Diabła diabłem
Ivo Bresan nie pierwszy wpadł na pomysł, żeby wypędzać Belzebuba Lucyferem. Ale wykorzystał ten motyw płodnie, konstruując opowieść o polityce, manipulacji, fanatyzmie i żądzy władzy. I choć z łatwością mógł zepchnąć akcję na manowce farsy, trzymał się groteski, a nawet tonów tragicznych.
Nikogo nie zmylił osiemnastowieczny kostium i bajanie o polowaniu na czarownice przez lokalną, bałkańską inkwizycję.
Do śmiechu szczególnie nie było, jeśli pamiętać ostatnią zawieruchę (jeszcze przecież nie zamkniętą) w tej części Europy. Postać nawiedzonego fanatyka (znakomity Jerzy Łapiński) pasuje, niestety, jak ulał do wielu dramatycznych konfliktów, jakich i dzisiaj nie brak. Na niewiele się tu zda ufność w rozum, jaką pokłada młody, dobrze zapowiadający się urzędnik (Grzegorz Damięcki). Rządzą wszak politykierzy (Krzysztof Gosztyła) i pieczeniarze (Jerzy Kamas). Czasem tylko zajrzy diabeł, aby zrobić po swojemu porządki (Piotr Fronczewski, uczony diabeł oświeceniowy). A co by było, gdyby tak nie zajrzał?
Petunie ta przewrotność Bresana, który w diable upatruje ostatnią deskę ratunku, zachęciła Olgę Lipińską do tego tekstu. Wyreżyserowała rzecz wprawną ręką, angażując aktorów znanych z jej programów kabaretowych. Ale uniknęła jakiejkolwiek repetycji z ich poetyki, wyjąwszy żywe tempo akcji, przypominające właśnie Kabaret.