Artykuły

Nie będę prezydentem

Współpracownicy mówią o niej: wymagająca, ostra, ale skuteczna. Koledzy z samorządu: precyzyjna, ale bardziej niż polityk, człowiek kultury. Rozmowa z DANUTĄ MAROSZ, dyrektorką Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu.

Michał Wyszkowski: Czy poprowadzi pani bloga na stronach teatralnych? To obecnie bardzo modne.

- Nie.

Dlaczego?

- Nie czytuję blogów. W internecie śledzę jedynie komentarze dotyczące teatru i naszych spektakli. Sama nie miałabym czasu na pisanie bloga, ponadto nie mam takiej duszy, aby w ten sposób odsłaniać się w sieci. Kiedyś chciałam przeczytać słynny blog Krystyny Jandy, ale szczerze mówiąc, nie trafiłam na niego. Już wkrótce na stronie naszego teatru ruszy blog, więc pewnie wtedy będę czytywała.

Zdarza się pani czytać w internecie opinie skrajnie nieprzychylne, dotyczące teatru lub pani osobiście?

- Tak. Pojawiły się przed wakacjami bardzo nieprzyjemne komentarze, mam wrażenie, że pisane przez jedną osobę. Jesteśmy chyba nawet w stanie ustalić autora. Nie wycinaliśmy ich, bo na komentarze o takim poziomie trzeba spuścić zasłonę milczenia. W tej osobie jest dużo niechęci, frustracji, żalu do całego świata. Szkoda, że działa anonimowo, sięga po argumenty nieprawdziwe i nie ma odwagi przyjść i powiedzieć mi tego prosto w oczy.

Czyli konfrontacji w życiu pani nie unika?

- Nie unikam, choć oczywiście nie poszukuję jej. W gruncie rzeczy bardzo nie lubię sytuacji konfliktowych, nie buduję na tym swojej pracy. O wiele bardziej interesuje mnie porozumienie.

A konfrontacja z wyborcami. Dlaczego nie chce zostać pani prezydentem Wałbrzycha? W tej roli, Danutę Marosz widzi wiele osób.

- Jest bardzo wielu ciekawych ludzi, którzy lepiej nadają się do tej roli. Mogłabym wskazać nazwiska co najmniej dwóch osób, ale bez konsultacji z nimi nie chcę tego robić. To ludzie, którzy mają odwagę, wizję i na tyle determinacji, aby opracować mądry projekt dla miasta i go zrealizować.

Czy wśród tych kandydatów jest obecny prezydent?

- Nie.

A to nie jest trochę tak, że ma pani dość tej polityki, tego samorządu?

- Mówiąc szczerze, trochę tak. Choć z drugiej strony jest wiele spraw, które zaczęłam realizować, a nie skończyłam i nie wiem, czy będę miała je komu przekazać. Ciągle mam wrażenie, że w Wałbrzychu ludzie uciekają od samorządu. Nawet ci, którzy w nim działają - mówię to z żalem - poszukują bardziej publicity. Część z nich chce się wypromować, a niekoniecznie pomagać innym.

Zdecydowałaby się pani na kandydowanie, gdyby radni pracowali społecznie, bez wynagrodzeń?

- Tak. Już tak kiedyś pracowałam w radzie, której kadencja została przerwana w 1989 roku. Wtedy nie prowadziło się kampanii wyborczej, a że miałam świetny kontakt z ludźmi na Piaskowej Górze, to moi szefowie wytypowali mnie do pracy w radzie miasta.

Jak udaje się pani łączyć te dwa, nieprzystające do siebie światy, polityki i teatru?"

- Ciężko na takie pytanie odpowiedzieć wprost. Moim zdaniem polityka chyba za bardzo nami zawładnęła. To co dzieje się gdzieś na szczytach władzy, zupełnie niepotrzebnie przenosi się w dół, do samorządu. Polityka, a nie samorządność, stała się żywiołem części osób, a one świadomie w to wchodzą. Natomiast o moim życiu" politycznym" zadecydował przypadek. Przez 40 lat, żadne partie nie były mi potrzebne, nie należałam, nie czułam takiej konieczności. Dopiero później rozpoczęłam działalność na tym polu. Choć moje serce społecznikowskie chyba zawsze było po "lewej stronie" - lewicy rozumianej jako wsparcie słabszych, walkę o prawa innych.

W ostatnich latach ciężko przypisywać takie piękne idee SLD. Czy szyld tej partii nie przeszkadza pani?

- Może. Ale zachodzi pytanie: czy to jest tak, że teraz trzeba się przenieść? Gdzie? Czy należy się wypisać? Może? Nie chcę mieć takich dylematów. Przez wiele lat nie działałam w żadnej partii i nie muszę tego robić. Ale poglądów nie zmienię. Natomiast po prawej stronie sceny politycznej wyróżniają się one tym, co np. wiąże się z wiarą. Ja nieco inaczej postrzegam te kwestie... Nie będę się kłóciła z nikim i udowadniała, że bardziej wierzę. To jest moja prywatna, osobista sprawa.

Współpracownicy, podwładni mówią o pani ostra, wymagająca kobieta.

- Tak mówią?

Jest to dla pani zaskoczeniem?

- Tak. Mnie się wydaje, że ja tutaj za bardzo matkuję. Pracujemy już razem cztery lata, na początku wszyscy - także ja - trzymali się na dystans. Obecnie jest już bardziej familijna atmosfera, myślę, że często jestem dobrym konfesjonałem, takim pogotowiem, w różnych osobistych sprawach. Wiem, że w pracy jestem zbyt szczegółowa. Cóż, dla mnie detale są bardzo ważne i ciągle się o to boksujemy.

Wyobraża sobie pani życie bez teatru?

- Zdecydowanie tak..., no w każdym razie staram się. Mam świadomość, że to wciąż praca na kontrakt, na sezon. To również wartość sentymentalna. Decyzja o tym, aby pracować w teatrze, przypomina mi moją decyzję sprzed wielu lat. Decyzję, która zmieniła bieg mojego życia. W licealnym planie na przyszłość, miałam zostać medykiem. Wtedy z moimi przyjaciółmi wybrałam się na "Kartotekę" do tego teatru. Wrażenie było tak mocne, że postanowiłam, iż nie będę w życiu hodować fasolek czy wykonywać doświadczeń w laboratorium. Od tej pory teatr siedział mi pod skórą.... (pracę magisterską pisałam o Słonimskim, ale nie jako poecie, lecz recenzencie-krytyku teatralnym). Teraz, po czterech latach, wiem, że jest to zajęcie, którego nie można wykonywać na pół gwizdka, a praca ta jest bardzo, bardzo. .. inwazyjna i wypalająca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji