Artykuły

Achtung! Banditen!

Lutowy numer ,,Dialogu" miesięcznika poświę­conego dramaturgii współczesnej - zaprezentował nam nową sztukę Tadeusza Różewicza pt. "Do pia­chu...", którą już wystawiono w Teatrze na Woli.

Bohaterem dramatu jest oddział partyzancki w le­sie, w roku 1944. Mamy zatem bohatera kolektywne­go; jest nim oddział Armii Krajowej (chociaż pośred­nio występuje w sztuce również Armia Ludowa), dowodzony przez "Komendanta" chłopskiego syna z tytułem profesora.

Oddział nie ma żadnych kłopotów z okupantem (z treści sztuki sądzić należy, że okupant także nie ma kłopotów z takimi "partyzantami"...), a jedynie z osiłkowatym "Walusiem", prymitywnym chłopa­kiem wiejskim, który z głupoty "świadkował" przy rozboju i gwałcie dokonywanym na kobiecie we wsi. Za to musi ponieść karę najwyższą - karę śmierci, wymierzoną mu w oddziale zgodnie z surowym prawem wojennym.

Poza prologiem, mającym wprowadzać widza w atmosferę polityczną czasu rozgrywającej się ak­cji, przedstawioną zresztą bardzo naiwnie, płytko, chematycznym językiem "polit-gramoty" w jej naj­gorszym wydaniu, wszystkie pozostałe sceny-obra­zy mają ukazać oblicze moralne oddziału-bohatera dramatu, a na tym tle los nieszczęśnika "Walusia", sprowadzonego do bydlątka w ludzkiej postaci; naj­pierw prowadzony jest na powrozie owiniętym wo­kół karku, później więziony w psiej budzie pod strażą, aż do chwili "egzekucji".

Czym zajmuje się w roku 1944 - a więc w czasie najcięższych i najbardziej krwawych zmagań z wro­giem na ziemi polskiej - oddział leśny? Piciem bimbru, łajdactwami, gwałtami, rabunkiem. Jakaś potyczka z żandarmami, zaledwie wspomniana w sztuce, dowodzi jedynie tchórzostwa żołnierzy - partyzantów: dwudziestu partyzantów ("Wojsko Królowej Jadwigi" - jak nazywa ich autor) nie zdoła­ło sobie poradzić z trzema żandarmami, do których wystrzelano wszystką amunicję... (Armia Ludowa, dla odmiany, ograbia dwory...). Aż dziw bierze, że w tym światku tylko jeden "Waluś", półdebil, płaci życiem za "naruszenie dyscypliny". Zwłaszcza, że jego przewinienie polega jedynie na asyście pod­czas gwałtu, a nie czynie bezpośrednim; gwałtu dokonali bowiem "Marek" i "Bury", którzy zdążyli zdezerterować i uniknąć odpowiedzialności.

Mimo woli ciśnie się na usta pytanie: kto wśród tych opojów, łajdaków i tchórzów miał moralne prawo sądzić i skazywać na śmierć "Walusia"? Wszak ani jedna postać nie zasługuje na szacunek i zaufanie. Język, którym posługują się ci "chłopcy z lasu", wywodzi się prosto z rynsztoka. Autor po­zwolił sobie zakazić wszystkich bohaterów sztuki odrażającym, kloacznym słownictwem lumpów. I wcale nie chodziło autorowi o wydobycie tzw. kolorytu. Słownictwo w sztuce zostało starannie opracowane, spełnia ściśle określoną funkcję: ma ono jaskrawo podkreślać zdziczenie i degradację moralną oddziału, wystawiać wcale nie dwuznaczną charakterystykę bohaterom utworu, ukazując ich horyzonty myślowe, aspiracje, idee.

W sztuce "Do piachu..." nie ma problemu, a prze­de wszystkim nie ma konfliktu, bez którego nie istnieje dramat sceniczny. Tektonika utworu to zle­pek obrazów i "ekwilibrystyka" werbalna, mająca przekonać widza, że taki to był ten "polski Las Walczący", i to w okresie zmagań toczonych z wro­giem na śmierć i życie.

Nie wolno nam uciec od pytania: kim byli ludzie znajdujący się w oddziałach leśnych? Do partyzant­ki szli z własnej i nieprzymuszonej woli najofiarniej­si, najaktywniejsi, wypróbowani już ludzie, a także "spaleni" w akcjach bojowych, zbiegowie politycz­ni, ścigani przez okupanta. A zatem w lasach znajdo­wał się najszlachetniejszy kruszec polskiego ruchu oporu, jeśli nie brać pod uwagę sfaszyzowanych wyrzutków spod znaku NSZ. Przetrwanie oddziałów partyzanckich i ich sukcesy w walce z wrogiem możliwe były jedynie w warunkach ścisłej więzi ze społeczeństwem. Jak ryba nie może żyć w zmąconej wodzie, tak partyzant nie mógł utrzymać się w tere­nie, jeśli naruszył podstawową zasadę braterstwa z ludem. Tej prawdy nie trzeba dziś uzasadniać.

Nie chcę przez to powiedzieć, że w oddziałach leśnych nie zdarzały się wypadki anarchii. Wojna, okupacja, nieustanne zagrożenie życia i niezwykle trudne warunki bytowania mogły wypaczać charak­tery ludzkie, prowadziły do patologicznych wykrzy­wień i niekiedy trzeba było wymierzać sprawiedli­wość tym, którzy łamali przysięgę. Jest to na pewno temat do opracowań literackich, do wielkich drama­tów scenicznych, ale twórca sięgający po taki temat i posługujący się nihilistyczną etyką, apoteozuje tylko ograniczoność człowieka i jego bezsiłę. A do takich, niestety, wniosków dochodzi się przy lektu­rze tego utworu, który jest czymś w rodzaju nieod­powiedzialnego zatruwającego przeszczepu do historii narodu.

Kwiecień - Miesiąc Pamięci Narodowej - przy­pomniał wszystkim pokoleniom Polaków lata sławy i chwały naszego narodu. Jeszcze raz powiedzieliś­my - nie! - wobec prób przeforsowania ustawy o przedawnieniu ścigania zbrodni wojennych. Po­wiadamy: nie! - dlatego, że mamy po temu moralne prawo. Powiadamy: nie! - w imieniu milionów pole­głych naszych sióstr i braci, którzy złożyli życie w walce z hitlerowskimi barbarzyńcami. Pamięć o milionach poległych nakazuje nam głosić prawdę o tym, co działo się na polskiej ziemi w latach wojny.

I oto Teatr na Woli wystawia "Do piachu...".

Jakie odczucie wyniesie widz, zwłaszcza ten nie znający z autopsji czasów walki ojców, po obejrze­niu tego spektaklu?

Wyjdzie jedynie z uczuciem ogromnego wstydu, że tak to ci ojcowie "walcowali" (to ostatnie słowo wzięto z tekstu sztuki), albo opuści Teatr z oburze­niem, że ośmielono się wystawić tę plugawą rzecz w Miesiącu Pamięci Narodowej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby określone siły w RFN potrakto­wały utwór Różewicza jako potwierdzenie goebel­sowskiego stereotypu "polskich bandytów". Wysta­wienie "Do piachu..." to bezbłędne podanie piłki na nogę przeciwnika tuż przed własną bramką...

W tym samym lutowym "Dialogu" zabrał głos dyrektor Teatru na Woli, Tadeusz Łomnicki, zamie­szczając własne refleksje przy lekturze tej sztuki, pisze on m.in.

"Pojawia się wprawdzie w "Do piachu..." dotąd nie ukazywany nurt plebejski w partyzanckich od­działach AK (jakże zresztą nieufny wobec ówczesnej antysowieckiej propagandy), ale nie jest to sztuka rozstrzygająca racje historyczne".

Tadeusz Łomnicki dotknął sprawy bardzo istotnej dla oceny wartości utworu. Chodzi właśnie o ten "nurt plebejski" w partyzanckich oddziałach AK i chyba nie tylko w AK. A więc teraz już wiemy, że to nurt plebejski wniósł do szeregów partyzanckich rozpustę, pijaństwo, złodziejstwo i gwałty...

Ejże!

A czy to właśnie nie nurt plebejski - boć z plebeju­szów składały się w ogromnej większości szeregi organizacji podziemnych wszystkich odcieni polity­cznych - dał największą ofiarę krwi i istnień ludz­kich? Czy zatem ten nurt plebejski, "dotąd nie ukazywany", tylko na taką sobie zapracował charak­terystykę wojenną i to w Miesiącu Pamięci Narodo­wej, i to w stolicy, mieście, które zawsze, a szczegól­nie w latach ostatniej wojny, świadczyło swą walką i cierpieniem o wierności ojczyźnie?

Bohater utworu nie może być jedynie rekwizytem dramatu, jak to lekkomyślnie uczyniono w "Do pia­chu..." z nurtu plebejskiego, przedstawionego jako patologiczna zgraja, odznaczająca się prymitywiz­mem intelektualnym i uczuciowym. Przyznaję, że w scenografii tej sztuki wcale nie raziłaby mnie tablica z napisem... ..Achtung! Banditen!". I chociaż Tadeusz Łomnicki stwierdza, że "nie jest to sztuka rozstrzygająca racje historyczne" to jednak nikt nie wątpi, że napisana została przez autora z myślą o przedstawieniu jakiejś prawdy historycznej. Czy taka jest prawda historyczna, jaką usiłuje nam impu­tować Różewicz?

Plebejusze - umierali po to, żeby żyła prawda. W sztuce "Do piachu..." - umiera sama prawda. I nie wykrzesze jej żaden teatr, żaden reżyser. Jedyne, co zdołają osiągnąć, to ukazać agonię tej prawdy bar­dziej wstrząsająco niż drukowany tekst sztuki. Pi­szący te gorzkie słowa - warszawiak rodem z Woli, był w przeszłości członkiem ruchu oporu w Polsce, partyzantem radzieckim, uczestniczył w słowackim powstaniu narodowym, był też żołnierzem fronto­wym Armii Czerwonej i zmagał się z reakcyjnym podziemiem w walce o utrwalenie władzy ludowej. Dobrze zna zapach prochu i krwi, smak życia w lesie i w okopach. Sam również słyszał i nie zawsze też wypowiadał słowa miłe dla ucha; był również świad­kiem egzekucji wykonywanych na tchórzach i wyko­lejeńcach, ale nigdy nie zetknął się z taką nędzą moralną jaką przedstawiono w dramacie Róże­wicza.

Dlatego proponuję: "Do piachu..." - i głęboko zakopać tę sztukę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji