjnie wypreparowane z dramatów, ze spiętrzonym efektem obcości, od zmiany kontekstu po zmianę płci aktora - zderzane z sytuacją, w której raczej nie miały się znaleźć.

Propozycja Krężela prosi się, by w polskim kontekście zestawiać ją ze spektaklami innych teatralnych minimalistów: Weroniki Szczawińskiej, Wojtka Ziemilskiego czy Anny Karasińskiej. Gdyby określać różnicę przez brak - od Szczawińskiej, z którą reżyser "Po linii..." pracował jako aktor - różni go właśnie brak silnej formy. Od Ziemilskiego - przede wszystkim brak sproblematyzowania relacji z widownią czy statusu aktora/performera. Od Karasińskiej wreszcie - brak precyzyjnego dłubania w teatralnym medium i nieobecność lirycznej, emocjonalnej, nieco irracjonalnej nuty.

Z formułowaniem krytyki powyższego typu wypada być bardzo ostrożnym. Antyintelektualne tendencje są silnie obecne w polskim życiu teatralnym, skutkując powtarzanymi raz po raz pogardliwymi sloganami o spektaklach "dla doktorantów", na które chętnie się narzeka, a bardzo rzadko wymienia z tytułu i nazwiska twórcy, nie mówiąc już o podejmowaniu prób krytycznej analizy. Zastępuje ją łatwa drwina i cyniczne przeciwstawianie podejrzanych "dziwactw" traktowanemu protekcjonalnie "widzowi", który przecież "nie zrozumie".

Czuję się jednak do takiej krytyki uprawniony, bo trochę się z tą antyintelektualną tendencją w ostatnich latach napolemizowałem. Oraz - w odróżnieniu od paru zaocznych krytyków teatru w Kaliszu, którzy zarzucają dziś kierowanej przez Magdę Grudzińską scenie "odklejenie" i "hermetyczność", a którzy niniejszą recenzją chętnie by się dla podparcia tych zarzutów posłużyli - widziałem większość kaliskich premier z ostatnich lat. Wiem więc, że zarzuty krytyków zaocznych mają z rzeczywistością tyle wspólnego, co Czechow z Czechami. By więc pozostać w temacie "Po linii" - swoją pracę wykonałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji