Artykuły

Jestem w odbiciach

- W pisaniu najważniejsza jest szczerość wobec siebie i niebanie się prawdy. Ja piszę często o tym, o czym boję się myśleć - rozmowa Agaty Dąbek z Pawłem Demirskim.

AGATA DĄBEK: Pisanie ma dla ciebie wymiar osobisty? PAWEŁ DEMIRSKI: Zabawne, że zaczynamy rozmowę od tej strony. Zabawne i niezabawne. Do tej pory rozmawiało się ze mną niby na temat pisania, ale tak naprawdę chodziło zawsze o idee, polityczność, zaangażowanie. To są fajne tematy, ale nie odnoszę wrażenia, że się wtedy odsłaniam jako autor. Przeciwnie, jeśli się pojawiają, tym mocniej zaciskam pięść i trzymam gardę.

Zawsze myślałem, że jestem raczej typem apsychologicznym w pisaniu. Natomiast ciekawe jest to, że od jakiegoś czasu zauważam toczącą się we mnie walkę między tym, ile procent z tego, co piszę, jest moje, a ile procent nie. Na ile pisanie, które jest rzeczą dla mnie trudną i przykrą, i staram się jej unikać - pewnie wszyscy tak mówią, ale ja faktycznie to robię i mam na to świadków - wyraża moją wolność, a na ile jest uwikłaniem w pewną konwencję teatru, zobowiązaniem wobec tradycji, albo tego, co obecnie się dzieje.

Ta walka, albo inaczej - dramatyczne pęknięcie we mnie, którego istnienie uświadomiłem sobie ostatnio, wywodzi się z czasów mojego zachłyśnięcia się silnym zapotrzebowaniem na nowe pisanie dla teatru w Polsce w okolicach 2001 roku. Wydawało mi się wtedy, że dramat jest łatwiej napisać niż prozę, uznałem go za ślizgawkę, na którą warto się wśliznąć, żeby coś poopowiadać. Po warsztat pojechałem do Royal Court w Londynie. Anglicy mieli mocne zapędy by skolonizować całą europejską dramaturgię według swojego wzoru na pisanie. Polakom może się on wydawać zabawny, bo nasze wielkie dramaty nie mają fabuł, nie są osadzone w realizmie psychologicznym. Sytuują się nie na tym biegunie, na którym Anglicy tę swoją myśl kolonizacyjną przedstawiali. Natomiast, jak błyskotliwie zauważyła Joanna Derkaczew w swoim smutnym tekście "Dramaturżnicy"1 o heroicznym okresie polskiej dramaturgii początku milenium, wtedy wyglądało to tak, że średnio piszący Anglik czy Niemiec był zawsze lepszy od dobrze piszącego Polaka. Miło się poczułem po lekturze tekstu Joasi, bo pisała o dużej pracy, którą my, startujący wówczas dramatopisarze, wykonaliśmy.

W Londynie spotkałem się z bardzo poważnym podejściem do dramatu. Pierwszą rzeczą, na którą mnie uczulano, było to, żeby pisząc, nie opowiadać o sobie. Jako osobie, której w pewnym sensie nie ma, bo zawsze działam w relacji do pewnych rzeczy, staję się w czyichś oczach, wydawało się to fajne: skoro nie można pisać o sobie, trzeba pójść w poważne tematy. Ale był drugi biegun. W Royal Court mówili także, żeby pisać o tym, co nas irytuje, gniewa, zajmuje, bo nie jesteśmy na tyle wyabstrahowanymi jednostkami, żeby nasze emocje były odosobnione. Znalezienie napięcia między tym, co irytuje autora, co jest jego snem, a tym, co jest nim niekoniecznie, wydaje mi się komplementarne.

Znam autorów, którzy piszą wszystko, co im przychodzi do głowy. Ja mam w sobie dużo podważania siebie. Często figurą, którą stosuję, jest przedstawienie pewnej sytuacji albo racji i jej automatyczne zanegowanie. Kiedyś przeczytałem w książce "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" Stephena Kinga o wymyślonym czytelniku, czyli o kimś, kto od razu czyta to, co się pisze. Jak coś piszę, pytam z ciekawością: co by na to powiedział? U mnie wymyślony czytelnik zależy trochę od tematu i zawsze jest zlepkiem różnych głosów. Z tej figury biorą się światopoglądy kolejnych postaci. W pisaniu najważniejsza jest szczerość wobec siebie i niebanie się prawdy. Ja piszę często o tym, o czym boję się myśleć. Kiedy kolejna postać wywiedziona z wymyślonego czytelnika chce to zanegować, to musi być coś, co ktoś powiedziałby naprawdę a nie to, co mnie się wydaje, że mógłby powiedzieć. Między tymi dwiema szczerościami dyskutującymi ze sobą rodzi się napięcie dramaturgiczne.

Mechanizm podważania działa u mnie też na innych terenach. Nagle zmienia się czas albo miejsce akcji i te różne wymiary zaczynają ze sobą rozmawiać. Z jednej strony czuję, że to dobrze, bo mechanizm działa, natomiast często czuję też, że za bardzo ulegam wymyślonemu czytelnikowi. To są ciekawe zapasy.

Mówisz o podważaniu - ja nazwałabym to dialogicznością. Dialog nie polega na przytakiwaniu sobie nawzajem. Rozmowa, której uczestnicy mówią to samo i myślą tak samo, jest dialogiem pozornym.

- Kiedyś miałem robić festiwal dramaturgii współczesnej w Teatrze Wybrzeże. To miał być międzynarodowy projekt z Izraelczykami, nazywał się Dialog, czyli konflikt, a więc trochę tak, jak mówisz. Natomiast, skoro mówimy o podważaniu czy - jak wolisz - dialogiczności, muszę przywołać ważne słowo, które pojawiło się wcześniej - fabułę. Ja raczej nie piszę fabuł, piszę sytuacje, co nie znaczy, że fabułą nigdy się nie interesowałem. Na wszystkich kursach scenariuszowych i dramatopisania w Polsce, bardzo dużo się o niej mówi. Polscy scenarzyści mają kompleks ludzi, którzy nie potrafią pisać fabuł, budować napięcia, co rozumiem tak, że my "genealogicznie" jesteśmy narodem niemogących się skupić poetów. Dlatego nasze struktury są, jakie są. Na kursach o fabule mówi się stale, natomiast nie mówi się ludziom piszącym - albo piszący nie do końca odpowiadają sobie na pytanie - po co ona właściwie jest. Fabuła nie jest sztuką dla sztuki. Układa się ją, żeby zaangażować widza, wpuścić go w maliny, bo on lubi, kiedy idzie jedną drogą, a potem się okazuje, że dróg jest kilka. Skoro widzi, że już dwa razy go wytrącono z utartych kolein myślenia, może stanie się to po raz trzeci?

W pewnym sensie to, co robię ze swoim podważaniem, jest ekwiwalentem fabuły. Wszystkie przewrotki, zmiany nastrojów, wolty tematów, punktów widzenia, ta figura - ha! Nie jest tak, jak myślicie! Jak myślicie, że ja myślę i prowadzenie myślenia w inną stronę - są de facto odpowiednikami punktów zwrotnych w fabule. Teatr może się posługiwać fabułą, ale równie dobrze z racji tego właśnie, że jest teatrem, może się bez niej obejść. Wówczas podobnie trzyma uważność widza, ale gdzie indziej leżą punkty zwrotne. W moim pisaniu ekwiwalent fabuły jest potrzebny. Poszczególne sytuacje, które buduję, wciągają widza a potem stawiają go w innym miejscu. Robię to ze względu na niego, ale to się też wiąże z czytelnikiem wymyślonym. Kiedy pisząc, widzę jego znudzenie, myślę sobie: o ty! Ja ci pokażę! I odbijam się od tego, co mam w inny sposób.

Opisujesz mechanizm budowania scen w ramach większej całości, jaką jest tekst dla teatru. Odnoszę wrażenie, że twoje kolejne sztuki też w jakiś sposób "odbijają się" od poprzednich, na przykład K. od serialu teatralnego Klątwa, odcinki z czasu beznadziei, Ciemności - od Triumfu woli

- Nie wiem, czy moje teksty w jakiś sposób ze sobą rozmawiają. Chyba przede wszystkim są reakcjami na oczekiwania, tworzą się wobec recepcji. W tym sensie na przykład łączyłbym "Triumf woli" z "nie-boską komedią. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" O "nie-boskiej..." ludzie mówili, że jest bardzo depresyjnym przedstawieniem, bo pewnie sam jestem depresyjny. Odpowiedzią na te reakcje był "Triumf woli". "Triumf..." i "nie-boską..." zrobiliśmy z Moniką Strzępką pod rząd w tym samym teatrze - Starym w Krakowie. Oba przedstawienia były prostymi reakcjami na proste kwalifikacje.

Największym zdziwieniem dla mnie - czemu zresztą dałem wyraz w "Bitwie warszawskiej 1920" - były reakcje na "Courtney Love" z Teatru Polskiego we Wrocławiu, przedstawienie trochę artystowskie, trochę bardziej osobiste niż do tej pory i bardzo smutne. Pamiętam, jak ludzie mówili: aaa, już nie jest tak śmiesznie, a kiedyś było. Czasem, jak ktoś mówi, że nie jest śmiesznie, to chcę, żeby nie było śmiesznie tym bardziej. Różnie to się układa, ale zawsze "wobec".

Około 2003 roku moje wejście do teatru miało podobny charakter. Zastanawiałem się, co ma je wyróżniać. Tematy trochę wyłysiałe obecnie, czyli kapitalizm, sytuacja mojego pokolenia w kontrze do kapitalizmu, wówczas wydawały mi się nowe i zajmujące. Moje pierwsze krytyki kapitalizmu z lat 2005-2007 kompletnie nie znajdowały zrozumienia u ludzi. Z jednej strony to było fajne, a z drugiej przykre, ale wydaje mi się, że wtedy w teatrze naprawdę nikt tym się nie zajmował. Jestem osobą dość mocno rozpolitykowaną i najłatwiej mi było opowiedzieć świat przez krytykę oczywistości kapitalizmu. Opowiedzieć z humorem, bo kiedy wchodziłem do teatru, jego ton był bardzo poważny. Nie mogąc tego pojąć, ale też nie będąc w stanie wejść w tę powagę, musiałem ją kontestować. Dlatego mocno postawiłem na humor. Z trzeciej strony mam wrażenie, że gdzieś pod tym moim wczesnym pisaniem, może poza sztuką o Wałęsie - ale chyba też nie do końca, gdyby ją przeczytać psychoanalitycznie - kryło się coś innego. W gruncie rzeczy te wszystkie teksty były o rozpaczy.

Czym była ta rozpacz, z czego się brała?

- Podoba mi się ton tej rozmowy, w przedziwny sposób nowoczesny, może nieco archaiczny, ale też nowoczesny. Z racji tego, że jesteśmy w innym języku, zacinam się, ale to wartość, bo wydaje mi się to ciekawe

Kiedy myślę o wczesnym tekście "From Poland with love", dla mnie jest to sztuka o niespełnionym marzeniu i nadciągającej katastrofie. Jeśli mówię, że pod moim pisaniem czai się jakiś rodzaj rozpaczy, bezsilności, to moje marzenie, które się pewnie nigdy nie ziści, jest takie, żeby ktoś tej rozpaczy dotknął. Żeby zrozumiał, jak duży jej pokład mam w sobie. Są różne strategie mówienia o tym: wprost, przez analogię, tworzenie sytuacji zbudowanej z różnic napięć. Oprócz tego, że to działa dramaturgicznie, zamysłem moim podskórnym jest przerzucenie tej intuicji na widownię.

Dlatego w moich sztukach często pojawia się sierpień - miesiąc najwspanialszy, ale też najgorszy. Wspaniały z racji tego, że jest lato, codziennie widać gwiazdy i kiedy one spadają, mówi się życzenia. Ale sierpień zawsze się kończy. Nadchodzi wrzesień i - albo wojna, albo szkoła. Sierpień niby jest w trakcie, ale zaraz coś się wydarzy, rozgałęzia się na marzenia i na jakieś przeczucie dziwnego końca. Coś nadciąga i to się czuje, ale ważne jest to poczucie, że jeszcze możemy coś porobić. W sztuce "Niech żyje wojna!" traktuje o tym cała pierwsza scena. Na początku Mikołajczyk powtarza, że jeszcze ma czas, jeszcze ma czas, wydłubuje swoją przestrzeń w świecie. Patrzy na zegarek, co jest dość częstym motywem u mnie:

3 SIERPNIA 1944. MOSKWA

MIKOŁAJCZYK

[...]

będę dzisiaj pił

w nocy pił wódkę

a potem jeszcze będę po tej wódce

musiał lecieć nad frontem samolotem

z powrotem do siebie do Londynu

do Rzeczpospolitej rządu

i tak mnie będzie głowa napierdalać -

a co - a żołądek nie?

Ale nie będę w stanie się powstrzymać

żeby się tą wódką jak wór wykończyć

nie będę się w stanie przekonać

że pić wódki nie potrzebuję

tak samo jak teraz nie jestem w stanie

się powstrzymać żeby nie zamówić

do śniadania jeszcze herbaty

jeszcze herbaty

errrbaty!

no jest

dziękuję

dzisiaj na przykład będę mówił przez jakieś

dziewięćdziesiąt minut

może i dłużej

zobaczymy

jak wyjdzie

Berlin nie jest jeszcze wcale zdobyty

nikt nie wie przecież kto zdobędzie Berlin!

Takie nas sytuacje nawzajem na siebie zapędziły

tak to sobie mniej więcej

przez dziewięćdziesiąt minut zaplanowałem

taka to jest praca w dyplomacji

ale jeszcze nie

jeszcze jest czas

jeszcze mam jakieś dwie minuty

dlatego jeszcze zamówiłem herbatę

ja wiem ja wiem

ale zanim będą deszcze niespokojne potargały sad

[...]

jeszcze muszę powiedzieć że powstanie już trwa

że na przeorganizowanie rządu nie zgadzam się

że Kresy dla Rzeczypospolitej Polskiej

są najważniejsze

że pomimo ich dwudziestu milionów radzieckiego

bydła w niemieckiej rzeźni ofiar

my mamy wisy i parasole

i mamy butelki z benzyną i kamienie

i własne dyplomatyczne żądania i żołnierzy

w ziemi w lesie pod ściółką

i szlacheckimi borowikami

które tak w tym roku

jak kurwa wrzosy obrodziły na bukiety

i czy mogę jeszcze poprosić jeszcze szklankę herbaty?

bez cebuli?

nudno co?

dziękuję

jeszcze mam

jeszcze spokojnie

jeszcze mam jakieś pół minuty

na herbatę

To są rzeczy bardzo moje, ale to poczucie, że ma się coś zdarzyć, ale ty jeszcze masz dziesięć minut i możesz się w nie zagłębić, trochę się pooszukujesz, pożyjesz, coś będziesz miała w tych dziesięciu minutach swojego, mówi wiele o naszym "tu i teraz". O naszej kulturze. Sierpień wydaje się też dość komunikatywny i działa na wyobraźnię.

W okresie kiedy pisałem "From Poland with love", wchodziłem w dorosłe życie, moi znajomi też. Nasze silne przekonanie "o, jestem po studiach to zaraz dostanę pracę" okazywało się często mrzonką, suma rozczarowań rosła. Potem napisałem "Śmierć podatnika", przedstawienie, które grano zdecydowanie za krótko2. Część ludzi reagowała na nie bardzo źle z racji wulgarności, ale też była masa ludzi, którzy przychodzili po kilka razy, i wychodzili z bolącymi przeponami, bo było śmieszne. Ono przewidziało kryzys finansowy, który nastąpił dwa lata później. To też jest jakiś proces dochodzenia. Najpierw zajmujesz się sytuacją ludzi, jak we "From Poland with love", w "Śmierci podatnika" mówiliśmy z Moniką już mniej przez osobiste zanurzenie w rzeczywistej historii a bardziej o ogólnych mechanizmach.

Podobnie jak postaci twoich sztuk trochę "skaczemy" w tej naszej rozmowie w czasie i przestrzeni, krążymy wokół wybranych zagadnień, lokując je w różnych kontekstach: społecznym, politycznym, prywatnym, metadramatycznym. Spróbujmy uporządkować i ponazywać pewne rzeczy. Niebezpodstawnie spytałam cię na początku o osobisty wymiar twórczości. Czytając twoje sztuki, często odnoszę wrażenie, że słyszę jeden, rozpoznawalny już dla mnie, głos monologujący. Sięgam po kolejne teksty i mam poczucie, że pojawiają się w nich podobne motywy fabularne i sytuacyjne - jak wspomniany sierpień - typy postaci, tematy, rekwizyty świata przedstawionego. Za każdym razem układają się one w nowe konstelacje, o których kształcie decyduje rama danej opowieści. Ponieważ głos monologujący wydaje się dość wsobny, żeby zostać usłyszanym, materializuje się na scenie w osobach konkretnych aktorów i aktorek użyczających mu własnych głosów, energii, charyzmy.

- Być może to dobry trop. Od jakiegoś czasu chodzę na terapię i moja terapeutka bardzo mnie zachęca, żebym opowiadał o swoim pisaniu. Z początku czułem się trochę jak w filmie Woody'ego Allena i milczałem. Ona drążyła temat, a ja reagowałem tak, jak podczas wywiadów, o których mówiłem: jak to! Gdzie! Przecież ja o polityce piszę, o poważnych tematach, nie o sobie! Jednak ona drążyła dalej i wychodzi na to, że nie jest tak do końca.

Na pewno nie wszystko, o czym mówisz, pochodzi z jednej puli. Zbiorów podstawowych tematów czy motywów u mnie można by wybrać dwa albo trzy. Na przykład już w trakcie lektury "Króla" Szczepana Twardocha wiedziałem, że chcę zrobić adaptację tej książki. Zobaczyłem w niej strasznie dużo moich rzeczy, do których faktycznie wracam obsesyjnie w pisaniu. W "Królu" jest mocno rozpisany temat opuszczenia dzieci, czy w ogóle - dzieci. Dotyczy on mnie jako dziecka, od którego czuję się dość mocno odcięty i za którym tęsknię, ale też mnie jako ojca. Twardoch często zabija dzieci w powieściach. Mam wrażenie, że to jest coś, co zawsze wisi nad rodzicem. Lęk o dziecko jest też nośnym mostem do przerzucenia na widownię, bo każdy był dzieckiem albo ma dziecko. O krzywdzie dziecka w pewnym sensie opowiada cała "nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!" W zakończeniu sztuki "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" też jest mowa o dziecku, które wywaliło się na rowerku podczas komunii i potem było obolałe przez całe życie:

WOJNICKI

mały chłopiec nie może zasnąć

Jutro przystąpi do komunii

Pościel zmieniona przez mamę

pachnie proszkiem do prania i śmiesznie drapie

[...]

Chłopiec ma osiem lat

i bardzo wierzy w Chrystusa

Wierzy że aż nie może zasnąć

Wie że dostanie jutro rower i obiecuje Chrystusowi

Że na tym rowerze będzie dla Chrystusa jeździł

Rano w granatowym garniturku

Patrzy w lustro i się sobie podoba bardzo

Się modli

Kazanie jest o talentach których nie można zakopać

Chłopiec postanawia talentów nie zakopać nigdy

Już po obiedzie wsiada na rower

Jedzie w garniturze na rowerze

Po kilku metrach kiedy wiatr wieje we włosach

A on się boi nawet trochę że za szybko

Przewraca się

Dętka opona pęka

Stary mężczyzna siedzący na ławce widzi to

i mówi mu że to zły znak bardzo

Mówi mu że sobie nigdy nie poradzi

Że to zostało zapisane

Że nic dobrego go nie czeka

Że najlepsze co się przytrafiło to ten wiatr słońce

we włosach

Kiedy w wieku ośmiu lat jechałem na rowerze

Chłopiec targa zepsuty rower i płacze

Mówi - proszę mi tak nie mówić

Proszę sobie pójść

Nienawidzę pana

Rower jest ciężki

I chłopiec nie może sobie z nim poradzić

Wywraca się i nic go już nie cieszy

Ani rowerek

Ani garnitur

Ani Chrystus pan zbawiciel

Płacze

-

No i co wzruszyło?

Mali chłopcy

Wujaszkowie

Są wzruszający że ja cież nie pierdolę

[...]

Najgorsze w tej historii nie jest to że przegrałem

Najgorsze w tej historii jest to

Że nie nadaję się

Że powiedziano mi że się nie nadaję

I ja o tym wiem że się nie nadaję

Że nie potrafię

Jakoś sobie z tym wszystkim poradzić

Że nie umiałem się odnaleźć

I wiem to ale nic z tego dla mnie nie wynika

Że wiem

[...]

Gdybym miał to jakoś podsumować, powiedziałbym, że z jednej strony krzywda dziecka jest tematem moim bardzo, a z drugiej - sprawnym narzędziem manipulacyjnym silnie działającym na publiczność.

Ważna jest też dla mnie relacja między mężczyzną a dzieckiem tym uwewnętrznionym. W "Bitwie warszawskiej 1920" jest tego dużo. Ksiądz Skorupka (Krzysztof Globisz) mówi, że kłamał przed swoją matką, Feliks Dzierżyński (Marcin Czarnik) ustawia się w pozycji dziecka, syna:

FELIKS DZIERŻYŃSKI

pomarzła mnie ojczyzna moja z powodów geograficznych nieprawdopodobnie

zima była proszę sobie wyobrazić proszę państwa towarzystwa

wyjątkowo długa tego roku

ale za to błotnista

co się człowiek obudził po ciemku bose stopy cap cap po posadzce zimnej do łazienki

do miednicy też zimna miednica brzytwa zimna woda też z lodem

co się obudzisz to już ciemno zaraz i z powrotem cap cap pod kołdry dwie

trzy godziny w kolorze popiołu z wodą i już ciemna za oknem zmarźlina bruzdy błotne ośliżdżone

nogi powykręcane w kostkach od niewywalania się na śliskim usiłowań

torebki stawowe popękane chrupią jęczą zawodząco ała

a domu ciągle daleko dojść co dzień jakby dalej

[...]

życie zimą wieczną jest jak życie robotnika nieuświadomionego klasowo

jak życie klas całych społecznych nieuświadomionych bo gazety zakłamane albo tematami zastępczymi powodują że się o swojej sytuacji klasowej potrzebach macha się na to ręką w rękawiczce może od machania się cieplej zrobi - kto wie?

-

a jak wiosna jest

jeszcze nie że tak bardzo ciepło ale już już - już prawie

tak na sweter porządny

trawy jeszcze brunatne takie poszarpane tym śniegiem tym złym co się jeszcze chowa kupami w drzewach w cieniu

ale ziemia już odzyskana jeszcze napuchnięta lekko ale będzie żyć

i pójść po niej w kierunku starorzecza

i starorzecze tam jest

woda się wylewa po łąkach

bierzesz oddech i patrzysz w niebo

i

a nie - gdzie tam zdawało się

nie - czy już?

[...]

nie no kurwa

nie mylę

klucz

drugi

trzeci

-

mamoooooooo!!!!!!

-

bociany wracają!!!

[...]

ale co mama?

co mi mama?

POLSKA MAMA

o - bo jak Dzierżyński

to cię już - że Feliks - wodą z wiadra w poniedziałek wielkanocny ja cię nie obleję

czy że jak we dworze perfumami mam cię psikać nie ma perfum zniszczone zawieruchą wojenną

nie psikają

nie pachną

nie działają

a ty wiesz że mi to w ogóle przestają rzeczy działać w domu?

wiadro działa

FELIKS DZIERŻYŃSKI

ale już dość

POLSKA MAMA

A co? Przesłuchacie matkę swoją towarzyszu?

To jest absolutnie wspaniałe móc się wodą oblewać

z wiadra właśnie

to jest absolutnie genialne

i mi tym komunizmem swoim tego wiadra nie zabierzesz

FELIKS DZIERŻYŃSKI

ale ja nie chce mamie wiadra zabierać że po co mi takie wiadro?

Do czego?

POLSKA MAMA

a w ogóle to słuchaj - to jest nudne o tej zimie

co na Syberii nie byłeś?

Jesteś między Bugiem a Odrą to jest zima tu

potem wiosna no może ostatnio wiosny nie

ale lato tak jesień też wspaniała uwielbiam absolutnie jak się zaczyna zima

i można siedzieć z herbatą w skarpetach grubych

i patrzeć jak pada śnieg w nocy

masz dziecko to co inni nie ma ją - w afryce na przykład

nierówność można powiedzieć

nie każdemu po równo pogoda daje

co z tym zrobić towarzyszu Dzierżyński?

A i zapomniałam ci powiedzieć

wyrzekam się ciebie dziecko nie będzie już bułeczek jasnych do jedzenia

wyrzekam się ciebie

-

co nie znaczy że nie mogę cię przecież wiadrem oblać

FELIKS DZIERŻYŃSKI

nie

POLSKA MAMA

a co wojnę mi wypowiecie?

WYBUCH

W pewnym momencie zauważyłem, że w tym moim pisaniu nie ma silnych ojców. Albo są to głupcy, albo księża, albo ojcowie, którzy nagle stają się dziećmi.

Niedawno czytałem wywiad-rzekę ze Stanisławem Radwanem. Znalazłem tam wiele rzeczy, które pootwierały mi ścieżki w myśleniu o życiu ludzkim i artystycznym. Jedna rzecz uderzyła mnie szczególnie. Nie wiem, czy to się wiąże z wojną, ale myślę, że jej przeżycie czy bliska czasowo obecność spowodowały, że tamto pokolenie artystów było pewne siebie, swojego życia, istnienia. Oni też byli wrażliwcami, na próbach generalnych "umierali ze strachu" i histeryzowali, jak my. Ale mieli w sobie wewnętrzny głód "postawienia" siebie w świecie. Naprawdę wierzyli, że to, co robią, jest dobre i działa. W naszym pokoleniu tego zabrakło - mówię o "dramaturżnikach". Chyba nie mieliśmy w sobie dość siły, żeby stanąć na własnych nogach i pokazać się światu. To wiąże się prawdopodobnie z tym, że ukrywaliśmy się za różnymi dyskursami, nawet za tą nazwą "nowa dramaturgia", którą cenię, a która z drugiej strony wydaje mi się mocno upupiająca. Zakładaliśmy maski, które miały nas uprawomocnić w świecie, a których pokolenie Radwana nie potrzebowało.

Dlatego teraz mówię o ojcach. W pewnym sensie czuję wstyd, bo być może powtarzam jakieś pierdoły, ale z drugiej strony należę do pewnego pokolenia. Wracam do tego, co mnie irytuje, co jest we mnie jakąś zadrą, bo temat psychologicznego pojechania jako pewien element tego pokolenia jest rzeczywiście istotny.

Ciekawe, że mówiąc o słabych ojcach, jednocześnie wspominasz swoje "młode" pokolenie "dramaturżników" i jego trudne wejście w świat. Mam poczucie, że obecnie, na przykład na gruncie pisania dla teatru, częściej "zabija się" synów niż ojców.

- Bo to jest mój świat, w którym żyję. On dąży do ucieleśnienia opisu rzeczywistości Agaty Bielik-Robson, osoby, z którą generalnie polemizuję, ale nie w tej kwestii. Zgadzam się z nią, że dziwną mamy ojczyznę, bo rządzi nią stara kobieta, matka i ksiądz. Nie mówię, że to nie jest patriarchalne, bo jest, ale gdzie indziej tkwi tego przyczyna. Podobnie wygląda świat w moich tekstach. Ojciec jest w nich albo nieobecny, albo głupi, lub słaby. Jeżeli przyjąć, że w "Bitwie warszawskiej 1920" Józef Piłsudski jest mocną, wyobrażoną figurą ojca to nagle się okazuje, że targają nim liczne wątpliwości. Starałem się uczłowieczyć tę postać, żeby pokazać, że on właściwie nie wiedział, co ma robić. Podobnie zrobiłem w nie-boskiej komedii..., gdzie pojawia się dwóch Krasińskich Hrabiów Henryków, dwóch ojców biednego Orcia. W pewnym momencie jeden z nich grany przez Marcina Czarnika wchodzi na scenę, żeby Orcia uratować i popada w heroizm dość mocno karykaturalny.

Myślę, że to mogłoby być ciekawe, gdybyśmy teraz przejrzeli wszystkie teksty naszej watażki "dramaturżników" trochę pod innym kątem. Wtedy byśmy zobaczyli, w jakim świecie to nasze pokolenie wyrastało. Kiedy rozmawiam z ludźmi, okazuje się, że wszyscy mają problemy z ojcem, tyle że na różnych poziomach. Mój ojciec nie żyje, zmarł, jak miałem szesnaście lat, więc zabijam ojców symbolicznie niemal od początku. Oczywiście, to nie jest o mnie. To raczej historia o pewnym świecie, w którym bardziej płonie jeden księżyc, a drugiego nie ma i my mamy z tym kłopot. Wchodząc do teatru mówiłem, że to całe psychologizowanie jest w gruncie rzeczy bez sensu i właściwie do tej pory tak uważam. Ale z drugiej strony myślę, że można spróbować pochodzić sobie po jakiejś linie pomiędzy i coś ciekawego poznajdywać. Na przykład spróbować odpowiedzieć na takie pytanie: dlaczego w pewnym momencie był urodzaj tekstów traktujących o wojnie, o Żydach? Na ile to jest rzeczywiście nasz temat, a na ile nadany? Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że my nosimy w sobie historię o wojnie, mamy poczucie, że była całkiem niedawno. Nasza wyobraźnia została zakuta w jakieś dyby i stąd się to brało.

Oprócz krzywdy dziecka, który jeszcze temat jest ci szczególnie bliski?

- Awans społeczny i jego psychiczne konsekwencje. Na pewno jest go dużo w fikcyjnej postaci Mosze Bernstajna, którą powołuje do życia stary Jakub Szapiro w "Królu" Twardocha. To był też duży temat w sztuce "Courtney Love" - jakiegoś dorastania do świata, ale nie dorastania w sensie dojrzewania, tylko brania atrybutów tego świata, próbowania odnalezienia się w nim. I starania się, żeby nie wyszło na jaw, że jesteś z tego awansu, że się różnisz. Groteskowo zmaga się z tym postać Bóstwa Awansu Społecznego w "Roku z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej". Dla mnie, jako osoby z pewnego rodzaju awansu społecznego, to zawsze będzie tematem.

Myślę, że to jest jeden zbiór - zbiór tematów, które bym wyodrębnił. One są we mnie bardzo silne i często się pojawiają w moim pisaniu. Ale jest w tym zbiorze coś jeszcze, czemu najwięcej miejsca chyba poświęciłem w "Triumfie woli", gdzie starałem się pokazać fajne oblicze swojej twarzy i fajną wersję świata a także ludzi, których znam. Dla mnie "Triumf woli" po prostu opowiadał o tym, że nie trzeba marudzić. To duży aspekt mnie samego, który się w tej sztuce zmieścił.

Natomiast do kolejnego zbioru zaliczyłbym te wszystkie powtarzające się u mnie motywy, dzięki którym usiłuję nadać naszym czasom odpowiednią rangę. Myślę, że bardzo trudno jest oddać przeczucie ostateczności w tym, co dzieje się współcześnie. Trudno nam zrozumieć powagę czasów, w których żyjemy. Często nie mieści się nam w bańkach, że to, co nas otacza, może rzeczywiście być jakimś nawiasem finalnym, rozgrywką wokół. To cały czas jest praca do urefleksyjnienia i zajęcia się nią w sztuce. By ją wykonać, stwarzam w swoich sztukach klimat świata przed czymś - klimat zwiastujący nadejście czegoś złego, ale też nieuchronnego. Z pomocą rozmaitych elementów świata przedstawionego kreuję nastrój ostateczności, ale też poczucie krawędzi, granicy, którą trzeba przekroczyć.

Do takich elementów zalicza się wspomniany już sierpień, ale też różne plagi i zarazy. W "Ciemnościach", czy w "K." na przykład pojawiają się muchy. W "Tęczowej trybunie 2012" z kolei cały czas są komary. Z jednej strony jest to śmieszne sytuacyjnie, bo ludzie cały czas klepią siebie albo się wzajemnie poklepują, a z drugiej buduje się jakaś wizja eschatologiczna, że komary oblepiają świat, rozprzestrzeniają się niczym pył wulkaniczny. Sygnalizują coś w rodzaju Apokalipsy, podobnie jak pojawiający się u mnie nieustanie - w "nie-boskiej..." i "Bitwie warszawskiej 1920" chyba najczęściej - motyw wybuchu bardzo popularny w prozie początku nowego milenium. Umieszczając takie rzeczy w sztukach krzyczę: ludzie, ocknijcie się! Żyjemy na poważnie!

Świetnym przykładem na to, o czym mówię, jest serial "Synowie anarchii", który dzieje się w środowisku gangu motocyklowego w Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych. Jego scenarzysta długo jeździł z tymi motocyklistami, świetnie ich znał, więc dostajemy dobrze udokumentowany materiał. Z drugiej strony, on tam robi bardzo prostą rzecz, na którą się krzywiłem: od pierwszego sezonu wprowadza schemat fabularny "Hamleta". Na początku myślałem, ja pierdolę, przeklęta anglosaska kultura, która zawsze musi gdzieś wcisnąć Hamleta! Nawet do super serialu o strzelaniu się na motocyklach. Nie wiem, jaki był zamysł, ale to, że "Hamlet" cały czas jest obecny, a rzeczywistość ewoluuje w stronę "Makbeta" i Szekspirowskich "Kronik", powoduje, że ci zwykli gangsterzy w dżinsach, skórzanych kamizelkach, na motocyklach są w stanie przeżywać apokaliptyczne emocje. Scenarzyście, który wpuszcza ich w te schematy szekspirowskie, udaje się pokazać wagę współczesności.

W pewnym momencie ty również dużo czerpałeś z klasyki. Myślę tu chociażby o twoich "parafrazach" - m. in. o sztukach "Dziady. Ekshumacja", "Ifigenia. Nowa tragedia", "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty", "Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów".

- Jako młody, wchodzący do zawodu, chłopak, miałem silne poczucie nietraktowania poważnie całego zjawiska nowego pisania. Kiedy przyszła pierwsza fala uderzeniowa, wszyscy śniliśmy po szczeniacku, że będziemy jak Różewicz. Ale okazało się, że nim nie jesteśmy i cały czas ktoś nas jebie. Nie było tak, że piszemy jedną sztukę i wszyscy mówią - wow. Osobiście miałem poczucie, że świat mnie nie traktuje poważnie, że kraj nie traktuje mnie poważnie, a już wykwitów dramatopisarskich - w ogóle. Dlatego szukałem tematów, które wydawały mi się istotne, takich jak emigracja, degradacja marzeń we "From Poland...", Irak w "Padnij". Do teatru przynosiłem woreczek prawdy, a prawda jest poważna. Podobnie było z parafrazami. Pisząc o współczesności, sięgałem po konstelacje bohaterów z "Dziadów", "Opery żebraczej" etc., a zatem z klasyki, którą dobrze znamy, by pokazać wagę naszego "tu i teraz". Z jednej strony szło o legitymizację współczesnych zjawisk, a z drugiej o ucieleśnienie ważności tego, w czym uczestniczymy, bo - jak mówię - to jest największe zadanie nowej dramaturgii. Konserwatyści biadolą: och, gdzie są ci słynni wielcy aktorzy, autorzy! No tu! Za rogiem. Na warsztatach powtarzam: nie ścigajmy się z Szekspirem, to już zostało opowiedziane. Teraz my musimy się ścigać, żeby opowiedzieć współczesną emocję i przywrócić jej powagę. Wbrew pozorom czymś takim była dla mnie sztuka "Położnice szpitala św. Zofii" - próbą nadania powagi przez zobrazowanie emocji związanych z porodem, które zna dziewięćdziesiąt procent widowni, czyli kobiety, przy jednoczesnym zastosowaniu researchu teatru dokumentalnego.

Na podobnych zasadach pojawia się u mnie motyw śmierci. Jest ona narzędziem, które ma wyrwać ludzi z zaklętego koła niepoważnego traktowania siebie samych i siebie nawzajem. W sztuce "Rok z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej" wszystko zostaje przefiltrowane przez optykę śmierci. Jej centralna postać, Człowiek Który Nie Ma Wpływu Na Swoje Życie, grana przez Szymona Czackiego funkcjonuje w świecie, który jest cały czas chujowy, i to chujowy do tego stopnia, że żal jest w ogóle z niego odchodzić, zostawiać go w tym stanie z poczuciem, że inaczej już nie będzie:

CZŁOWIEK KTÓRY NIE MIAŁ WPŁYWU NA SWOJE ŻYCIE

Ja tu jestem!

I bardzo

Bardzo

Chciałbym zaprotestować

Chyba najbardziej sam przeciwko sobie za te lata oszukiwania

Że zaraz

Że jeszcze się unormuje

Że jeszcze trochę i będzie świat po mojemu wyglądał że się odkuję

Że gdzieś jest tam ten moment wiecie mojej normalności

Ale chyba nie

Przeszedłem się po tym jak bardzo to nie moje

Jakie jakieś puste proste przewidywalne jak ja sam

Banalnie nieożywcze

Najbardziej w tym co ktoś uważa że powie mądrze

Jako jego

O jak męcząco

-

Zawsze chciałem zobaczyć swój pogrzeb

Ale teraz jak patrzę to wolałbym nie

Stoją ludzie z miejscem tylko i wyłącznie na siebie

Przynajmniej o jednego mniej

Zawsze jak chodziłem na pogrzeby to myślałem

Że ten zmarły lata nad głowami

Nie latam

Że fika fiflaki w powietrzu

Ale tu się nie fika

-

Przekażcie sobie znak pokoju

To znaczy nie sobie

Tylko

-

A zresztą

Szkoda

-

Słone włosy

Wędka

Piasek zimny w stopy

Kaloryfer

Za oknem śnieg z deszczem

Pieróg

Igła z choinki w skarpecie

Żółte kwiatki na podwórku - to już?

I cała reszta słów

Już za parę dni za dni parę

Łubianka

Grad

Ozon

Wódka

I cała reszta słów

-

O kurwa

O! - pogrzeby polskie

Paradoksalnie w "Roku z życia..." śmierć ma ratować przed rozpaczą. Może jednak się da? Może żyjemy w ciekawych czasach i możemy z nimi cokolwiek zrobić?

Kiedy byłem młody, czytałem "Przygody Tomka Sawyera" Marka Twaina. Pamiętam, że tam rozgrywa się jakieś wydarzenie dramatyczne na rzece, w wyniku którego rodzina i bliscy Tomka myślą, że on nie żyje. Tomek zakrada się do domu, chowa się gdzieś za szafą i słucha, jak jego bliscy mówią o tym, jaki on był wspaniały. Kiedy okazuje się, że przeżył, znowu jest nieważny, bo to śmierć nagle zrobiła z niego personę, nie to, jak żył. Kiedy to czytałem, zrozumiałem, po co jest literatura. Zrozumiałem Tomka i to kłamstwo, które się mówi po śmierci o ludziach. Sawyer był w krótkich gaciach, dramaturgia polska na początku milenium była w krótkich gaciach

Rozmawiamy o powadze, o nadaniu naszym czasom odpowiedniej rangi. Natomiast krytycy podkreślają, że na waszych spektaklach widownia się śmieje. W kilku recenzjach "Roku z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej" brzmiało to jak zarzut.

- Pisanie tekstów na scenę jest naprawdę rzeczą karkołomną. Myślę że dziewięćdziesiąt procent z nas, ludzi zaczynających to robić dwie dekady temu, w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, w co się ładuje. Ostatnio w humanistyce dużo się mówi o potrzebie zrozumienia Innego, o tolerancji. Pytania są dwa: czy niekompetentni kulturowo ludzie są w stanie skomunikować się z Innym i czy my jako osoby kompetentne kulturowo jesteśmy w stanie się z nim skomunikować. Oczywiście - tak, chyba że nowym "Innym" jest nowy dramat. Wtedy się nie da. Odnośnie recepcji "Roku z życia...": ktoś mi powiedział coś o jednej recenzji, drugiej - ja ich nie czytam. To jest dobre przedstawienie. Natomiast rzeczą, którą widzę po raz enty w swoim dorobku, dość okrutną, jest to, że w momencie, kiedy składasz w miarę skomplikowane, ale ciekawe rzeczy na scenie i nie zaznaczysz tego od razu, nikt ich nie wyłapuje. Ale ludzie się śmieją. I od razu pojawia się ta nasza polska napinka, te genialne rozkminy w stylu: czy to dobrze, że ludzie się śmieją, czy niedobrze?

Są dwa bicze, którymi okłada się teatr współczesny. Jeden jest taki, że ludzie nie chodzą, albo nie reagują, drugi - że biorą jakąś rozrywkę i tylko tyle z tego mają. Na pewno nie zgodzę się z tym, co kiedyś powiedziała Joanna Krakowska, że jak ludzie będą się śmiali na przedstawieniu "W imię Jakuba S.", to skończy się teatr krytyczny. Może się mylę. Ale też nie umiem dokonać tego dość konserwatywnego podziału na rechot i śmiech, bo to kojarzy mi się z jakimś elitaryzmem: o, proszę tu usiąść i ja teraz ocenię, czy pani rechocze, czy pani śmieje się prawdziwie. To wydaje mi się groźne. Ja, na przykład, przeważnie śmieję się jak idiota. Czyli raczej rechoczę. I nie mam z tym kłopotu. Mnie zawsze zależało na tym, żeby był jakiś most między sceną i widownią. Uderzać w widownię jest naprawdę prosto zwłaszcza w tym kraju, który cały czas zachowuje się jak obrażona hrabina.

"Hamlet" ma już przybitą na sobie pieczątkę, że to jest HAMLET, że przedstawienie może być złe, ale wiadomo że sztuka jest dobra. Nowe sztuki nie. Tu jest totalny problem z przebiciem się i akceptacją, zrozumieniem. Oczywiście, można się powoływać na historię i nieustannie mówić, że to znany mechanizm. Jak był pierwszy pokaz "Kartoteki", ludzie też kręcili nosami. Kręcili i zawsze będą kręcić na to, co jest nowe. Nawet w "Didaskaliach". Łatwo jest mówić - ach! Widzowie się nie poznali. Trudniej, że my się nie poznaliśmy. "Rokowi z życia..." zarzucano, że stereotypowo została ujęta klasa średnia. Na litość Boga! O wszystkim, co dotyczy współczesności, można powiedzieć, że jest stereotypowe. To jest temat szeroki jak Morze Czerwone.

Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że recepcja początkowa nowych tekstów to katorżnicza praca. Trudno podążać za spektaklem, który łapie współczesność w ekspresji aktorskiej, w oglądzie człowieka, w plastyce, muzyce i jeszcze coś powiedzieć o tekście. I się opowiedzieć. Dramatopisarstwo jest naprawdę depresyjnym zawodem.

W twoich sztukach oprócz plag, zaraz, wybuchów często pojawiają się noże i siekiery.

- Nóż buduje mocne fizyczne zagrożenie. Wskazuje, że mamy do czynienia nie tyle z jakąś wyabstrahowaną od rzeczywistości akademicką dyskusją o poglądach, ideach, ale ze sporem na noże - coś może się komuś stać. Na pewno zadziałało to w sztuce "W Imię Jakuba S.", gdzie Jakub Szela grany przez Krzysia Dracza, wpycha się do jakiejś rodziny w trakcie wakacji i próbuje je zepsuć, starając się sprzedać jej noże. Długo i dokładnie opowiada o tym, jakie one są. To rodzi napięcie i zagrożenie dla tego świata:

17. EGIPT ALL INCLUSIVE

[...]

JAKUB SZELA

jest lodówka w pokoju?

POPŁOCH

ale tato co tata tu robi?

JAKUB SZELA

ledwo udało mi się wejść do hotelu

i mi się burbon zbił

na portierze

rozważałem czy mu głowy nie wylizać z burbona

ale lud egiptu zaczął obrzucać hotel małpami

TURYSTA NA KOŃCZĄCYCH SIĘ WŁAŚNIE WAKACJACH

ale Willy ja cię zwolniłem z pracy

żebyś za nami ty nie przyjechał

[...]

JAKUB SZELA

dobry komiwojażer to taki komiwojażer

który to komiwojażer zawsze jedzie za klientem

ma pani lodówkę?

TURYSTKA NA KOŃCZĄCYCH SIĘ WŁAŚNIE WAKACJACH

ale to jest moja lodówka

JAKUB SZELA

mam dostawkę załatwiłem sobie w ostatnim momencie

co ja będę sam po Europie siedział

nudno

mam komplet noży do krojenia w okazyjnej cenie

18. NOŻE DO MIĘSA SPRZEDAJĘ

WILLY LOMAN

Muszę natychmiast znaleźć gdzieś tutaj trochę mięsa

Żeby pokazać jak moje noże mięsne się zachowują kiedy natrafią na mięso

Na przykład rostbefik albo schab

HOWARD WAGNER

Pójdę czy małpy zobaczyć wyjście nam jeszcze do piachu na plażę blokują

LINDA

Nie zostawiaj mnie z nimi tymi nożami

POPŁOCH

Ja pójdę

Nie będą mi psuć ostatnich wakacji

I może bandaż znajdę

WILLY LOMAN

O zupełnie niespodziewanie

Znalazłem rzeczony w lodówce schab

z kostką

Czuć go trupem

Trzeba umieć mówić dowcipy

Przez dowcipy właśnie znajduje się ludzi którym chce się sprzedać noże

[...]

WILLY LOMAN

Schab z kostką

na oko osiemdziesiąt kilogramów

noże moje świnię posiekają w trzy minuty

do upadłego

proszę bardzo

zobaczyć

do startu gotowi walkower

ale nikt mi czasu z zegarkiem w ręku nie będzie liczył

bo utnę

rękę

żart dowcip komiwojażerski

W pierwszej z przytoczonych scen jedna z postaci nazywa Jakuba Szelę Willem co nasuwa skojarzenie z bohaterem "Śmierci Komiwojażera" Arthura Millera. Wyłącznie pod tym drugim imieniem ta postać funkcjonuje w scenie kolejnej.

- To rozdwojenie wynika z mojej skłonności do podważania wszystkiego. W sztuce "W Imię Jakuba S." Szela jest postacią nawet nie o podwójnej, lecz o potrójnej osobowości, bo posiada przynajmniej trzy rodowody: historyczny jako postać, która ma swój realny odpowiednik w polskiej historii (konkretnie w jej wątku poświęconym rabacji galicyjskiej), obyczajowy jako wiecznie pijany ojciec i literacki, bo faktycznie nosi rysy najsmutniejszej postaci dramaturgii światowej czyli komiwojażera Willy'ego z tekstu Millera. Rozszczepiając postaci, ukazuję alternatywy, kim można się stać. Z drugiej strony mówię o pewnej komplementarności, akcentuję, że nie jest wykluczone, że można być każdą z tych postaci po trochu. To pozwala o nich mówić psychoanalitycznym językiem.

Na swój użytek nazwałem ten zabieg "dramaturgią tożsamości". Ona posiada u mnie dwie formuły. Jedna zakłada, że dana postać zachowuje się inaczej w różnych scenach, natomiast druga - że postać zmienia się w obrębie jednej sceny. Tę drugą formułę po raz pierwszy zastosowałem w sztuce "Niech żyje wojna!" Każdy z siedmiu aktorów miał tam trzy duże sceny o swojej postaci i w każdej dochodziło do zmiany tożsamości. Na przykład postać Olgierda, potomka styczniowego powstańca, przemieniała się tam w chłopskiego syna - Czereśniaka. Obie postaci bardzo fajnie grał Marcin Pempuś. Patrząc na jego grę pomyślałem, że chociażby z tego powodu, że jest to fajne zadanie aktorskie, można grać dwie postaci uwięzione w jednym ciele.

Sądzę, że oglądając spektakl łatwiej jest zauważyć to, o czym mówisz, bo nośnikiem czy też łącznikiem różnych osobowości postaci jest jeden aktor. Akurat w lekturze sztuki "Niech żyje wojna!" sprawia to pewien kłopot, bo monolog wewnętrzny Olgierda, który toczy wewnętrzną walkę z Czereśniakiem rozpisujesz na dialog dwóch odrębnych postaci. W momencie, kiedy Olgierd przegrywa, jego postać fizycznie znika z kart sztuki, zostaje sam Czereśniak. Zabieg polegający na uwięzieniu w jednej postaci dwóch osobowości, które ze sobą walczą, pozostaje nieczytelny. Oczywiście, można się tego domyślić, ale wymaga to dużej wnikliwości.

- Teraz, kiedy następuje u mnie zmiana postaci w obrębie jednej sceny, przeważnie w całej tej scenie stosuję podwójność zapisu imienia. Zaznaczam też wielość osobowości w spisie osób na początku. Sądzę, że w ten sposób zmiana tożsamości moich postaci staje się bardziej czytelna.

Do tej pory powiedziałem już dość sporo o tematach dla mnie ważnych, o motywach i narzędziach, które pomagają mi jakoś upoważnić świat. Ale jest jeszcze jeden zbiór elementów pojawiających się u mnie stale, o którym bym tu wspomniał. Chodzi mi o te elementy akcji, które po prostu pomagają mi zbudować sytuację sceniczną. Należy do nich na przykład ten: mamy grupę postaci, które coś mówią, a jedna postać stara się do tej grupy dobić. Chce do niej przeniknąć, ale cały czas jest z niej wypychana. Z jednej strony taka sytuacja budzi wspaniałe napięcie dramaturgiczne i wywołuje śmiech, a z drugiej opowiada trochę o mnie, bo staram się czasem gdzieś dobić i jestem wypychany.

W "Tęczowej trybunie 2012" tak jest ustawiona scena "Gniew". Geje-kibice siedzą w knajpie, gdzie zwykle oglądają mecze. Był proces i władze żądają, żeby się z tej knajpy wynieśli. Przed wejściem stoi piłkarz Drag Queen i dobija się do nich cały czas. Oni ignorują go, odpychają, aż w końcu dostrzegają, kim jest i go wpuszczają:

IKONA

ostatnio jeden pisarz mi na to powiedział

że jakby pisał książkę

to ja byłbym głównym bohaterem

bo jak to zresztą zgrabnie ujął

przemawiają przeze mnie problemy współczesności

ale dlaczego akurat musiały przemówić te problemy?

zamknięte jest!

NAUCZYCIEL

i jeszcze powinna mnie ta pani wysoki sąd zapytać

jak kiedyś jeden facet na promie

do you belong to marlena dietrich's family?

IKONA

ty tego nie myśl że oni cię tak prześladowali

bo to żadne prześladowanie nie jest

ja to ci mogę o prześladowaniu opowiedzieć na tego

NAUCZYCIEL

to niby to - to co to jest?

PAN SPISEK

nie mam kurwa dosyć już

tego wszystkiego

trzy godziny do kościoła poszedłem

klęczałem i co i nic

nic się nie udało zabierają?

zabierają?

wiedziałem

NAUCZYCIEL

ja to chyba nie posiedzę z wami za długo

nienawidzę pożegnalnych imprez

[...]

IKONA

zamknięte

DRAG QUEEN

jak to zamknięte?

a jest plakat na szybie że będzie karaoke dzisiaj

IKONA

zamknięte

DRAG QUEEN

ej panowie kurwa

z konstancina jechałem tutaj

KELNER

hejka

słyszeliście to?

jaki jest największy problem żeby rodzice kupili ci macbooka?

przyznać się że jesteś gejem

dobre co?

ty a no - słuchaj

no i jak tam było w sądzie?

DRAG QUEEN

no i jak jest zamknięte

to dlaczego koteczka wpuszczacie?

IKONA

zamknięte

KELNER

no i jak było w sądzie?

IKONA

zamykam knajpę

KELNER

jak to zamykasz?

ja się na kurs barmański zapisałem - to znaczy miałem się zapisać

[]

IKONA

mało masz knajp pedalskich?

KELNER

no ale mecze no - no ale przecież

ja pierdolę

PAN SPISEK

mam kolegę z dużym mieszkaniem

w którym ten kolega nie mieszka

bo jak patrzy na to mieszkanie od środka to ma stany lękowe na myśl o swoim kredycie

tyle że tam światła nie można palić

bo to drogie jest

tyle że to przeklęte miejsce jest

straszy tam

przyjdzie jeszcze taki kolega jeden zaprosiłem

zamknięte jest

DRAG QUEEN

no jak zamknięte

jak ja widzę przecież że jest otwarte?

KELNER

a co on się tak ubrał dziwnie?

PAN SPISEK

o no idzie

to jest jedyny facet jakiego znam

który mówi że ma więcej lat niż ma naprawdę

żeby wszyscy byli pod wrażeniem jak dobrze wygląda

TRENER

cześć i czołem chłopaki

wchodzisz, nie wchodzisz?

dasz mi swój numer?

a ile byś mi dał lat?

NAUCZYCIEL

jezu zamknięte jest

TRENER

jest zamknięte?

ile byś mi dał lat no?

NAUCZYCIEL

nie wiem

TRENER

słyszałem że mieliście tu bójkę ostatnio?

mistrzem nie jest ten kto wygra walkę

ale ten kto potrafi jej uniknąć

wiem to bo jestem trenerem samoobrony

dla kobiet

IKONA

możesz ciszej być

TRENER

słuchaj ty lepiej może uważaj

nie nie nie

spokojnie twoja agresja zabija ciebie

dobra jestem jak mała tao myszka cichutka i pokorna

KELNER

sam cicho sobie siedź pedale

TRENER

chcesz zobaczyć mój ogonek?

[...]

URZĘDNIK

cześć

jak tam?

o karaoke nie będzie dzisiaj

głupio

no nic

nic mi się nie udało zupełnie ci pomóc z tym lokalem

no nic zupełnie

no nic no to lecę

lecę pa pa pa

i słuchajcie wiecie co bym zapomniał

nie dzwoń do mnie teraz przez kilka dni dobra?

no to na razie

[...]

KELNER

jeszcze kurwa będziesz żałował

jeszcze kurwa zobaczysz

PAN SPISEK

będziesz żałował jakie wam urządzimy zamieszanie

słyszałeś o pedalskich bojówkach ac milan?

no przesadziłem

KELNER

będziecie ich na karku mieć nas

IKONA

dajcie spokój

PAN SPISEK

nie będziesz z nami meczy oglądał cwelu ty

KELNER

zobaczysz kurwa na stadiony pójdziemy

i się zdziwisz

PAN SPISEK

ze stadionu nas faszysto nie wykopiesz

NAUCZYCIEL

takich ci przed wyborami kłopotów narobimy

że będziesz się musiał przed nami wyborcami tłumaczyć

dlaczego nie możemy meczy oglądać z innymi kibicami na stadionie

PAN SPISEK

rewolucję wam zrobimy na stadionie

IKONA

on już poszedł przecież

KELNER

wiem ale się nakręcamy na przyszłość

IKONA

tylko teraz po tym wybuchu to posprzątaj może po kolegach co?

KELNER

ale przecież wszyscy rozwalali?

DRAG QUEEN

ej chłopaki

jak już wszystko rozpierdoliliście to może dacie mi chociaż zaśpiewać

TRENER

chcesz mój telefon?

ale właściwie za kogo ty się przebrałeś?

DRAG QUEEN

zobaczysz

a może byście mi panowie dali spokój?

co jak się okazuje mecze oglądacie w telewizji

a ty nigdy nie byłeś nawet na stadionie

NAUCZYCIEL

a ty skąd wiesz?

[...]

DRAG QUEEN

czy ja mogę wreszcie zaśpiewać

bo jak na mnie to jest już późno

ja wcześnie rano wstaję do pracy

piosenka DRAG QUEEN

Scena bardzo fajnie się układa przez tę ciągłą namolność postaci Drag Queen, ona stopniowo buduje swoją obecność, jej wypowiedzi rosną. Bez wejścia Michała Chorosińskiego, który ją gra, scena byłaby statyczna. Poza tym to, że Drag Queen cały czas się dobija i jednocześnie opowiada o świecie, w którym osoby homoseksualne, choć deklarują otwartość, są jednak trochę zamknięte i nie wpuszczają nikogo spoza swojej grupy, rodzi napięcie komiczne.

W sztuce "W imię Jakuba S." sytuacja wygląda podobnie. Mamy scenę wigilii, w której buduje się jakaś dziwna wspólnota wokół wigilijnego stołu. Rodzi się ona przez konflikt i napięcie, które ponownie wprowadza osoba z zewnątrz: zjawia się Happy (Dobromir Dymecki), nie ma swojego święta i się tym ludziom w ich święta wpycha. Lubię pisać sceny stołowe, bo duża część naszej kultury wydarza się przy stołach i to się wdzięcznie pisze. Z drugiej strony mogę powiedzieć, że to są sztuki o rozpaczy, o nie pasowaniu do tego stołu o jego wyłomach i strachu przed wygłupieniem się, co jest mi bliskie.

HAPPY

dobry wieczór

nie do końca jest dla mnie jasne dlaczego wybrałem właśnie te drzwi do państwa

no ale jestem

święta bądź co bądź

ale talerzyka nie widzę

nie nie spokojnie ja sobie wezmę

zawsze tak jest

tak samo

jakiś widelczyk może?

o tutaj dobrze

ładny taki metalowy

proszę sobie nie przeszkadzać zupełnie

mam w swoim życiu takie dziwne coś

że całe swoje życie przeżywam nie swoje święta

i nie chodzi tylko o wigilię

nawet moje urodziny to nie są moje urodziny

bo to są też urodziny mojej mamusi która

żeby było jeszcze tragiczniej jeszcze gorzej

umarła też w swoje urodziny czyli w moje samobójczą śmiercią razem z tatusiem spadku nie dostałem bo byłem adoptowany

tak to z tymi o widzę tu też rodzicami problemy są

nie ja już idę tylko chwilę nie u siebie poświętuję

czuję że mi czas ucieka i że ile mam mówić od następnego

roku dorośniesz weźmiesz się w garść i będzie to inaczej miało miejsce

ale nie ma to inaczej

nie ma to inaczej miejsca

całe się życie cieszę nie ze swojego naprawdę

każą mi się nie z mojego cieszyć

na przykład dziewczyna moja mówi ciesz się że cię z pracy nie wyrzucił

twój szef mój obecnie mąż a mogłam mu jaki z ciebie jest luj opowiedzieć

no to cieszę się

cieszę

no współodczuwam

staram się

no jeszcze tylko trochę posiedzę popatrzę

dzisiaj w Betlejem dzisiaj w Betlejem

no wiem że mógłbym żadnych tam świąt urodzin nie chcieć mieć jak nie moje się stają rokrocznie

ale ja chcę ja lubię

ja słyszałem o tym szczupaku

że jakby garść koralikami we wodę

i co było dalej?

Ja nie jestem samotny ja mam dom to znaczy on też nie jest mój ale płacę za niego

ja bym tak jeszcze

wśród nocnej ciszy

no dobrze nie śpiewam już nie śpiewam

całe życie obchodzę co mnie nie dotyczy

całe życie nie swoje radości frank spadł hura

pkb hura

demokracja hura

sportowcy hura

kryzys nie ma zniknął hura hura hura

czy pan mi opowie o tym jak wiem ja też się lubię napić

nie no dobrze

no co jest gdzie jest ta kurwa wigilijna opowieść dla mnie?

Ja już nie mam siły się cieszyć z niczego naprawdę

ale się staram

to się zaczęło kiedy byłem dzieckiem

[...]

JUŻ IDĘ!!!

dobra jezu malusieński co za ludzie

Oprócz funkcji znaczeniowych dramaturgicznie ma to sens o tyle, że ta kolejna postać przekierowuje uwagę widza. Z jednej strony jest to wejście do jakiejś wspólnoty z nowym tematem, a z drugiej - pomost do następnej sceny. Nie wiem, na ile to jest ciekawe, ale, jak mówiłem wcześniej, ja funkcjonuję tylko w odbiciach. Moje postacie działają podobnie, a oprócz tego pełnią jakieś funkcje dramaturgiczne.

Jakie ma znaczenie, że daną postać ma grać konkretny aktor lub aktorka?

- Na początku to nie ma znaczenia, ale później ma. Tak było z Marcinem Pempusiem. On miał bardzo przejmujący monolog w "Sztuce dla dziecka". Pamiętam, że jak go oglądałem, pomyślałem: o, jaki fajny aktor. I dopisałem mu coś jeszcze. Musi być jeden impuls, żeby był drugi.

Lubię Dorotę Segdę na scenie. Myślę, że jest jedną z bardziej skutecznych aktorek, jakie znam. Kiedy byliśmy na planie filmowym "Artystów" - to był ostatni dzień, mieliśmy przekroczone wszystkie czasy, producentka się buntowała i pracowaliśmy w totalnym stresie - Dorota miała zagrać scenę z histerią straszną ze "Śmierci komiwojażera". Było zimno, nerwowo, czas się kończył a ona weszła i zrobiła dwa równe powtórzenia. Dwa równe skoki, jak Adam Małysz. Dorota jest tak skuteczna, że mi żyje w głowie.

Fajny jest ten moment związany z pisaniem i aktorstwem, kiedy wiesz, co dana postać powie. Jak słyszę, kiedy Dorota mówi w "Triumfie woli" "Cały świat na mojej głowie - uwielbiam to" ciężko mi powiedzieć, że ja to napisałem. Te słowa napisała jej postać. Mimo że to jest moje zdanie i też je lubię. Postać jest już na tyle wymyślona, że sama sobą kieruje.

---

1. Zob. Joanna Crawley, Dramaturżnicy, "Dialog" 2017, nr 7-8, str. 21-29.

2. Dramatopisarze, którzy inscenizują swój tekst w teatrze albo - podobnie jak Paweł Demirski - piszą z myślą o konkretnej scenie i towarzyszą reżyserowi w procesie powstawania spektaklu, często w swobodnej rozmowie obu terminów "tekst" i "przedstawienie" używają wymiennie. Ponieważ zjawisko to dobrze oddaje performatywny status tekstu dla teatru, a zatem posiada walory poznawcze, zdecydowałam się nie ingerować w kształt wypowiedzi rozmówcy. Jako problem badawczy zjawisko to niewątpliwie domaga się osobnego omówienia, którego podejmę się w innym, bardziej stosownym miejscu.

3. Zob. Paweł Demirski, Niech żyje wojna! [w:] tegoż, Parafrazy, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011, s. 362-365.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji