Artykuły

Wizyta czarnej sopranistki

"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reż. Pawła Świątka Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w miesięczniku Kraków.

Czwartek

Wedle Grabca Goplana to zjawa lekko przemykająca między ludzkimi palcami. "Co za dziwne stworzenie z mgły i galarety!" - pieje ten chłopek-roztropek na widok leśnej królowej nieuchwytności. "Są ludzie - ciągnie myśl Grabiec - co smak czują do takiej kobiety. Ja widzę coś rybiego w tej dziwnej osobie".

U Pawła Świątka, który "Balladynę" Juliusza Słowackiego w Teatrze Słowackiego, na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki wyreżyserował, sprawy z królową nieuchwytności w sumie podobnie się mają. Podobnie, ale też inaczej, gdyż rewolucyjnie, odkrywczo, nowatorsko. Goplana Świątka jest oto starą Murzynką. Jest rozebraną do rosołu, a dokładnie do węgielnego rosołu, emerytowaną sopranistką chóru Gospel znad Missisipi, sennie człapiącą w butach na wysokim obcasie. Odrobinę posiwiała, bidulka, na łonie, lecz za to brak choćby jednego białego włosa w jej monstrualnej, majestatycznie falującej koafiurze afro, która pozwala myśleć o natapirowanej dyni w ciemnościach.

Mgła i galareta zwyczajnie sczerniały, a także uległy petryfikacji. Spokojnie, to jest całkowicie naturalne. Czas zrobił swoje. Przecież Słowacki stworzył "Balladynę" w roku 1834, mamy już 2020, a któż jest w stanie utrzymać kolor, zwłaszcza zaś lekkość, przez lat aż 186?! Ryba nieuchronnie pokryła się więc nocą, ale też nie dziwota, że czernie te i ta ociężałość w ogóle nie zdumiewają Grabca. Skoro ten chłopek-roztropek jest u Świątka kobietą, nie chłopkiem-roztropkiem, a chłopką-roztropką, czyli Grabką po prostu, to jak ma nie przyjąć za całkowicie normalny widok starej Murzynki, w czółnach na wysokim obcasie łażącej po w lesie nad Gopłem i wyznającej miłość Grabce, co po tym samym lesie łazi w obuwiu nie do pary - w plastikowym laczku plażowym na jednej i ciemnym gumowcu za kostkę na drugiej stopie?

Sobota

Generalnie należy brać przykład z Grabki. A znaczy to, że na "Balladynie" Świątka nie należy dziwić się niczemu. Więcej wyznam, na bok odstawiając Grabkę. Nie należy poprzestawać na pasywnym przyjmowaniu widoków scenicznych, nie wolno ich zostawiać na scenie bez wsparcia, trzeba je koniecznie rozwijać twórczo. W rozebranej do węgielnego rosołu emerytowanej sopranistce chóru Gospel z okolic Nowego Orleanu nie wolno widzieć samej tylko rozebranej do węgielnego rosołu emerytowanej sopranistki chóru Gospel z okolic Nowego Orleanu. Taka pasywność zubaża wizję Świątka. Należy więc, w wyobraźni snując opowieść, poszukać sensu, dalekosiężnego sensu czarnej sopranistki, albowiem kiedy coś zjawia się na scenie - przecież nie zjawia się bez sensu. Czyż nie? Musi coś znaczyć. Przecież reżyserzy kończą studia reżyserskie nie po to, by później bredzić w teatrach. Czyż nie? Co zatem ściśle uczynić należy?

Niedziela

Należy, jak ja na premierze "Balladyny" Świątka, w wyobraźni swej zdjąć czółna na wysokim obcasie ze stóp smolistej Goplany, a także przeróżne ozdoby, co nimi udekorowane są u Świątka jej nadgarstki oraz szyja. Niechaj, bidula moja, bosa będzie i biedna. Następnie trzeba ją w wyobraźni zwielokrotnić, co drugi raz płeć zmieniając, po czym trzeba całą tak powstałą grupę bosych i biednych przenieść w wyobraźni znad Gopła czasów baśniowych - wprost na równiny południowej części USA w dobie niewolnictwa. A na końcu należy w wyobraźni zasadzić wokół bosej i biednej grupy - krzewy bawełniane bądź las cukrowej trzemy, a najlepiej to i to. I wtedy zobaczyć trzeba wyraźnie, zobaczyć i usłyszeć w wyobraźni, jak bosi i biedni, skuci rdzewiejącymi łańcuchami, resztkami sił wycinający cukrową trzcinę bądź zrywający z krzewów bawełnianych białe nieważkie motki - mruczą cicho song gospel, song o przyszłej wolności w imię Boga... Amen...

Wtorek

Jak teraz widzę, przegrzebując pamięć, jednak nie byłem zbyt odkrywczy w niedzielę. Byłem trochę wtórny. Otóż kilka lat temu, w którymś teatrze na Podkarpaciu inny z licznego grona awangardowych reżyserów teatralnych najmłodszego pokolenia wystawił "Dziady". Można to było obejrzeć też w telewizji. Gdy wybrzmiewały słowa Mickiewicza o kibitkach uwożących dzielnych Polaków-bohaterów na Wschód, by tam słuch o nich wszelki zaginął, na scenie zjawiała się, jako ilustracja, a także pogłębienie słów wieszcza, grupa bosych i biednych Murzynów oraz Murzynek... Nie inaczej - grupa bosych i biednych Murzynów i Murzynek resztkami sił wlokących się ku polom bawełnianym, ku morderczym lasom cukrowej trzciny... Amen...

Tak właśnie było. Tak w teatrze na Podkarpaciu polski reżyser awangardowy przerzucał nad Atlantykiem kładkę pomiędzy epokami i kontynentami. Tak dzielnie i wzruszająco zlepiał bolesny los miłośników gospel z bolesnym losem miłośników Bogurodzicy. Owszem więc, kilka lat temu było na Podkarpaciu podobnie jak dziś u Świątka, tylko że Świątek jest jednak subtelniejszy. U Świątka nie ma na scenie grupowego cierpienia bosych i biednych Murzynów i Murzynek w dobie niewolnictwa. U Świątka trzeba to sobie dopowiedzieć - więc dopowiedziałem to sobie.

Środa

Zainspirowany widokiem czarnej emerytowanej sopranistki chóru gospel na spacerze w lasach nad Gopłem słowo po słowie wymalowałem w mózgu wstrząsający obraz cierpienia na polu bawełnianym bądź trzcinowym nad Missisipi, tuż za obrazem zaś objawił się głęboki sens sprowadzenia przez Świątka nad Gopło czarnej emerytowanej sopranistki. Otóż chodzi o to, że w dzisiejszych naszych czasach tabletowo-komórkowo-internetowo-ipodowych cudowna polska magia cierpi tak potwornie, jak potwornie cierpieli Murzyni w Ameryce epoki niewolnictwa!!! Technokratyczny, płaski cynizm, a nawet cwaniactwo, zwłaszcza w najmłodszym pokoleniu się szerzące, dokumentnie dławi, tłamsi, w niebyt wciska stare polskie uwielbienie romantycznego czarodziejstwa!!! Odwieczny gen nadwiślańskiej bajkowości - bezpowrotnie marnieje!!! Goplana, kiedyś - o, ironio Słowackiego! - lekka niczym biały puch na krzakach bawełnianych, dziś nie ma w sercu nadziei żadnej, jak nie mieli jej pradziadowie czarnej sopranistki, u Świątka tak bardzo umordowanej przyciąganiem ziemskim i nago człapiącej polskimi leśnymi ścieżynami...!!! Oto swoją nowoorleańską interpretacją Goplany w "Balladynie" Słowackiego Świątek dotknął szalenie aktualnego problemu polskiego - palącego problemu upadku poetyczności i magii nad Wisłą!!!

Piątek

I tak można w "Balladynie" Świątka uporać się z każdym widokiem, a dzieło to składa się właściwie wyłącznie z widoków, które koniecznie trzeba w wyobraźni rozwinąć. Pustelnik ogląda oto w kinie pod gołym niebem legendarny, kultowy amerykański film Casablanca, chrupiąc popkorn z monstrualnego tekturowego kubła. Kostryn śpiewa sobie jeden z przebojów Stinga, nawet ładnie. Wdowa niewątpliwie jest wieloletnią szefową meliny, za Gierka pokątnie handlującą gorzałką pochodzącą ze źródła zawsze niewiadomego. Skierka i Chochlik zaś śmiało mogliby wprost ze sceny w Małopolskim Ogrodzie Sztuki wejść na scenę jednego z tych uroczo pieprznych lokali, do których czarna emerytowana sopranistka i Grabka w obuwiu nie do pary wchodziłyby bez biletów wstępu, trzymając się czule za ręce. Oczywiście, jeśli Grabka pozytywnie odpowiedziałaby na sceniczne wyznanie miłosne czarnej emerytowanej sopranistki.

Sobota

Słowem, do jakichże cudowności, do jakich głębi, do jak przepastnych sensów można dojść, wychodząc z opowieścią od każdego z wymienionych widoków?! A podobnych jest u Świątka jeszcze ze czterdzieści...! Strach liczyć. Na "Balladynie" Świątka wystarczy po prostu zgłupieć, o co łatwo, i raźno bredzić

pod nosem, o co jeszcze łatwiej - a bez problemu dochodzi się do wszystkiego. Absolutnie do każdej refleksji w absolutnie dowolnej sprawie świata tego. Tak pojemne jest to nieporozumienie.

**

Paweł Głowacki - krytyk teatralny i recenzent kultury, postać barwna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji