Artykuły

Odmrożenie z poślizgiem

Władza odmroziła muzea. Inne gałęzie kultury patrzą teraz na muzealników i zastanawiają się, jak działać, gdy nie wiadomo, co wróci szybciej: wirus czy widzowie - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Zamek Królewski w Warszawie odmrażał osobiście minister Gliński - w pierwszym dozwolonym przez Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego terminie, 4 maja. W towarzystwie dyrektora Zamku i prezesa KGHM Polska Miedź, głównego mecenasa Zamku, otworzył Bramę Zegarową i przemówił. Na razie zwiedzać można wyłącznie nieco okrojoną Trasę Królewską i ogrody, tylko indywidualnie, bez dostępu do audioprzewodników i w liczbie do stu osób na godzinę. Obowiązuje nakaz zakrywania ust i nosa, dezynfekcji dłoni oraz zachowania dwumetrowego dystansu. W tym samym dniu Wawel umożliwił dostęp do dwóch dziedzińców i ogrodów renesansowych. O salach na razie milczy.

Większość placówek muzealnych i galerii celuje z restartem pomiędzy 12 a 15 maja. Na razie trwają prace nad systemem ochrony sanitarnej, konsultacje ze służbami epidemiologicznymi, analizowane są różne warianty dotyczące godzin otwarcia, liczby widzów, prawidłowego oznakowania dla publiczności, dezynfekcji, zabezpieczenia pracowników itd. Muzeum Narodowe w Krakowie otwarcie planuje stopniowo i po uzyskaniu odpowiednich certyfikatów sanitarnych. Zacznie od Sukiennic, które planuje otworzyć najpóźniej do połowy maja, i zakłada, że wszystkie 11 oddziałów będzie witać zwiedzających do połowy czerwca. Przy wejściu do budynków pojawią się dozowniki z płynem dezynfekującym, w budynkach - plakaty z zaleceniami m.in. dezynfekcji rąk, noszenia rękawiczek i osłon twarzy, zachowania odległości co najmniej 2 m od innych osób, zachętą do korzystania z własnych słuchawek przy wypożyczaniu audioprzewodnika i wybierania schodów zamiast wind. Kasy będą odgrodzone przegrodami z pleksi, będzie też przerwa techniczna na dezynfekcję sal ekspozycyjnych.

W większości przypadków zdecydowano się na "programowy poślizg". Co oznacza, że wystawy nagle zamknięte w marcu będą ponownie otwarte, a termin ich zakończenia zostanie przedłużony, w związku z tym część tegorocznego programu przesunie się na przyszły rok. Nie zawsze jest to łatwe, szczególnie gdy eksponaty wypożyczano na czas określony. Muzeum Narodowe we Wrocławiu czyni na przykład starania o przedłużenie głośnej wystawy "Willmann. Opus Magnum".

Część instytucji zwleka jednak z otwarciem, obserwując rosnącą krzywą zakażeń i biorąc poprawkę na propagandowe działania rządu w obliczu przygotowywanych wyborów. Ale też zastanawia się nad sensem kontynuowania dawnego programu w nowych, tak drastycznie odmiennych warunkach, pandemicznym kontekście i z perspektywą trudnej do przewidzenia przyszłości.

W środowisku mniejszych galerii i muzeów dominują raczej troski, rzec by można, egzystencjalne. Wręcz mówi się o potrzebie przesunięcia akcentów oraz budżetów z programu na bezpośrednie wsparcie artystów i galerzystów, by w przyszłości było z kim pracować. Zwłaszcza że w perspektywie jest kryzys ekonomiczny i cięcia w budżetach. Dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Joanna Mytkowska przekonuje w wywiadach, że "idzie nowe". Nowe priorytety, ekologiczne podejście - wygaszanie artystycznej nadprodukcji pod hasłem "mniej, ale lepiej", ściślejsza współpraca między różnymi instytucjami, nacisk na takie wartości, jak lokalność, animacja i edukacja. Wszyscy są zgodni: o efektownych i drogich w produkcji wystawach możemy na razie zapomnieć.

Poniżeni i zjednoczeni

Na muzea patrzyć będą teraz inne gałęzie kultury, które mają zostać odmrożone nie w drugim, ale w czwartym, ostatnim etapie, jak teatry, opery, filharmonie czy kina, a nawet później, jak imprezy masowe - koncerty i festiwale. Z jednej strony widać niecierpliwość - twórcy i instytucje ogłaszają swoją gotowość do tworzenia i dzielenia się efektami poprzez kanały internetowe i komunikaty zamieszczane w przestrzeni miejskiej. Online można oglądać zapisy starych wydarzeń, ale przybywa nowych produkcji, zrealizowanych już podczas kwarantanny, Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy w ostatni weekend zaprezentował na swojej stronie internetowej "Nowego Dekamerona" według Boccaccia, złożony z części nagranych przez aktorów i aktorki tam, gdzie spędzają lockdown. Filharmonicy rejestrują koncerty grane w maskach i przy pustych widowniach. W teledyskach piosenkarze i piosenkarki śpiewają w przyłbicach. A Teatr Studio w Warszawie wywiesił olbrzymi baner z napisem "Tęsknimy".

Trwa walka o rządową i samorządową pomoc materialną, gwarantującą sektorowi przetrwanie. Ale jest też dużo wątpliwości, jak miałby wyglądać ten wyczekiwany powrót i owa ogłaszana przez premiera Morawieckiego "nowa normalność" w branży żyjącej w i z bezpośredniego kontaktu artysty z odbiorcą.

Nowa jest na pewno próba konsolidacji i łączenia sił. Ludzie kultury, trenowani do ciągłej rywalizacji, stawania do konkursów, startów w programach grantowych, walki o budżety, promocję i uwagę, zrozumieli, że tylko w grupie ich głos może mieć teraz znaczenie. Rozrastają się więc gildie (związki zawodowe), tworzone są stowarzyszenia (jak Inicjatywa Dramaturżek, Dramatopisarek, Dramaturgów i Dramatopisarzy). Wzmożenie, obok oburzenia, wywołała konferencja premiera Morawieckiego z połowy kwietnia, w trakcie której, ogłaszając kolejne etapy odmrażania gospodarki, znalazł czas nie tylko na długie rozwodzenie się na temat wznowienia rozgrywek ekstraklasy, ale też dywagacje o solariach, salonach tatuażu i piercingu, a całą kulturę załatwił wzmianką o imprezach masowych. Wzburzony Jacek Cieślak napisał w "Rzeczpospolitej" artykuł, w którym przypominał premierowi, że kultura to ważna gałąź gospodarki, zatrudniająca około 300 tys. ludzi, wspomagająca inne gałęzie gospodarki i dorzucająca się do PKB. Szczegółowe dane, podobnie jak cytaty z wystąpień Angeli Merkel, która już na początku pandemii podkreślała, jak ważna jest dla Niemiec kultura (za słowami poszły czyny, czyli tysiące euro bezzwrotnej zapomogi dla każdego artysty), znalazły się potem w listach otwartych gildii i stowarzyszeń, wysyłanych do Ministerstwa Kultury i odpowiedzialnego za tworzenie kolejnych tarcz antykryzysowych Ministerstwa Rozwoju.

"Pierwsza do zamrożenia, ostatnia do odmrożenia" - pisali rozgoryczeni ludzie kultury, nawiązując do tego, że teatry, kina, filharmonie i opery zamknięte zostały najwcześniej, bo już 12 marca, a otworzą się w ostatnim, czwartym etapie. Rozgoryczenie potęgował fakt, że nie zostali zaproszeni do konsultacji przepisów antykryzysowych, przez co dwie pierwsze tarcze nie uwzględniły specyfiki umów zawieranych przez artystów, co uniemożliwiało skorzystanie z pomocy. Dopiero głośny sprzeciw spowodował zmianę.

Groza grantozy

Protest wywołała także forma pomocy ze strony Ministerstwa Kultury i większości samorządów. Dlaczego np. polska fryzjerka może dostać postojowe, a polski artysta nie? - pytali. Zamiast po prostu otrzymać rekompensatę za brak możliwości pracy, musi brać udział w konkursach, rywalizować i produkować niepotrzebne rzeczy.

Chodzi o konkurs "Kultura w sieci", na który początkowo władze przeznaczyły 20 min zł, a potem, gdy olbrzymie zainteresowanie spowodowało zawieszenie serwerów (wpłynęło 12 tys. wniosków), podniosły budżet do 80 mln. Obok zapomogi w wysokości 1,8 tys. zł (twórcy skarżą się na długi czas rozpatrywania wniosków) to był sztandarowy pomysł MKiDN na pomoc twórcom. Zwycięzców wybierze ministerstwo i Narodowe Centrum Kultury, twórcy pytali o kryteria oceny tych 12 tys. wniosków, zwłaszcza że obok nich o te pieniądze ubiegać się mogą związki wyznaniowe i Kościoły... No i kiedy wypłaty przyznanych środków?

Kryzys odsłonił też słabe punkty branży kulturalnej, tak jak zrobił to w wielu innych dziedzinach gospodarki i życia społecznego. Przede wszystkim prekaryzację - gros pracujących w tzw. przemysłach kreatywnych jest zatrudnionych na śmieciówkach, żyje od zlecenia do zlecenia, często bez szansy na oszczędności i stabilizację, a nawet ubezpieczenie zdrowotne. Ale też przymus nadproduktywności - tworzenia "projektów" i "iwentów", grantozy i festiwalizacji - skłaniający do wymyślania, a nie tworzenia, na akord, pod wytyczne, by związać koniec z końcem, uzasadnić i usprawiedliwić swoje istnienie. Środowiska ruszyły więc do lobbingu za zmianami, których nie udało się wywalczyć przed pandemią. Od ustawy o statusie artysty zawodowego, objętego systemem opieki społecznej, po prawo nakazujące sprzedaż książek przez kilka miesięcy po premierze tylko w cenie wydrukowanej na okładce. Co zmniejszyłoby wojny cenowe na rynku książki i uratowało małe księgarnie, których nie stać na bitwy na rabaty.

Branża filmowa ucieszyła się, że Sejm w ramach trzeciej tarczy przegłosował daninę 1,5 proc. od przychodów platform VOD, które jako jedne z nielicznych biznesów podczas pandemii zaliczyły skok zysków. Wpływy mają zostać przekazane PISF w miejsce braku pieniędzy od zamkniętych kin, co pozwoli sfinansować produkcję kolejnych filmów. Szacunkowe zyski wyliczane przez rząd na podstawie danych Europejskiego Obserwatorium Audiowizualnego to ok. 15 mln zł do końca tego roku i co najmniej 20 mln zł rocznie w kolejnych latach. Netflix zadeklarował też 2,5 mln zł pomocy dla pozbawionych pracy pracowników planów filmowych i serialowych.

Czeski scenariusz

Te ostatnie, jak się mówi na razie nieoficjalnie, miałyby ruszyć do połowy czerwca, z zachowaniem zasad sanitarnych i z mniejszym rozmachem. Do powrotu - na razie pracowników technicznych i aktorów - szykują się też niektóre teatry. Dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert mówił niedawno w "Rzeczpospolitej", że jego teatr powrócił do pracy w pracowniach tworzących scenografię i kostiumy: "Oczywiście w reżimie sanitarnym i na zmiany. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie - od połowy maja chcemy powrócić do prób".

Trwają też prace nad wytycznymi dla teatrów, oper, baletów, filharmonii, jak zorganizować bezpieczny powrót widzów. Bierze się pod uwagę scenariusz czeski, gdzie teatry mają zielone światło od 11 maja. Mogą grać dla setki widzów rozmieszczonych co drugi rząd i co drugie krzesło. Taki wariant opłacać się może tylko w teatrach o dużych salach i z budżetami pozwalającymi pokrywać straty z niesprzedanych biletów, bo ekonomicznie takie granie oznacza stratę na każdym niemal spektaklu, może poza monodramem. A to wszystko i tak przy założeniu, że widzowie wrócą mimo braku szczepionki. Szef legnickiej Modrzejewskiej Jacek Głomb porozmawiał z czeskimi kolegami i okazało się, że nie są entuzjastami gry dla garstki widzów. Sam nie zamierza się spieszyć z otwarciem, nie tylko dlatego, że w maseczce wytrzymuje około kwadransa, a potem zaczyna się męka, przede wszystkim czuje się odpowiedzialny za bezpieczeństwo pracowników i widzów.

Jan Englert jest jednak optymistą: Narodowy bierze pod uwagę powrót do gry w połowie czerwca, urlopy w lipcu, intensywne próby w sierpniu, z nadzieją na otwarcie sezonu we wrześniu. Krystyna Janda, szefowa Teatru Polonia i Och-Teatru, była bardziej zachowawcza, w "Rzeczpospolitej" tłumaczyła: "Nasze warunki powrotu są takie, że musimy sprzedać 65 proc. biletów, czyli 200 w Polonii i 300 w Ochu, żeby zwrócił się koszt. Chyba że rząd zastosuje dopłaty. Wtedy możemy grać również dla 50 osób". A te dopłaty musiałyby też pokryć koszty utrzymania bezpieczeństwa sanitarnego, w tym testów dla pracowników.

Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu, deklaruje z kolei możliwość grania spektakli bez widzów, do kamery, i gotowość przereżyserowania ich tak, by między aktorami zachować 1,5-metrowe odstępy. Ten pomysł wydaje się - może z pominięciem odstępów - w dzisiejszych warunkach bardziej naturalny i bezpieczny. Aktorzy, muzycy i śpiewacy mogliby pójść w ślady sportowców, których zmagania będą się odbywać przy pustych trybunach, ale będą transmitowane i oglądane za opłatą przez widzów w domach. Jednak - jak zauważa Paweł Łysak, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie - profesjonalne nagranie spektaklu, z wielu kamer, z odpowiednim oświetleniem, dźwiękiem itd. to koszt nawet 100 tys. zł. Teatry, nie wiedząc, jak rozwinie się sytuacja, nie mogą inwestować tak dużych środków. Trzeba wymyślać nowe sposoby dotarcia do widzów.

Kolejną sprawą jest pytanie o repertuar, ważne na równi dla teatru i dla kin. Szef sieci Helios Tomasz Jagiełło tłumaczył w Wirtualnych Mediach, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby kina otwarto na początku lipca, co dałoby branży dwa tygodnie rozruchu przed wejściem na ekrany pierwszej dużej produkcji z Hollywood, filmu "Tenet" Christophera Nolana.

Ludzie teatru zastanawiają się, czy zaplanowane przed pandemią tytuły nie trafią w próżnię? Czy widz chciałby oglądać i przeżywać pandemię także w teatrze, czy raczej będzie szukał ucieczki? Dramat czy komedia? W rozmowie z portalem Teatr dla Wszystkich reżyser Wojciech Faruga, którego zamknięcie teatrów zastało krótko przed premierą "Matki Joanny od Aniołów" w Teatrze Narodowym, zauważył, że zmiany będą konieczne. Sam na rozpoczęcie spektaklu planował dużo dymu na scenie, a teraz myśli, że dla widza w maseczce byłaby to tortura, i fizyczna, i psychiczna. Teatr zaczął się od aktorów występujących w maskach, ale doświadczenia widzów w maskach jeszcze nie przeżył.

A minister Gliński studzi emocje. W radiowej Jedynce 6 maja, pytany, czy gdy pójdziemy do kina czy teatru, to będziemy siedzieć w odstępie kilku metrów od innych widzów, odpowiedział: "Raczej byśmy chcieli otworzyć te instytucje wtedy, kiedy będzie możliwe normalne korzystanie z nich. Jeżeli natomiast właściciele tych instytucji będą chcieli się otworzyć w takim sanitarnym reżimie, który właśnie tak można opisać, to być może na to pójdziemy, ale to jest raczej jeszcze kwestia przyszłości". I wszystko jasne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji