Artykuły

"Ludzie bezdomni"

Adaptację prozy- zwłaszcza dzieł tak znanych jak "Ludzie bezdomni" Żeromskiego - zawsze niosą ze sobą poważne niebezpieczeństwa, teatr gra bowiem tekst przykrojony dla potrzeb sceny, ale rozliczany bywa najczęściej z pierwowzoru, zadręczany pytaniami o wierność wobec zamysłu pisarza.

Oczywiście owa wierność to problem i rachunek osobny, siedząc na widowni staram się jednak zazwyczaj o powieści zapomnieć i w miarę możności śledzić wydarzenia nie uprzedzonymi oczami. Jeżeli konstrukcja jest spójna, a losy bohaterów układają się w logiczny ciąg bez ustawicznego grzebania w zakamarkach pamięci i wspierania się obrazami wyniesionymi z lektury - wtedy, jak sądzę, rzecz nabiera praw obywatelskich na scenie.

Bez dowodu, którego nie podejmuję się pomieścić, powiedzmy po prostu, że adaptacja WŁADYSŁAWA ORŁOWSKIEGO ów podstawowy warunek spełnia. Zakrojona jest śmiało, z rozmachem, bez obawy o częste zmiany planu akcji, z którymi teatr - wbrew zwolennikom "trzech jedności" - zawsze radził sobie doskonale. Zarazem stawia przed zespołem trudne wymagania, większość postaci pojawia się bowiem z niebytu i w niebyt odchodzi, a na przestrzeni kilku czy kilkunastu kwestii trudno zagrać coś więcej niż tło jedynie.

Jan Perz prowadzi aktorów dyskretnie i oszczędnie na "pełnych planach" gdzieś w głębi sceny. Torfuje i wycisza, nigdy nie odwołując się do melodramatu; może tylko Sabina Mielczarek (Judymowa) była zbyt rozgłośnie płaczliwa. Zostaje w pamięci wyrazisty epizod Piotra Stefaniaka (młody Kalinowicz)), podobnie bardzo ładnie radzą sobie Remigiusz Rogatki ze złożoną rolą Korzeckiego i Henryk Dudziński z postacią Wiktora.

Andrzej Błaszczyk zaczyna trochę nieśmiało, jak by skrępowany, potem jednak postać Judyma rysuje się coraz to pełniej i wyraźniej. Szczytowym punktem roli, jak i przedstawienia zresztą, jest scena oświadczyn, pełna spokojnego, łagodnego liryzmu. Doskonałą partnerką jest tu Maria Niedźwiecka - ogromnie prosta i wzruszająca Joasia.

Finał natomiast zabrzmiał chyba jeszcze bardziej fałszywie niż w powieści. Rozstanie z Joasią można napisać. Judym - samotnik głębiej wraża się w pamięć niż Judym, który długo i szczęśliwie miałby żyć u boku ukochanej małżonki; zagrać tego jednak nie sposób. Szukając wyjścia reżyser Doprowadził scenę pianissimo: Judym bardziej wyszeptał swoje wyzwania wobec świata niż je wykrzyczał. Joasia zaś zeszła ze sceny cicho, bezgłośnie. Było to dobre rozwiązanie, lecz wciąż niewystarczające.

W sumie - ogromny wysiłek Teatru Ziemi Łódzkiej, który przygotował spektakl niemal "ponad stan", z udziałem prawie całego zespołu. Solidny, rzetelny, nieco może nużący w pierwszej części, jednak rozwijający się coraz to ciekawiej. Przedstawienie z pewnością bez fajerwerków, aktorskich również, lecz przecież nie bez ambicji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji