Artykuły

Takiego kryzysu jeszcze nie było

- Romantyzm przeczuł człowieka współczesnego z jego podejrzeniami, że niebo być może jest puste, z jego lękami, poczuciem braku tożsamości jednostki. Takiego kryzysu wszelkich wiar nie było nawet na przełomie XIX i XX wieku - mówi reżyser KRZYSZTOF ZALESKI.

Jako reżyser teatralny, ale także polonista z wykształcenia, bada Pan przystawalność klasycznych tekstów do odbioru współczesnego widza.

Proponuję krótką wędrówkę po polskiej literaturze dramatycznej, ale zacznijmy ją od najważniejszej spuścizny, czyli romantycznej. Czy one, przy całej swoje urodzie artystycznej, mogą jeszcze powiedzieć coś ważnego i aktualnego dla współczesnego widza?

- Coraz trudniej jest pokazywać problemy współczesności poprzez pryzmat tych tekstów. Gombrowicz ukazał w "Ferdydurke" mechaniczną lekturę dziedzictwa Mickiewicza i Słowackiego zamienioną w groteskową torturę, pustą formę, gdy doświadczenie uczniów w jaskrawy sposób odbiegało od tego ucukrowanego, napuszonego sposobu interpretowania tej literatury. Dziś jesteśmy chyba jeszcze dalej od tych tekstów, od "Dziadów" do "Księdza Marka",,Nieboskiej komedii", bo otaczające nas społeczeństwo konsumentów jest zatopione w zupełnie innej rzeczywistości - aby w nim uczestniczyć nie trzeba być związanym z żadną przeszłością, ani zakorzenionym w żadnym historycznym konkrecie.

Czy i co zatem może ocalić dla nas te teksty?

- Paradoksalnie w tym napięciu, kontraście między naszym doświadczeniem codziennym a tą literaturą kryje się szansa dialogu z dziedzictwem literackim. Jako ludzie pragniemy przekraczania siebie, własnej zwierzęcej tożsamości i wejścia w swoistą metafizyczność. O tę metafizyczność trzeba więc pytać interpretując je. Zygmunt Krasiński, jeszcze przed Dostojewskim i przed Nietzschem, zapytał w "Nie-Boskiej Komedii", co się stanie, jeśli człowiek wyzbędzie się zasady metafizycznej i dlaczego nasza zdobyta rewolucyjnie wolność jest źródłem tak wielkiego bólu i samotności? Romantyzm przeczuł człowieka współczesnego z jego podejrzeniami, że niebo być może jest puste, z jego rozterkami, lękami, jego poczuciem braku tożsamości jednostki. Jeśli unicestwiona została metafizyczna podstawa naszego życia, a hasło "Wolność, Równość i Braterstwo" stało się puste, to co nam zostaje? Co nas czeka? Francuski pisarz Houellebecq pokazuje człowieka zrujnowanego nie przez jakikolwiek totalitaryzm, ale przez wolność antymetafizyczną.

Taka jest Europa, do której wchodzimy, zdemolowana duchowo. Zbrukano wszystkie hippisowskie sny i hasła z czerwonych sztandarów. Kryzys przeżywają też Kosciół i religia Mam wrażenie, że znaleźliśmy się na granicy progu i potrzebna jest zasadnicza rozmowa o sprawach fundamentalnych. Takiego kryzysu wszelkich wiar nie było nawet na przełomie XIX i XX wieku

Od romantyzmu chciałbym przeskoczyć wstecz w historię polskiej literatury dramatycznej. Czy nie jest ona już tylko zabytykiem muzealnym literatury? Trudno mi sobie dziś wyobrazić przedstawienie "Odprawy postów greckich" Jana Kochanowskiego, które byłoby czymś innym niż tylko dydaktyczną ilustracją szkolnej lektury, albo "Fircyka w zalotach" Franciszka Zabłockiego, które byłoby czymś innym niż tylko tworzywem dla kunsztu dobrych aktorów.

- Czytałem "Odprawę" bardzo dawno, jeszcze jako student polonistyki Najpierw trzeba zapytać rektorów szkół teatralnych, czy są w stanie wykształcić aktorów umiejących mówić taki tekst. Leon Schiller, a potem Kazimierz Dejmek potrafili nadać takim tekstom współczesne brzmienie. Trzeba jednak umieć je rozumieć. Przestaną być archaiczne, jeśli się je zrozumie.

Mówimy o literaturze polskiej, ale tym archaizmem dotknięta jest też literatura obca, taka jak np. "Cyd" Comeillea.

- Tak, ale to jest w dużej mierze kwestia dobrego, nowoczesnego przekłada Szekspir np. nie miał zbytniego szczęścia do polskich tłumaczy poza Józefem Paszkowskim. Moliera, moim zdaniem, nie można już grać w przekładach Boya. Gdybym był Medyceuszem, zwołałbym grono pisarzy i poetów i zamówił u nich nowe przekłady wielkiej klasyki dramatu europejskiego.

Jest Pan za daleko idącym przeinaczaniem wymowy dramatów klasycznych?

- Nie, jestem przeciwny demolowaniu tekstów. Jeśli ktoś słowa z "Męża i żony" Fredry: "Luby Alfredzie, kochanku mej duszy", uważa za dziwaczne i nieznośne dla współczesnego widza i zmienia je na brzmiące dziś zwyczajnie, to po co ma wystawiać tę sztukę? Może powinien napisać nową? Aktualność "Męża i żony" nie polega na tym, że aktorzy przyjmują pozycje kopulacyjne.

A jak Pan ocenia przydatność dramaturgii z przełomu wieków XIX i XX oraz z międzywojnia -Tadeusza Rittnera, Stanisława Przybyszewskiego, Stefana Żeromskiego, Karola Huberta Rostworowskiego, Gabrieli Zapolskiej?

- Najwyżej cenię Zapolską, ale, niestety, ten nurt, który ona zapoczątkowała, nie był kontynuowany. Rittner jest świetnym autorem, też zapomnianym, podobnie jak Rostworowski

Jako młody filolog pisał Pan pracę o Gombrowiczu. To autor kiedyś w polskich teatrach wystawiany bardzo często. Niektóre inscenizacje jego sztuk weszły do historii polskiego teatru. Dziś jest prawie nieobecny. Przestał inspirować reżyserów?

- Kiedy przed laty poznałem jego .Dzienniki" i inne utwory, było to dla mnie wstrząsem. "Ślub" odebrałem jako sztukę o moim rozbitym świecie. Ja Gombrowicza nigdy nie czytałem jako żartownisia, kpiarza, czy buntownika, ale jako artystę pełnego bólu. Dzięki Gombrowiczowi trafiłem do teatru. Moim Gombrowiczem jest Gombrowicz z takiego zdania: "Nie róbcie ze mnie taniego demona Zawsze będę po stronie człowieka i Boga chociaż nie wierzę, także umierając". Gdy czyta się Gombrowicza to doznaje się zetknięcia z tajemniczością świata. Interesuje mnie więc Gombrowicz metafizyczny, nie kpiarski. Choćby w swojej polemice z katolicyzmem.

Chciałbym zatrzymać się teraz przy Pana twórczości Teatr Telewizji pokazał jakiś czas temu "Tajnego agenta" według Josepha Konrada. Spektakl zafrapował mnie jednak nie tyle, czy raczej nie tylko problematyką, a więc kwestią terroryzmu, ale przede wszystkim emanującą z mego magia siłą przekazu, tajemniczością. Należy Pan do reżyserów obdarzonych umiejętnością tego rodzaju przekazu. Jak się to osiąga?

- To jest największy komplement, jaki może usłyszeć reżyser. Bo można dobrze "zrobić" tekst: wszystko się zgadza a widz jest obojętny. Myślę, że najważniejszym instrumentem dla osiągnięcia tego, o czym pan mówi, jest aktor taki, który potrafi przekroczyć pewną poprawność warsztatowa nie wystarczy mówić. Słowo musi być umieszczone w aktorze jako szczególny rodzaj namiętności. Znam wielu aktorów, u których udaje się tak stan wywołać nie żadnymi działaniami szamańskimi, ale poprzez gruntowną analizę postaci. Taką namiętność w przeżywaniu słów staram się nasycać pracę z aktorem.

Dziękuję za rozmowę.

KRZYSZTOF ZALESKI jest znakomitym reżyserem teatralnym, scenarzystą a także cenionym aktorem filmowym. U rodził się 3 września 1949 r. w Lipinach Śląskich, czyli dzisiejsz ych Świętochłowicach. Ukończył Wydział Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim w 1971 i wydział Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie w 1986 r.

Przymierzał się do kariery naukowej w dziedzinie literaturoznawstwa ale wciągnął go teatr, którego uczył się min. jako asystent Tadeusza Łomnickiego. Wiedza oraz rozległa kultura literacka i humanistyczna a także doskonały smak sprawiają, że Zaleski wybiera do realizacji wyłącznie literaturę najwyższego lotu.

W 1978r rozpoczął współpracę z warszawskim Teatrem Współczesnym, gdzie przygotował min. "Przebudzenie wiosny " Wedekinda (1978), "Świecznik" (1979) i "Lorenzaccio" de Musseta (1986) oraz "Mahagonny" Brechta i Weilla (1982). W1 984 r. zrealizował scenariusz przygotowany wspólnie z Agnieszką Osiecką- nową wersję widowiska "Niech no tylko zakwitną jabłonie". W 1983 r, także w Teatrze Współczesnym, przygotował ,,Ślub" Gombrowicza a w Teatrze Dramatycznym "Księdza Marka" Słowackiego.

Od 1989 z związany jest przede wszystkim z warszawskim Teatrem Ateneum, gdzie zrealizował min. Fredrowskiego "Męża i żonę" (1993), "Mszę za miasto Arras" Szczypiorskiego (1994), "Małą Apokalipsę" wg prozy Konwickiego (1989), "Burzę" Szekspira (1991), "Operę za 3 grosze" Brechta (1994), "Garderobianego" Harwooda (1997), " Skąpca" Moliera i "Pan inspektor przyszedł" według Priestleya (2003).

Związany jest również z Teatrem Telewizji. Po rewelacyjnych, debiutanckich "Paradach" Potockiego zrealizował min. "Łuk triumfalny" Remarque'a (1994), "Szkolę uczuć" wg Flauberta (1996), "Sprawę Stawrogina" wg Dostojewskiego (1997), "Chińską kokainę, czyli sen o Paryżu" wg Bułhakowa (1999), a w tym roku adaptację "Tajnego agenta" wg Conrada interesujący głos w dyskusji nad zjawiskiem terroryzmu.

Zaleski ma w swoim dorobku także liczne role filmowe. W 1977 zagral główną rolę Józefe Monety Kijowskiego filmie Janusza Kijowskiego "Indeks". Jego charakterystyczna powierzchowność sprawia jednak, że najczęściej powierzane mu są rolę negatywnych, często niepozbawionych demonizmu charakterów. W 1979 r. wciel się w postać przebojowego i niemoralnego nauczyciela wf Janoty w "Szansie" Feliksa Falka prowokatora Czarnego w "Gorączce" Agnieszki Holland (1980 ), Romana Króla w "Matce Królów" Janusza Zaorskiego (1 982) i Pana Witka w "Kochankach mojej mamy" Radosława Piwowarskiego (1985).

Był lauretem licznych nagród za dokonania artystyczne, min. w 1979 - Złotego Szczupaka za "Parady", a także za role męskie: Romka w "Dziecinnych pytaniach" Zaorskiego, Marka Rudy w "Głosach" Kijowskiego, Czarnego w "Gorączce " oraz Józefa Monety w, "Indeksie" na VII Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku w 1981 r

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji