Artykuły

Boy jako krytyk

(Boy: "Studya i szkice literatury francuskiej", str. 447 - Kraków 1920 - G. Gebethner i Sp.)

"Nigdy nie mam zbyt mocnego przeświadczenia o rzeczywistości zewnętrznego świata - w tej chwili miałem go mniej niż kiedykolwiek"

W tych kilku słowach nakreślonych niedbale we wstępie krytycznym do "Rozprawy o metodzie" Descartesa - mam nieodparte wrażenie - wypowiedział się Boy może najszczerzej i najpełniej. Jakaż to bowiem chwila, o której tu mowa? A ta, kiedy siedział sobie w izdebce dyżurnego lekarza wojskowego stacyi opatrunkowej i korzystając z chwilowej bezczynności, pracował nad przekładem książki. A więc w momencie, kiedy życie i jego rzeczywistość, w formie swego wyładowania najbardziej brutalnej i bezwzględnej, wzbierały zewsząd z potężną falą, docierając do wszelkich asylów, do wnętrza wszelkich wież z kości słoniowej, zarówno jak na dziurawe poddasza - gdziekolwiek chroniła się indywidualność. Kiedy zrabowanem zostało człowiekowi elementarne prawo do własnego "ja", a ojczyzna duszy popadła najohydniejszej niewoli przemocy. Wówczas to Boy na przekór temu wszystkiemu, zabrał swą dusze pod pachę i wyewakuował z nią w takie regiony, gdzie go już żadna rzeczywistość nie dosięże. Po prostu zignorował ją, zaprzeczywszy jej istnieniu poprzez zręczną zmianę wartości. Tak, poza czasem i przestrzenią znalazł sobie spokojny przytułek na "Ultima Thule" twórczości człowieczej wybranej w jej najrdzenniejszych przejawach, mocą sympatyi i powinowactw. Zarazem był to prawdopodobnie moment uświadomienia sobie samemu głębokiego sensu własnej pracy, poczętej zrazu niemal przypadkowo, a która odtąd pochłonęła go z całą passyą samozachowawczą. Taką przynajmniej jest moja myśl o tem wszystkiem - o ile prawdziwą nie wiem, i nie pytam o to, bo się nazbyt Boy'a - boję

Ponieważ jednak raz zabrnąwszy, trzeba bądź co bądź iść dalej, odważam się mimo wszystko zapuścić - bez żadnych zresztą drogowskazów krytycznych ,a tylko zdając się na wodze instynktu w ten splątany las Ardeński - gdzie zza każdego drzewa czyhają rzeczy nieprzewidziane i przemądre - las, jakim jest ów tom perfidnie nazwanych "Studyów i szkiców"? Tylko? A owe od niechcenia rzucane urywki własnych przeżyć z ta lub inną uwodzicielską książką, zbudzoną z drzemki w szanownym pyle bibliotek, na kształt jakiejś "śpiącej królewny", którą, zbudzoną do nowego życia, prezentuje nam raptem w całem nieprzeczuwalnem wdzięku i świeżości.

Literatura francuska, dzięki temu, ukazuje się nam - że pożycze się u samego Boy'a - nie w sztywnym, galowym stroju dworskiego ceremoniału, lecz w ponętnem rozebraniu - oświetlona coraz to inaczej kapryśnemi błyskami Boy'owskiego l'esprit - co nie przeszkadza mu pamiętać jednocześnie aby te krzesane iskry rozjaśniły też coś niecoś w naszych głowach, a to w sposób trwały, jasny i niezbity.

Idąc śladem metody Boy'a zwracania czytelników wprost do oryginału, nie będę tu wnikać w szczegóły, co jest zresztą równie kuszącem, jak technicznie niewykonalnem, zważywszy, że tom liczy blisko 500 stron i przynosi sylwety 23 pisarzy, obejmując okres V stuleci, od XV do XIX wieku. Poprzestać wypada na rzuceniu kilku zaledwie refleksów, odbitych od snopu świateł, jedynej w swoim rodzaju umysłowości autora, przez pryzmat tej, aż nadto subiektywnej, "krytyki krytyk".

Zacząć zaś trzeba od "wstępu" do "wstępów", niosącego "od autora" - "coś na kształ wspomnienia". A na początek - trochę się posprzeczać. Mowa o pladze naszej epoki t. zw. "ogólnem wykształceniu". Ależ - mości Boy'u - czy pańskie "Studya i szkice" zmierzają do czego innego, jak nie do pogłębiania "ogólnego wykształcenia", oczywiście wziętego w znacznie szerszem, więc nie umysłowem tylko, lecz dotyczącem w równej mierze kultury serca i wiedzy życia - jak to zresztą było dążeniem humanizmu, jak encyklopedystów 18. wieku. Prawda, że ta dowolnie wyrwana cytata zwraca się u Pana przeciw zadowalaniu się "studiami", zamiast poznawania oryginalnych tekstów - ale drogą do obudzenia tych zainteresowań będzie właśnie poznanie najpierw - Pańskiej książki. Co zresztą dla najleniwszego nawet umysłu, stanie się wnet rzetelną przyjemnością.

Samo lapidarne określenie, że literatura francuska na całej linii to zasadniczo: mózg i płeć - nie ma u nas w sumie równego. Wychodząc z tego punktu, autor dociera tam, gdzie mieści się "najtajniejsza, a zarazem najtrwalsza istota twórczości: od stylu, do języka". Jakim jest ten język w polskich przekładach Boy'a miałam sposobność nadmienić w innem miejscu. Tu chciałabym zaznaczyć jego własne stanowisko, prywatny niejako stosunek do poszczególnych autorów, z którego wynika podwójny arcy-czar tej książki. Nie jest tam tylko krytyka sztuki pisarskiej, jest to raczej sztuka krytyki.

"Za każdym razem - pisz Boy, z racji swojego nawrotu do dawnej literatury galicyjskiej - miałem uczucie iż po bardzo długiem przebywaniu w bardzo mieszanem i krzykliwem towarzystwie, znalazłem się w wytwornym, zacisznym salonie, gdzie mądrzy, doskonale wychowani ludzie, wymieniają półgłosem spokojne, drgające powściągliwym dowcipem, uwagi o życiu. Czułem się tam bardzo dobrze".

Faktycznie, to się czuje, jak dobrze Boy'owi przy przekładaniu Nie! Przy twórczej współpracy nad "Dziejami Tristana i Izoldy", tej pra-legendy miłości i śmierci, pomnika najstarszego języka romańskiego, wykowanego w kształt sarkofagu "amor divina", w którego wnętrzu miast nagich kości i popiołów, widzimy wyrastający nam w oczach dwakroć upojny krzew winogradu, spleciony z różą pnącą, na wieczną pamięć boskiej pary kochanków.

Obok ich grobu błąkać się będzie Villon, co "miłości pomarł męczennikiem" - tułacz, bandyta i zbrodzień, igrający bez przerwy z szubienicą, a zarazem wielki pan serca, który nam przekazał "legaty" mocnej i przejmującej poezyj, a z której wykwitną kiedyś Beaudelaire'owskie "Kwiaty grzechu".

To znowu zajdzie nam drogę olbrzym humanizmu francuskiego, jakiś Rubens literatury, Rabelais, którego dzieła dziś, jak zauważa Boy, "w całej pełni smakować mogą bodaj tylko mężczyźni - i to najkulturalniejsi". Obok kontrastowo różny Montaigne, sceptyk-filozof, który przecież z tamtym schodzi się przedziwnie w sednie filozofii życia twierdząc, że: "najwyższa to doskonałość i jakby boska, umieć zażywać szczerze swojego istnienia". Dalej Brantome, osławiony autor "Żywotów panów samowładnych", niezrównany kronikarz obyczajów za ostatnich Walezyuszów epoki przenikania wzajemnego erotycznej i literackiej kultury Francyi i Włoch. I - "tylko dla dorosłych" - chłodny Descartes ze swą "Rozprawą o metodzie", stanowiącą epokę w dziejach myśli ludzkiej. Jeszcze rzekomy klasyk Racine pod zastygłą skorupą kryjący lawę płomiennej namiętności wedle ciekawej rewelacyj Boy'a.

A teraz wiek 18., era szczytowego wyrafinowania umysłu, mocą ślepej ironii rozpętującego w tłumach krańcowy wybuch ciemnych instynktów. Więc Monteskieu, w "Listach perskich" rzucający wbrew wiedzy i woli, pierwsze zarzewie wielkiej rewolucyj, Diderot - który według Goncourtów - dał "początek nowoczesnej powieści, dramatowi i artystycznej krytyce", Woltaire i Rousseau, jak dwa sprzeczne żywioły, idące razem na zniszczenie dotychczasowego świata. Marivaux, Crebillon - syn i Laclos- potrójne odzwierciedlenie erotyzmu i roccoca, ten ostatni ze swoją jedyną powieścią "Niebezpieczne związki" - "książką przedziwną i okropną zarazem, która jest tem dla moralności miłosnej Francyi 18. wieku, czem traktat o "Księciu" dla moralności politycznej Włoch w wieku 16". Dalej "wielka miłośnica", panna de Lespinasse ze swemi listami, Beaumarchais i X. Prevost, B. de Saint-Pierre, który pierwszy "widzi" przyrodę okiem malarza, a życie przez pryzmat serca i B. Constant, dający w "Adolfie" podwalinę powieści psychologicznej - obaj stojący już niejako na przełomie dwóch stuleci.

Wstępujemy w wiek 19., który nam otwiera herold romantyzmu T. Gautier, autor "Panny de Maupin", owej czarująco-dziecinnej, a tak zawrotnie perwersyjnej opowieści, jakiemi są niektóre z nowel Oscara Wilde. Aż oto stanęliśmy twarzą w twarz z Balzakiem, tym tytanem nawpół zaledwie wychylonym z kamiennego złomu - jakim pojął go Rodin - pod którego [nieczytelne] spojrzeniem trudno wzrok odwrócić jak od oblicza Meduzy, co razem [nieczytelne] czarem i skamienia grozą. Mérimée kryjący pierwiastek egzotycznej dzikości pod zrównoważoną formą wytrawnego causera. I jeszcze jedno chore serce człowiecze, nagie i bezsilne, co spowiada nam się ze swych bólów - tak powszechnych, i tak bardzo ludzkich - jękiem zranionego ptaka, dręczonego przez uliczników: Paul Verlaine.

Zamyka się książkę, pełną treści - gorzkiej myrthy i wonnego miodu - z jednem, przemożnem wrażeniem: Boy wyczuł, jak nikt, istotę rzeczy, gdy już w studium o "Tristanie i Izoldzie" pisał znamienne słowa: "Mit ów zawiera w najpełniejszym, najszlachetniejszym wyrazie to, co tanowi wytyczną, dominującą linię późniejszej literatury francuskiej, co odróżnia ją od wszystkich innych i stanowi tajemnicę je uroczego na wszystkie inne oddziaływania. Wiecznie na nowo przeżywamy płomień miłości, wiekuista, tryumfalna apoteoza jej samej, wraz z całym bezmiarem jej nędz, kłamstw, jej wzniosłości i upodlenia, z całem pijaństwem szczęścia i tragizmem niedoli, oto linia, która od "Tristana i Izoldy", aż do całego teatru i powieści ostatniej doby, aż do piosenki ulicznej Paryża, snuje się nieprzerwanie przez najświetniejsze karty literatury francuskiej i stanowi jej swoisty, nieprzeparty urok. Można powiedzieć, że dusza nowo tworzącej się rasy w zaraniu młodości napiła się czarodziejskiego trunku z pucharu Tristana i Izoldy i że ów napój miłosny, mocny jak życie i mocniejszy nad śmierć, na wieki już krąży w jej żyłach."

Taką jest tajemnica geniusza rasy francuskiej - a zarazem tajemnica twórczości Boy'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji