Artykuły

Porażający spektakl

"Podróż do kresu nocy" w reż. Romea Casstelluciego z Teatru Societas Raffaello Sanzio na 14. MFT Malta. Recenzja Ewy Obrębowskiej-Piaseckiej.

Bardzo wielu widzów wychodziło w trakcie spektaklu. Mieli święte prawo być zniesmaczeni obrazem, ogłuszeni dźwiękiem, znudzeni monotonią... Ja zostałam do końca. I nie żałuję. O nie.

Poprzedni maltański spektakl Romea Castellucciego - Genesi from the Museum of Sleep - wprawił mnie w furię, wściekłość, bunt i... zachwyt. Niecierpliwie czekałam na kolejne przedstawienie tego zespołu, który niewyobrażalną, chciałoby się powiedzieć, barokową czy operową teatralną wizyjność łączy nieoczekiwanie z najprostszymi, ubogimi środkami wyrazu. A obrazoburcze, skrajnie anarchistyczne widzenie świata i człowieka puentuje subtelnością, tkliwością, czułością...

Podróż do kresu nocy, inspirowana powieścią Louisa Ferdinanda Celine'a, wpisuje się w ten kontekst doskonale... Spektakl zaskakuje formą, właściwie na pierwszy rzut oka trudno nawet mówić o spektaklu: bo to i koncert, i słuchowisko radiowe na żywo, i instalacja plastyczna, i kino, i balet (sztuczny balet)... Spektakl nuży formą: to jest nie do oglądania, nie do słuchania, nie do wytrwania.

Ważny jest głos: cztery aktorki z mikrofonami szepczą, śpiewają, krzyczą, jęczą, skamlą, skandują, wyją, miauczą, skowyczą, chichoczą, krztuszą się... Znaczenie słów nie ma już znaczenia, choć ze sceny padają słowa. Zostaje rytm, puls, wibracja, ton, natężenie dźwięku...

Ważny jest obraz: w dwóch wielkich kręgach-ekranach wyświetlane są filmy - jedne obliczone na wstrząs, drugie na uspokojenie, kiedy już nie można wytrzymać wstrząsu. Wstrząsu dla oczu, myśli, trzewi. Te obrazy to filmy dokumentalne: z wojny - ćwiartowanie ludzi, z rzeźni - ćwiartowanie zwierząt; z Afryki pełnej dzikiej, okrutnej, nieposkromionej natury, z burdelu pełnego natury wyuzdanej, perwersyjnej, wynaturzonej (?); z Ameryki-fabryki, gdzie rytm produkcyjnej taśmy staje się istotniejszy niż rytm serca, z medycznej Francji: sercowy mięsień daje o sobie znać - niebywale delikatny, bezbronny, śmiertelny. A na finał świąteczna orgia atrakcji i przyjemności: zagłuszający spokój konsumowania dóbr okupiony ofiarą krwi.

Ważny jest koń. Najpierw spreparowane wielkie zwierzę na środku sceny z wyciągniętymi sztywno nogami oddycha za sprawą teatralnej sztuczki: jego brzuch podnosi się i opada, podnosi się i opada, podnosi się i opada. Żywy-martwy, prawdziwy-sztuczny. Potem kilkadziesiąt czarnych drewnianych nóg - niczym cały zaprzęg mechanicznych koni, monstrualna maszyna do szycia, do życia, do bycia, do napędzania, do przepędzania, do wypędzania - uderza w sceniczne deski. Do obłędu. Wreszcie filmowy obraz na finał: upuszczanie krwi ze zwierzęcej szyi. Pulsujący czarny potok: jeszcze i jeszcze... Ile jeszcze są w stanie wytrzymać nasze oczy, uszy, umysły? Tych dźwięków, tych obrazów, tej świadomości, tego świata. Czy jest w nas coś, co nie wytrzyma...? Co to jest? Serce? Dusza? Sumienie?

Poszczególne części powieści i spektaklu - Wojna, Burdel, Afryka, Ameryka, Medycyna, Święto Batignolles - układają się w historię XX wieku: wieku poznania, postępu i paraliżującego strachu.

No, przecież to już było tyle razy, awangarda zjadła się od ogona, to jest nudne, archaiczne, banalne, oczywiste, żenujące... - to głosy po spektaklu (tych, którzy wyszli, tych, którzy zostali....) To prawda. I najstraszniejsze jest właśnie to, że to prawda. Że na pytanie i co? od stu lat odpowiadamy sobie i nic. Przerobiliśmy je już na tysiące dzieł: tomów, obrazów, filmów, dźwięków, deklaracji, dekretów, ustępów... Tylko czy aby zadaliśmy je sobie kiedykolwiek naprawdę, kiedykolwiek do końca. Czy zdążymy to zrobić przed śmiercią?

O tym jest spektakl Romea Casstelluciego. Porażający spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji