Artykuły

Blade związki

Pierre Choderlos de Laclos, inżynier wojskowy, sekretarz księcia Ludwika Filipa Orleańskiego, aktywny polityk czasów rewolucji francuskiej, swoje wybitne miejsce w literaturze zdobył jednym dziełem - "Niebezpiecznymi związkami", wydanymi anonimowo w 1782 roku. Powieść ta, napisana w formie listów dwojga wspólników: markizy de Merteuil i jej przyjaciela Valmonta, to znakomite do dziś studium miłości i okrucieństwa, władzy, zakłamania i cynizmu.

"Niebezpieczne związki" doczekały się kilku ważnych adaptacji filmowych. Trudno nie kojarzyć sobie demonicznej markizy z upudrowaną twarzą Glenn Close, a wicehrabiego z zimnym spojrzeniem Johna Malkovicha z amerykańskiej, obsypanej nagrodami, filmowej wersji Stephena Frearsa.

Rok temu gorzowianie mieli okazję zobaczyć "Niebezpieczne związki" jako widowisko baletowe w wykonaniu artystów z Poznańskiego Teatru Ewy Wycichowskiej. Okazało się, że gestem i muzyką, znakomicie można opisać burzę emocji.

Każda kolejna wersja tak znanego dzieła to większe oczekiwania i wymagania widzów. Tymczasem gorzowska, teatralna inscenizacja "Niebezpiecznych związków" przyniosła rozczarowanie. Spektaklowi zabrakło wewnętrznego pulsu, ekspresji, a postaciom psychologicznej głębi.

Reżyser Paweł Szumieć akcję sztuki przeniósł w lata 20. naszego stulecia, w ten sposób chcąc bardziej się skupić na grze aktorskiej, niż na osiemnastowiecznej obyczajowości: z gorsetami, perukami i tonami pudru. Niestety, pomysł ten nie wydobył na powierzchnię tajemnic ukrytych między wierszami tekstu, a nawet zaszkodził, bo odebrał opowieści pikanterii.

Jednak największym nieporozumieniem było obsadzenie w roli pani de Tourvel -Edyty Milczarek. Aby przejąć się jej tragiczną miłością do uwodzicielskiego Valmonta, widzowie, choć przez chwilę powinni poczuć sympatię do tej młodej kobiety. Tymczasem aktorka (wcześniej mająca na swym koncie wiele dobrych ról) stworzyła postać zimną, "nieprzemakalną" i zupełnie nieprzekonującą. Lepiej ze swym aktorskim zadaniem poradził sobie Marek Jędrzejczyk, grający cynicznego Valmonta: mistrza miłosnych intryg, który w finale okazuje się człowiekiem słabym, przegranym, bezradnym wobec prawdziwego uczucia. Z kolei jego wspólniczce w miłosnych gierkach - Markizie, granej przez Bożenę Perłowską, zabrakło demoniczności, "okrucieństwa"- które głośno wychwala. Aktorka jakby nie do końca zdecydowała się na jedną z możliwych w tej roli dróg: czy beztrosko bawić się życiem, czy też z rozmysłem krzywdzić innych, a może intrygami odreagować własny, skrywany dramat?

Najciekawiej, najbardziej ekspresyjnie wypadły w spektaklu odważne "sceny łóżkowe", a o wiele słabiej sceny romantyczne np. gdy dwoje zakochanych bohaterów, melodramatycznie, krok po kroku, zbliża się do siebie.

Słabą stroną spektaklu były też kostiumy - ciekawe, gdy rozrysowane na kartkach (zamieszczono je w programie teatralnym), ale kiepskie w praktyce - nie dodające aktorom wdzięku.

W sumie gorzowski spektakl nie wystawił najlepszej oceny arii reżyserskiej inwencji, ani zespołowi aktorskiemu. I niestety, nie można go też nazwać oryginalną, zaskakującą próbą spojrzenia na "Niebezpieczne związki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji