Artykuły

Licedei jako najsmaczniejszy deser

VI Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Warszawie w ocenie Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej z Naszego Dziennika.

Pokazany na zakończenie VI Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu rosyjski spektakl "Pokatukha" [na zdjęciu] nie mógł się zakończyć, bo publiczność domagała się, aby trwał nadal. I nie mielibyśmy nic przeciwko temu, aby artyści Licedei Theatre na bis dali to, co obejrzeliśmy w ciągu niespełna dwóch godzin. Ale ja - prócz tego - chciałabym zobaczyć przynajmniej fragmenty ubiegłorocznego przedstawienia "Semianuki", które mam w pamięci do dziś.

Tegoroczne przedstawienie "Pokatucha" jest przeuroczą i przezabawną składanką fragmentów spektakli pochodzących z różnych okresów działalności Licedei Theatre. I właśnie ten spektakl pokazuje, na czym polega wyjątkowość tego teatru, założonego w 1968 roku w Leningradzie przez Sławę Połunina. Przede wszystkim Licedei przez te wszystkie lata jest teatrem klaunowsko-mimicznym, wiernym klasycznej klaunadzie jako gatunkowi w połączeniu z teatrem rewiowym, tragifarsą, tańcem i klasyczną pantomimą.

Krótko mówiąc: Licedei to tradycja (niezaniedbująca wszak współczesności) i współczesność (szanująca tradycję). Mamy tutaj do czynienia z klaunadą poetycką, z prawdziwym teatrem. Poprzez swą formę i treści, które niesie, ten milczący teatr jest uniwersalny w odbiorze dla publiczności na obu półkulach, bez względu na narodowość i wiek. A siłą tego teatru przez te prawie czterdzieści lat jest wierność własnej tożsamości, niepodcinanie korzeni, z których teatr wyrasta. Artyści Licedei w swoich przedstawieniach inspirują się własną, rosyjską kulturą, co widać w rozmaitych detalach budujących spektakle. "Pokatucha" jest tego dobitnym przykładem.

Aktorzy choć nie wypowiadają słów, to jednak wyrazistą mimiką, plastyką ruchu, ekspresją ciała "mówią" bardzo wiele. "Pokatucha", podobnie jak pozostałe przedstawienia tego teatru, jest przykładem przywiązywania wagi do doboru obsady. Prócz zachwycających umiejętności warsztatowych aktorów i znakomitego rozwiązywania scen od strony technicznej, niezwykle istotne jest tu uwarunkowanie fizyczne artysty, jego wygląd. Kiedy spoglądamy na scenę, mamy przekrój rozmaitych postaci: od najbardziej "puszystych", zwalistych, o wyglądzie ciężarowca, po zupełnie filigranowe postaci usytuowane na cieniutkich jak niteczki nogach, co powoduje, że widz ma wrażenie, iż każdy szybszy ruch może przełamać jegomościa na połowę. Oczywiście w taki sposób każda z postaci ma już przy wejściu wyraźnie zarysowany własny, indywidualny charakter, zdecydowanie odróżniający ją od pozostałych. Już sama ta różnorodność w wyglądzie wzmacnia dramaturgię spektaklu i buduje czytelne relacje między postaciami. Prześmieszna znakomita pastiszowa scenka umierającego łabędzia z baletu Czajkowskiego pokazuje perfekcyjne przygotowanie warsztatowe wykonawczyni. Artyści tego teatru mają za sobą solidną naukę, co pozwala im swobodnie podejmować wyzwania artystyczne, nawet te wymagające przygotowań baletowych.

No i jeszcze jedna ważna rzecz: przesłanie, które niesie "Pokatucha", a także inne spektakle tej grupy, to przede wszystkim pozytywne wartości, afirmacja życia i radość płynąca z uprawianej sztuki. Prawdziwej sztuki. Stąd w tej wspaniałej zabawie nie ma nic wulgarnego, nie ma epatowania widza scenami przemocy, jest natomiast ciepło, radość i poczucie znakomitej wspólnoty, jaka zawiązuje się między sceną i widownią już od pierwszej sceny i tak trwa do finału. Trudno się dziwić, że Licedei jest wszędzie przyjmowany owacyjnie. To jedyny w swoim rodzaju teatr, który nie goniąc za tzw. nowinkami eksperymentalnymi, nie zaprzedając siebie modnym estetykom, ciągle pozostaje w światowej czołówce teatralnej. Jak widać, można pozostać wiernym przyjętej zasadzie.

Na tegorocznym festiwalu Rosja była prezentowana - można powiedzieć - licznie, co jednak nie przełożyło się na jakość. Oczywiście, z wyjątkiem Teatru Licedei. Nawet słynne Derevo, które reprezentowała Tanya Khabarova w jednoosobowym spektaklu "Reflection", który zresztą sama wyreżyserowała i sama zagrała - przyniósł rozczarowanie. Poza serią "obrazków" - niektórych nawet bardzo wymyślnych, ale zupełnie ze sobą niekorespondujących - nie pojawiło się nic istotnego. Owszem, duża sprawność fizyczna artystki, nawet powiedziałabym akrobatyczna. No, ale to nie był festiwal gimnastyki i akrobacji cyrkowej. Podobnie jak w przypadku spektaklu "Dybbuk" w wykonaniu Iriny Andreevej z czeskiego Teatru Novogo Fronta, który został założony w Sankt Petersburgu w 1993 roku. Artystka, podobnie jak jej poprzedniczka z Dereva, też ogolona na łyso i też o wyglądzie płci tzw. nierozpoznawalnej - również zaprezentowała serię obrazków i dużą sprawność akrobatyczną.

Jeśli idzie o plastykę obrazu i wywołane nią wrażenia, to zupełnie bezkonkurencyjny okazał się zespół rosyjski, choć z nazwy teatru nikt by się tej ich rosyjskości nie domyślił - Black Sky White Theatre. Zespół zaprezentował spektakl o tytule też "mało" rosyjskim "Bertrand's Toys". Tu wkroczyła silnie technika oświetleniowa i trudno powiedzieć, kto odegrał lub co odegrało główną rolę w tym spektaklu. Na pewno wywarł on spore wrażenie na widzach swoją innością prezentowanych obrazów. Ale na zadziwianie widza starczyłoby góra 20 minut, ale nie godzina, bo to powtarzanie zaczynało już nużyć. Wszystkie te spektakle silnie "podpierała" ogłuszająca wręcz muzyka, niejednokrotnie wysuwająca się na pierwszy plan, tak jakby chciano zakryć w ten sposób rozmaite "dziury".

Dobrze, że jest taki festiwal poświęcony wprawdzie elitarnej, ale jakże pięknej i szlachetnej w swej istocie sztuce, której zupełnie nie po drodze z krzyczącymi, nachalnymi i wulgarnymi estetykami dominującymi we współczesnych sztukach. Szkoda tylko, że w repertuarze festiwalu takich sztuk było jak na lekarstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji