Artykuły

Zanim wybuchła wojna

W ten gorący dzień, 31 sierpnia 1939 roku nie wiedzieli jeszcze, że wszystkie plany będą musieli odłożyć na wiele lat. Że bomby zniszczą świat, w którym kładli się spać poprzedniego wieczoru. Dzisiejsi artyści, twórcy i politycy wspominają tamten czas w rozmowach z Wiesławą Czaplińską z Sukcesu.

Gustaw Holoubek [na zdjęciu] właśnie ukończył małą maturę i przeszedł do liceum. W te noc znany aktor nie wiedział jeszcze, że nauka oddali się na czas nieokreślony...

Pamiętam, noc była ciepła, wiał lekki wiatr. Trzymaliśmy warty na wzgórzu wawelskim. Byłem jednym z członków Młodzieżowych Oddziałów Pomocniczych. Byliśmy nawet uzbrojeni. Taśmy z nabojami owinięte wokół ciała robiły piorunujące wrażenie. Jeszcze nie ogłoszono wybuchu wojny. Kraków spał, ale po wałach okalających Wawel spacerowały panie wiadomej profesji. Postanowiliśmy je trochę przestraszyć, ot tak, dla szczeniackiej zabawy. Pogoniliśmy je, a strzał oddany w powietrze zrobił swoje. Znikły. Rano dotarła do nas wiadomość o wybuchu prawdziwej wojny. Tej, która zmieniła losy świata, ale myśmy o tym wówczas nie wiedzieli, przekonani, że jesteśmy "silni, zwarci, gotowi". Poranek znów był ciepły, a nas zmobilizowano, tym razem już na serio. Zeszliśmy ze wzgórza wawelskiego w absolutnej nieświadomości, że już wkrótce w siedzibie królów polskich będzie urzędował Hans Frank - gubernator GG. Ja natomiast po odbyciu kampanii wojennej zwanej wrześniową, zamiast do pierwszej licealnej, trafiłem na półtora roku do obozu jenieckiego w Altengrabow. Tego samego, w którym Konstanty Ildefons Gałczyński napisał swoje piękne wiersze. Dopiero po powrocie z niewoli ukończyłem konspiracyjne liceum. Żyłem już w innym świecie. W innej, okrutnej rzeczywistości. Moja beztroska młodość skończyła się pod Wawelem w tę niezapomnianą noc".

***

Alina Janowska, aktorka i niezwykły człowiek, łączniczka AK, żołnierz Powstania Warszawskiego, wybuch wojny przeżyła na Kresach Wschodnich, w Żurawicy. Tam nie było bombardowań i tylko radio informowało o tym, co się dzieje...

Spaliśmy spokojnie, a rano z radia dowiedzieliśmy się, że wojna. Miałam jeszcze w oczach paradę Wojska Polskiego. To była kawaleria. Byłam dumna z tego, że mamy taką armię, byłam pewna, że nie oddamy ani guzika.. l września rano z uszami przyklejonymi do radioodbiornika słuchałam w napięciu pierwszego komunikatu Polskiego Radia o wojnie, a potem wystąpienia płk. Romana Umiastowskiego i niezapomnianego apelu prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. Wyobraźnia nastolatki chłonęła każde jego słowo. Ten dzień upłynął pod znakiem wojny. Jeszcze daleko od frontu, jeszcze w ciszy, jakże pozornej, gdy zło dosłownie wisiało w powietrzu.

Wkrótce zaczęli do nas docierać uchodźcy z Warszawy - miasta, które było dla mnie symbolem czegoś wspaniałego. Także i dlatego, że w kamienicy mojego dziadka, która stała vis-a-vis politechniki, spędzałam cudowne wakacje. Dziś już jej nie ma i nie powstał nowy dom. Puste miejsce, jak w życiu. Dla mnie symbol wykwintu i elegancji, jaka cechowała niektóre obszary życia w II RP. Bomby zniszczyły tamten świat. Umarł.

***

Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na uchodźstwie, w przededniu wojny został mianowany zastępcą komendanta Pogotowia Harcerskiego w Hufcu Białostockim.

Od wczesnych godzin porannych byłem zajęty rozmieszczaniem posterunków harcerskich, których zadaniem było kierowanie rezerwistów do punktów mobilizacyjnych. Wieczorem mieliśmy odprawę, na której podano nam do wiadomości dyrektywy wojskowej Komendy Placu. Przygotowaliśmy plan działania i nocą wróciłem do obozu. 1 września o siódmej rano zobaczyłem lecący tuż nad dachami domów bombowiec z wyraźnie widocznymi czarnymi krzyżami na skrzydłach i twarze niemieckich lotników.

***

Stefania Grodzieńska, tak jak większość Polaków, nie przypuszczała, że zaraz pierwszego dnia wojny serce Polski odniesie pierwsze, bolesne rany. Wspomnienia młodej wówczas tancerki, pisarki, aktorki, satyryka sięgają w samo jądro ciemności. W czas, gdy straciła dom.

W lipcu 1939 roku mąż wpadł do domu cały podekscytowany i już od progu krzyczał, że na Poznańskiej wykańczają najwyższy dom w okolicy, że tam będzie pięć pięter samych kawalerek, każda z łazienką z wanną, wnęka w ścianie na dwufajerkową gazową kuchenkę, no, bajka! Jutro tam lecimy, to ostatnia chwila, najniższe piętra zarezerwowane, bo każdy się boi tak wysoko mieszkać. Jadzia, wielka gwiazda polskiego kina, już się zapisała, ma pierwsze piętro. Skorzystałam, że łapał oddech i krzyknęłam, żeby brać piąte piętro: - Pomyśl, cała Warszawa u naszych stóp! Teściowie przybiegli na nasze krzyki - mieszkaliśmy u nich kątem - i cieszyliśmy się razem. Teściowie byli cudowni, ale jak długo można? Już prawie dwa lata mieli nas na karku. W sierpniu wprowadziliśmy się na Poznańską 12 m. 121, piąte piętro z windą. Uwaga! Ten dom stoi!

Koledzy z teatru ("Cyrulik Warszawski", Kredytowa 14, ten dom też stoi!) wepchnęli tapczan do windy, ale wypchnąć się nie dało. Zawołaliśmy dozorcę, przyszedł z synami i wszyscy razem wydłubali ten tapczan, który nazwaliśmy Zupą Pomidorową ze względu na kolor obicia. Koledzy przynieśli butelki, Jadzia zjawiła się z zagrychą, dozorca z synami byli gośćmi honorowymi. I rzeczywiście, okazali się honorowi: dozorca posłał synów po dalsze butelki i kazał, żeby matka szybko ugotowała coś ciepłego, bo - dodał - alkohol lepiej się wchłania, a robił wrażenie znawcy. Zrobiło się późno, sąsiedzi się pobudzili i też przyszli. Bawiliśmy się do rana. Kilka dni później zerwał nas z łóżek nieopisany łomot. Byliśmy już przyzwyczajeni, bo ostatnio budziły nas ćwiczenia. Ale tym razem wszystko się zatrzęsło, Zupa Pomidorowa podskoczyła i myśmy spadli. Mąż pierwszy się zorientował i powiedział, żebym uważała, bo nie mamy ściany z oknem. To było l września 1939 roku. Ten ważny szczegół potwierdził się dopiero później, bo kalendarz wisiał akurat na tej ścianie, która odpadła.

***

Tadeusz Konwicki, pisarz, był wtedy małym chłopcem. Budził się i przecierał oczy, gdy usłyszał słowo "wojna", a właśnie tego lata ukończył pierwszą gimnazjalną i otrzymał świadectwo przejścia do następnej klasy.

Mieszkałem u dziadków w wileńskiej dzielnicy Kolonia. Właśnie skończyły się wakacje i miałem pójść do szkoły. A to wcale nie napawało optymizmem. Och, żeby wakacje jeszcze trochę potrwały, pomyślałem i usnąłem. Sam wybuch wojny przespałem zdrowym, młodym snem. Kiedy się obudziłem i usłyszałem, że wojna właśnie wybuchła, pierwszą myślą było, że nie pójdę do budy, z czego niezmiernie się ucieszyłem. A przecież chodziłem do najlepszego wileńskiego Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta. Babcia poszła po zakupy. Dziadek gdzieś zniknął, a ja pomknąłem do kumpli, by porozmawiać o wojnie. Tak naprawdę, nikt z nas jej sobie nie wyobrażał. Nasza wizja wojny ukształtowała się na romantycznym malarstwie Grottgera i Kossaka. Nikt z nas nie słyszał o Franciscu Goi i jego "Okrucieństwach wojny". Nie mówiąc już o "Guernice" Picassa. Trochę pogadaliśmy z chłopakami o wojnie, trochę pograliśmy w piłkę i tak rozpoczął się mój pierwszy dzień wojny. Nie od bomb, chociaż, jak się później dowiedziałem, już na Polskę spadały. Byłem zbyt daleko od działań wojennych. Hoży, wypoczęty i wyspany ruszyłem drogą i właśnie tam, wśród pól, usłyszałem od miejscowych wieśniaków słowo wojna. Groza tego słowa dotarła do mnie już wkrótce. Rok później, w Oświęcimiu, często myślałem o tych ostatnich wakacjach w wolnym świecie, kiedy snułem plany na przyszłość i zastanawiałem się, co będę studiować. To były piękne wspomnienia i jakże już wówczas odległe.

***

Danuta Szaflarska całą noc tańczyła i piła szampana. Wilno było wtedy kulturalną stolicą Polski, a Teatr na Pohulance słynny był w całym kraju. Po ukończeniu warszawskiego PIST-u (Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej) młodziutka aktorka, prześliczna i wyjątkowo utalentowana, dostała swą wielką życiową szansę... Razem z koleżanką, Ireną Mora-Brzezińską, zostałyśmy zaangażowane do Teatru na Pohulance! Pełne nadziei na teatralną przyszłość, już myślałyśmy o scenicznym debiucie. A tu od razu, pierwszego dnia, spotyka nas niespodzianka. Kazimierz Junosza-Stępowski, dziś legenda, wielkie nazwisko polskiego teatru, właśnie bawił na gościnnych występach w Wilnie. Zostałyśmy mu przedstawione. A on, co było wprost nieprawdopodobne, postanowił na naszą cześć wydać kolację w hotelu George. Czułam, jak trzęsą mi się nogi, a serce łomocze jak oszalałe. Junosza-Stępowski, hotel George i ta kolacja... Pamiętam jej każdy szczegół, każdą zbyt szybko płynącą godzinę. To On, ten wielki aktor i wspaniały mężczyzna, dżentelmen w każdym calu, ustalił i zaproponował menu. Był szampan, który sprawił, że wszystko wokół wydawało się cudownie niezwykłe. Na gorące podano jarząbki na grzankach. Do tego jakieś wykwintne sałaty i wino. Na deser mistrz zamówił melona posypanego pieprzem, cukrem i polanego koniakiem. Coś tak wykwintnego jadłam po raz pierwszy i chyba ostatni. Wszyscy się nam przyglądali. Prosili do tańca. To był mój wspaniały, wileński spektakl. Przyszłość wydawała się cudowna. Och! Jak pięknie żyć. Leciutko chwiejąc się na nogach, wróciłam do domu i natychmiast usnęłam snem kamiennym. Rano 1 września 1939 roku jakoś z trudnością się obudziłam, za oknem panował niecodzienny ruch. Po chwili jakiś przypadkowy przechodzień krzyknął: Wojna! Jak to wojna? - pomyślałam. Czyżby koniec naszego wspaniałego świata...?

***

Władysław Bartoszewski przespał tę noc. Przy szli bohaterowie, chociaż nie byli jeszcze zmęczeni, spali twardym, zdrowym, młodym snem. Wybitny polityk, więzień obozu w Oświęcimiu, wówczas świeżo upieczony maturzysta, był na wakacjach na wsi... A lato było piękne tego roku - jak pisał poeta K.I. Gałczyński. Więc i wakacje we wsi Góry koło Płocka też były piękne. Myślałem o studiach, chociaż wciąż nie byłem zdecydowany, jaki kierunek wybiorę. Nie myślałem też, że studia rozpocznę dopiero za 10 lat. Że zanim to nastąpi, pierwsze lata wojny spędzę w obozie koncentracyjnym. Noc z 31 sierpnia na l września była parna i gorąca. Długo wieczorem trwały rozmowy na ganku. Oczywiście o wojnie, stosunkach polsko-niemieckich, "korytarzu". Poszedłem spać przed północą. Radia nie słuchaliśmy, bo radia nie było. Usnąłem, a rano l września spokojnie zjedliśmy śniadanie. Nie słyszałem wycia syren, bo to była wieś. Nie słyszałem huku. Dopiero później zacząłem się rwać do walki. Zupełnie nieświadom tego, czym naprawdę jest walka i wojna. Ta, która rozpoczęła się w ów wrześniowy poranek, kiedy ja jeszcze spałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji