Artykuły

Zaklęte rewiry

Tytuł najnowszego spektaklu Krystiana Lupy może mylić. W programie reżyser zapowiedział opis "bractw słabości" i "utopijnej krainy". Oglądamy studium pijackiej meliny, w której kreatur i szaleńców już nie stać na miłość

Spektakl Lupy można łatwo streścić. Grupa pijaczyn, życiowych rozbitków mieszka w przytułku. Są, byli lub będą pijani. Właścicielka schroniska Wasilisa (Halina Rasiak) trzyma ich żelazną ręką za pysk. Kocha się w Piepielu (Krzysztof Dracz), marząc, by zabił jej męża i żył z nią. W finałowej szamotaninie Piepieł strzela do Kostylewa. Bractwo wraca do wódy.

Każdy, kto doświadczył choroby alkoholowej, wie, że na początku oplata człowieka jak delikatna pajęczyna, by - prędzej czy później - zdusić w nim wszelkie człowieczeństwo. Trudno z oparów absurdu wyprowadzić coś więcej niż zwierzęce pożądanie, moralność kanalii, intelektualną pustkę. Podczas trzech godzin spirytusowego seansu Krystiana Lupy widz musi sobie odpowiedzieć na dwa pytania: czy "na dnie", jak na początku XX wieku nazwał schroniska dla bezdomnych Gorki, którego sztukę wrocławski spektakl przywołuje, znajdzie wiedzę o dojrzałości i czy pijacki mikro-kosmos, zinterpretowany przez Lupę, to naprawdę azyl - tu swoista tratwa z makulatury, stosów żelaznych piętrowych łóżek, szmat, folii i papierzysk, płynąca obok odgłosów życia. Trudne to - ani żadna z prawd, które słyszymy ze sceny, ani żadne z zachowań nie jest rewelacją większą niż rekonstrukcje Michała Fajbusiewicza w telewizyjnym "997".

Fani dawnych dzieł teatralnych Krystiana Lupy. ich klimatów, nastrojów smakowania obrazów i uczuć w "Azylu" nie odnajdą. Przez wiele kwadransów oglądamy w ostrym świetle, jakby padało z policyjnych reflektorów, monologi i dialogi mieszkańców schroniska, które trochę jak sanatorium w "Czarodziejskiej górze" Manna jest poza czasem i przestrzenią. Widzimy współczesne kostiumy, słyszymy dziką muzykę murzyńskich bębnów, ale wśród bełkotanych w malignie marzeń słyszymy o Syberii-krainie oczyszczenia. Bajki o wyraźnie XX-wiecznym rodowodzie myśli społecznej - krainy szczęśliwości jak z Żeromskiego, z Gorkiego - okrywa błoto bardzo współczesnych przekleństw. Chyba nawet za wiele tego błota, by przebić się przez bełkot i zrozumieć, że nawiedzony Łuka (Henryk Niebudek), bajdurząc o Bożym miłosierdziu, właściwie pyta o współczesne prawo do eutanazji, że złodziej i morderca Piepieł (Krzysztof Dracz) dramatycznie usiłuje zrzucić z siebie przekleństwo predestynacji.

Bo też Lupa zapomniał, że usadził nas w teatrze dramatycznym, gdzie aktorzy nie muszą wchodzić w trans, nie muszą obnażać siebie - jak to dzieje się w grupach czerpiących z religijnego rytuału. Ta inscenizacyjna omyłka powoduje, że Krzysztof Dracz czy Ewa Skibińska, sugestywni jako osoby cytowanego dramatu "Na dnie", słaniają się, wchodząc na scenę, jakby tuż przed "Azylem" zrzucili kilka ton koksu do piwnicy. Skibińską Lupa zmusił niemal pod sklepieniem sceny do studium choroby sierocej, Dracza do demonstracji tonów macho biorącego w pysk jak bohater kreskówki. I tak - sieroco się kiwając - demonstrują nieposiadanie także inni bohaterowie: kapitalny w alkoholowym zamroczeniu Tatar Wojciecha Mecwaldowskiego, którego wyraz twarzy starczy za streszczenie sztuki, lecz sztuczny do bólu w scenie modlitwy. Żądląca błazeńskim chichotem i czortu na pociechę grająca w warcaby Bubina Krzesisławy Dubiel.

Lepiej było, gdy jak Aktor w znakomitej interpretacji Miłogosta Reczka, dobroduszna Kwasznia Teresy Sawickiej czy przepity do szpiku kości Baron Wojciecha Ziemiańskiego prowadzili postać wedle czytelnych reguł realizmu. Nuda włazi na scenę, gdy zaczynają się intelektualne szmoncesy, jak przebieranie Satina (Paweł Miśkiewicz). U Gorkiego fraza Satina "człowiek to brzmi dumnie" jest raczej oskarżeniem niż szyderstwem z Love Paradę.

Uznaję powód wystawienia "Azylu" za interesujący, bo wszyscy przechodzimy kryzys tożsamości. Chwalę scenograficzny pomysł - przejmuje swoistym bez-czasem w oparach wódy, miną przestrzeni, którą znamy. Sugestywne światła nocy są malarsko piękne - jak u Lyncha - nawet jeżeli nie rozumiemy, dlaczego zapada noc, dlaczego przez tę, a nie inną chwilę bohaterowie są "wyświetlani" z projektora na żelaznej kurtynie niczym w dokumentalnym filmie. Chwaląc także grę aktorów, muszę przyznać, że ani rewelacje Gorkiego, ani wplecione w tkankę spektaklu autorskie dialogi Lupy, nie mają tej siły, mądrości i piękna, co "Pod wulkanem" Lowry'ego czy niedawna "Heroina" Piątka. Brak w "Azylu" także naiwnej, lecz głęboko prawdziwej cudowności bohaterów "Wniebowziętych" Kondratiuka czy dramatycznej prawdy "Korkociągu" Piwowskiego. Kto trzy godziny ględzenia o kiepskich romansach, złodziejskich klątwach czy potrzebach fizjologicznych uzna za metaforę odrzucenia - będzie bił brawo. Kto umie kochać, wyjdzie stąd w przerwie jak nastolatka z krzesła obok mnie. Każdy ma taki azyl, na jaki sobie zasłużył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji