Artykuły

Lucjan Kydryński (1929-2006). Z wyrazami żalu

Po chorobie i jakby w przeczuciu końca napisał w zakończeniu swej ostatniej książki - będącej nie tylko autobiografią, ale także kroniką jego stosunkowo późno założonej rodziny: ...Cóż, ja należę już do przeszłości. Co mogłem, to w życiu zrobiłem, i co teraz? LUCJANA KYDRYŃSKIEGO wspomina Władysław Cybulski.

Wcześnie posiwiał. Ale wciąż jeszcze nie tracił młodzieńczego uśmiechu, jakim dosłownie jaśniał na estradzie i w telewizji. Lecz po chorobie i jakby w przeczuciu końca napisał w zakończeniu swej ostatniej książki - będącej nie tylko autobiografią, ale także kroniką jego stosunkowo późno założonej rodziny: ...Cóż, ja należę już do przeszłości. Co mogłem, to w życiu zrobiłem, i co teraz? Po głowie błąka mi się stara piosenka Wojtka Młynarskiego: "Trzeba wiedzieć kiedy w szatni płaszcz pozostał przedostatni, trzeba wiedzieć kiedy wstać i wyjść...". Nie, to chyba wiem kiedy. Biorę z szatni swój płaszcz i wychodzę. Nic tu już po mnie.

Poza wspomnieniami pozostało 10 książek autorstwa Lucjana Kydryńskiego - od pierwszej, znamiennie zatytułowanej "Wierzę piosence", po dalsze, dokumentujące jego piękną karierę: "Znajomi z płyt" i "Znajomi z estrady" - zbiory lekko i barwnie napisanych sylwetek piosenkarzy, których nazwiska niedostępne nam wtedy popularyzował przede wszystkim w radiowej "Rewii piosenek". Nie tylko w zakresie muzyki rozrywkowej, bo potem pojawiły się biografie Gershwina i pierwsza w Polsce Straussa, przewodnik operetkowy i przewodnik po kinie muzycznym. Pisywał dużo językiem swobodnym i w jasnej stylistyce, co zawdzięczał - jak zawsze podkreślał - terminowaniu u Mariana Eilego w ówczesnym "Przekroju", swoistej szkole dziennikarstwa.

Przeżyłem śmierć Lucjana boleśnie i osobiście. Był młodszy ode mnie. Mam wszystkie te książki z serdecznymi dedykacjami, których przytoczenie byłoby teraz nieskromne i nie na miejscu. Ale nie uwolnię się od prywatnych akcentów. Mieszkaliśmy niegdyś naprzeciwko siebie, na rogu dwóch ulic, i moje okna patrzyły w okna mieszkania rodziny Kydryńskich, gdzie czasem przemieszkiwał też Karol Wojtyła. Potem zdarzyło się tak, że znaleźliśmy się w jednym budynku, on na pierwszym piętrze, ja na trzecim. Kontakty przyjacielskie zacieśniły się więc w kursowaniu w górę i w dół. Zdarzeń sprzyjających temu było więcej. W czasie zagranicznych wyjazdów Lucjana zastępowałem go, pisząc w "Przekroju" recenzje filmowe, co było o tyle łatwiejsze, że prowadził tę rubrykę anonimowo, podpisując ją "Aleksandra".

Później co tydzień czekałem na niego późnym wieczorem w redakcji "Dziennika Polskiego", gdy wracał z koncertów filharmonicznych i przy sąsiednim biurku pisał z nich recenzje, aby już w następnym dniu - czego się wówczas nie praktykowało - mogły ukazać się w druku. Byłem z całym uznaniem dla jego punktualności, fachowości i kompetencji. A przy tym w omawianiu poważnych imprez symfonicznych nie tracił dowcipu i przymrużenia oka. Pamiętam, jak zakończył recenzję z recitalu skrzypcowego Eugenii Umińskiej: "Cóż za suknia!".

Żartobliwy ton podtrzymywał w roli niezrównanego konferansjera, kiedy miałem możliwość obserwowania go z bliska zza kulis studia telewizyjnego czy scen festiwalowych, lub prowadzenia występów takich m.in. gwiazd, jak Juliette Greco, Marlena Dietrich czy Lucienne Boyer, która nazywała Kydryńskiego "le beau Lucien".

Zawsze elegancki, przystojny, doskonale do swej roli przygotowany, zyskał wielką popularność, ale czasem i niechęć. Wywołał istną burzę w listach Czytelników "Dziennika", gdy skrytykował bezstronnie starzejący się głos Jana Kiepury, tak jak wcześniej spowodował protesty radiosłuchaczy, gdy lansował zmysłową Earthę Kitt.

Był ogromnie pracowity i niezmordowany w ciągłych podróżach po kraju i zagranicy. Bardzo mi po koleżeńsku ułatwił pobyt w Nowym Jorku, a później namówił na wspólną wycieczkę do Tajlandii, na którą to wyprawę wziąłem ze sobą książkę Pierre'a Boulle'a "Most na rzece Kwai" i na tymże moście zebrałem autografy uczestników, także oczywiście Lucjana.

W książce z podtytułem "Przejazdem przez życie" Lucjan Kydryński wyznał, że to "przez przypadek związał się tak silnie z muzyką i estradą". Jeśli nawet tak było - jakiż to szczęśliwy przypadek! Z tej książki można by czerpać informacje o nim garściami. Zamiast tego wolałem - nawet jeśli to mało stosowne - podzielić się wspomnieniami osobistymi. Tak go zapamiętałem i tak zachowam w pamięci na smutne pożegnanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji