Artykuły

Sumurun

(TEATR NOWOŚCI: "Sumurun", wschodnia baśń bez słów o miłości i zazdrości z "Tysiąca i jednej nocy", w 9-ciu obrazach. Napisał Fryderyk Freksa. Muzyka Wiktora Hollendra.)

Kiedy się kończyła CXXI noc, Dynarżada zbudziła przededniem sułtankę i, za pozwoleniem Szahjara, zaczęła przyobiecaną opowieść o małym garbusku.

Żył niegdyś w Kasgarze, na granicy Tartarji, pewien krawiec, mający piękną żonę, którą serdecznie kochał i był kochany. Ujrzał raz, jak przed jego sklepem mały garbusek śpiewał i grał na biskajskim bębenku. Oboje z żoną zaczęli się przysłuchiwać tej muzyce, a potem zaprosili gar-buska do domu, aby mieć rozrywkę przez ten wieczór. Przy stolo usiedli we troje do smacznej wieczerzy, składającej się, między innemi, z ryb gotowanych, które najwięcej smakowały garbu-sowi, jadł więc łakom je i nieostrożnie, połknął ość i nią się udławił.

Śmierć garbuska zasmuciła bardzo kupca i jego żonę, którzy, bojąc się odpowiedzialności, postanowili trupa wynieść na ulicę i podrzucić sąsiadowi. Był nim żyd-lekarz. Zakołatali do jego drzwi i przez służącą dali lekarzowi znać, że chory potrzebuje jego pomocy, sami zaś szybko powrócili do domu. Lekarz, po ciemku wyszedłszy potrącił silnie trupa, uderzając go nogą tak mocno, iż ciało potoczyło się głową naprzód po schodach- na sam dół. W przekonaniu, iż zabił pacjenta, lekarz wciągnął trupa do mieszkania i po naradzie z żoną, wpuścił nieposzczyka przez komin na dachu do wnętrza mieszkania szafarza dworu sułtańskiego, który gdy spostrzegł w otworze komina jakiegoś człowieka, zaczął go okładać kijem, aż ciało legło na ziemię. Teraz spostrzegł, iż człowiek, którego wziął za złodzieja, nie żyje-i śmiertelna bladość pokryła oblicze szafarza. Odpowiedzialność za zabójstwo była wielka, więc szafarz porwał garbusa i postawił go pod drzwiami sklepu pewnego chrześcijanina- kupca, który właśnie, po pijanemu wracając do domu, spostrzegł trupa, wziął go za czatującego złodzieja i jął go okładać kijem, krzycząc: złodziej, złodziej! Nadbiegła straż tej dzielnicy miasta, stwierdziła z oburzeniem wielkiem, iż chrześcijanin zabił muzułmanina i zaprowadziła winowajcę do sędziego. Po dokonaniu śledztwa, gorliwy syn prawa przedstawił winę chrześcijanina sułtanowi, który kazał winowajcę powiesić.

Już był pod szubienicą, kiedy sumienie tknęło szafarza. "Ja popełniłem zabójstwo - zawołał szafarz-ja zabiłem garbusa". I opowiedział, jak się rzecz miała. Szafarz więc będzie wisiał, zamiast chrześcijanina. Kat zabrał się do wykonania wyroku, gdy z tłumu usłyszano wołanie: "Zaczekajcie, to ja zabiłem garbusa." I koło szubienicy zjawił się żyd-lekarz, gotów zawisnąć na pętlicy. Zanim jednak powieszono nieszczęśliwego, zjawił się krawiec i opowiedział jak garbusek przezeń zaproszony na wieczerzę ość połknął i mą się udławił. "Ja tedy jestem winien śmierci garbuska, mnie więc powieście."

Urzędnik i wszyscy przytomni z wielkiem zainteresowaniem słuchali tak dziwnych przygód, dotyczących śmierci garbuska.

Sprawiedliwości jednak musiało stać się za-dość. I kupiec miał za chwilę zawisnąć na haku.

Sułtan Kasgardzi zapytał się w tej chwili, co się stało z jego błaznem-garbuskiem. A gdy mu opowiedziano dziwne przygody towarzyszące śmierci garbuska, posiał rozkaz, aby sędzia i winowajcy zjawili się przed jego oblicze. Zanieśli więc ciało garbuska przed tron sułtana, a ten, wysłuchawszy opowieści, nakazał swemu kronikarzowi opisać ją ze wszystkiemi szczegółami.

Taki jest wątek "historji o małym garbusku", zamieszczonej w powieściach arabskich: "Tysiąc nocy i jedna". I z tej oto "historji" bujna fantazja Maxa Reinhardta wysnuła "wschodnią bajkę bez słów", którą nam w kreacji plastycznej, pod postacią dramatu mimicznego pokazano wczoraj w teatrze Nowości.

Z całej "historji o małym garbusku" została tylko scena przenoszenia go z miejsce na miejsce; poza tem zostało bogate tło Wschodu, zastało życie namiętne i barwne, została "pieśń bez słów", którą twórcza koncepcja Reinhardta potrafiła tak pięknie sharmonizować w widowisku, jakiemu trudno dać nazwisko.

Kiedy młody poeta monachijski, Fryderyk Freks, powziął myśl napisania pantomimy na ten temat, okazało się, że i Reinhardt od dawna miał również taki sam zamiar. Jak świadczy bawiący w Warszawie towarzysz i współtwórca działalności reinhardtowskiej, prof. Ryszard Ordyński, "wiecznie dążący i wiecznie szukający" Max Reinhardt pragnął wydobyć na jaw najczystszy element aktorski, kurczący się w obecnej dobie pod naciskiem przewagi literackiej. Mając do rozporządzenia kilka potężnych natur aktorskich w swoim personelu, chciał im dać sposobność do szczerego i bezpośredniego pokazania ich twórczości. Nadawała się do tego pantomima. I powstała ona w sposób oryginalny. Przed trzema laty, w Berlinie, Reinhardt stworzył środowisko, które miało narodzić pożądane dzieło.

W głębi Widać było tło "historji o małym garbusku", trochę niewyraźne i zamglone, ale posiadające widmową perspektywę Wschodu. Ogólne kontury obrazu naszkicował młody poeta Freks, niewyraźne te linje zaczął układać według swych pomysłów niepospolitych Reinhardt, jako reżyser-twórca, a kompozytor Holländer zaczął stylizować akompaniament muzyczny, snując go na tematach wschodnich.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Reinhardt rozporządzaj talentem trzech sióstr Wiesenthal, Znakomitych w Europie tancerek, które nazywano "poetkami tańca, albo tancerkami poezji".

Nadto otaczali Reinhardta tacy potężni artyści, jak: Schildkraut, Wegner, Winterstein, Moissi, Grossman, Hartau, oraz młoda aktorka, Konstantin, która zwróciła na siebie powszechną uwagę pierwszorzędnym talentem artystycznym w trupie Deutsches Theatru.

Zabrano się do pracy. Uczestniczył w niej również oprócz wymienionych polak p. Ryszard Ordyński, którego podwójne mistrzostwo mieliśmy sposobność ocenić podczas wczorajszej premjery mistrzostwo reżyserji i artyzmu odtwórczego.

Podali więc sobie do pracy dłonie silne i wrażliwe wszyscy ci, wyżej wymienieni artyści i tak w zbiorowym ich trudzie kształtować się zaczęły i wyłaniać urocze postacie. Sumurun, pięknej tancerki i zakochanego młodzieńca. A obok tych głównych osób, tworzy się cały tłum barwny i urozmaicony, który nas wczoraj porywał ruchem olśniewał malowniczością kolorytu.

Patrzymy na przebieg rozgrywającego się przed nami dramatu, słuchamy tej "pieśni bez słów", z wielkiem zaciekawieniem, coraz bardziej zadowoleni, pod koniec oczarowani i zachwyceni.

Garbus-kuglarz przewodniccy trupie wędrownej i daje z nią przedstawienia. W trupie znajduje się tancerka, czarnooka, śniada i piękna. Garbus zakochał się w niej do tego stopnia, że kiedy Szeik kupił ją do swego haremu, Garbus zażywa nasenny środek, wpada w letarg i przerzucany jest w skrzyniach i koszach, co sprawia niewymowny ból Starusze, dobremu duchowi Garbuska, i skłaniają do użycia wszystkich środków, aby go w końcu doprowadzić do przytomności.

Sumurun tymczasem jest w haremie ulubioną faworytką Szeika, woli jednak dla rozrywki i miłego obcowania sprowadzić sobie młodzieńca rozmarzonego Nur-al-Dina, który, przemycony w koszu do haremu, oczarowany pięknością Sumurun, pada w jej objęcia, dawną rzewność, tkliwość i miękość usposobienia zmieniając na gorącą, namiętną i zmysłową miłość. Jest- to kulminacyjny-i najpiękniejszy - obraz bajki, najładniejsza "pieśń bez słów", najwymowniejszy akcent miłości.

W haremie dramat zaognia się i płonie, rodzi się nienawiść pomiędzy Szeikiem i jego synem, który nie może żyć bez ślicznej tancerki i, wskutek jej namowy, nie waha się rzucić na własnego ojca, który jednak wpierw cios synowi zadaje. Syn mści się na ojcu w inny sposób: sprowadza go jeszcze do haremu i pokazuje, jak Sumurun spoczywa w objęciach kochanka.

Szeik jest wściekły, dobywa kinżału i rzuca i się na wiarołomną, ale pchnięty sztyletem przez jej kochanka, pada obok syna.

Garbus zaś korzysta z odzyskanej wolności, ulegając porywowi swej szlachetnej natury, wzywa za sobą i prowadzi wszystkich na drogę kwiatową życia, która jak ścieżka górską biegnie po przełęczy, wiodąc ludzi z nizin i niewoli bytu na szczyty wyniosłe. I oto bajka, o której w prologu poetyckim i pięknym mówił nam bohater, malujący ją barwami wschodniej wyobraźni, znalazła swe efektowne ucieleśnienie.

Przed oczami publiczności przesunął się szereg obrazów przedstawiających życie wschodnie w całem bogactwie i przepychu, w kolorycie gorącym, w tonie zniewalającym słuch i wzrok zarazem. Malarz i kompozytor połączyli się tu w harmonijny zespół, dzięki któremu "pieśń bez słów" stała się dla nas słyszalną i zrozumiałą.

Gdyby jeszcze można znaleźć inny teren, dalszą perspektywę, aniżeli to, co nam dać może teatr, gdyby "Sumurun" można wystawić w jakimś ogrodzie z podzwrotnikową roślinnością, gdzie kwiaty naprawdę pachną, a powietrze przesiąknięte jest żarem południa, to ta "Sumurun" urocza i piękna byłaby istotnie bajkową. Wówczas to, co nas razi w teatrze: ten kontrast pomiędzy bajką, a realizmem i konwencjonalizmem sceny - zniknąłby bez śladu i uleglibyśmy zwyciężeni czarem i poezją, ukrytemi w uroczej "Smumurun".

To jednak, co dać można w granicach sceny i widowni to prof. Ordyński, idealny reżyser i twórca, to dyr. Śliwiński, to wreszcie zasoby teatrów warszawskich i zespół wszystkich kadrów artystycznych personelu, uczestniczącego w widowisku - dali w stopniu godnym najżywszej i najgorętszej pochwały.

Osiągnięto też wrażenie całości widowiska bardzo silne pod względem dekoracyjnym i kostiumowym, przede wszystkim zaś, pod względem ekspresji gry zarówno w scenach zbiorowych, jak i w rolach solowych. Pantomima nie była bladem widmem dramatu, owszem ona żyła i pulsowała krwią. Nie zaniedbano tu najdrobniejszego szczegółu, wyzyskano wszystko. Czujne oko reżysera spoczywało na każdem, zdaje się, drgnieniu muskułów twarzy, pilnowało logiki i konsekwencji gry, nic też nie zachwiało się na tej wyjątkowej premierze, ale szło jak z płatka.

Do stałego personelu sceny zaproszono gości wybitnych świeże talenty.

Rolę tytułową objęła pani Osterwowa. Nie można było uczynić lepszego wyboru. Była w grze artystki, obok urody, jakaś zniewalająca miękkość i słodycz. Jej kibić wiotka gięła się i poddawała się w ucisku kochanka-męża (p. Osterwa), jak trzcina, gdy ją wicher weźmie w swe objęcia.

Tancerką była p. Pola Negri. Pierwszy wskazywałem tę młodziutką artystkę, jako na najodpowiedniejszą wykonawczynię tej roli. Byłem przekonany, iż się wywiąże doskonale z zadania. Rzeczywistość przewyższyła oczekiwania. Panna Negri grała jak skończona artystka dramatyczna. Nie mówiła, ale tą "pieśń bez słów" miała swą niemą wymowę tak dobitną, tyle w grze było szlachetności i siły wyrazu, a przytem postać artystki we wschodnim kostiumie, która odsłania linje jej kibici, posiadała tyle ekspresji w gieście i ruchu, że powstała ztad całość estetyczna niezwykle harmonijna i pełna wdzięku. Karnacja ciała śniada i czarne włosy przyczyniły się jeszcze bardziej do ogólnego, świetnego wrażenia.

P. Osterwa stworzył postać Nur-al-Dina niezmiernie pociągającą i miłą. Wygłosił prolog rozmarzająco, a potem rozwinął grę subtelną, delikatną, kobiecą jakąś, z pajęczych włókien złożoną.

Przepyszną postać Garbusa stworzył p. Ordyński. Była to kreacja naw skroś dramatyczna, tragiczna nawet, przy świetnie uwydatnionych znamionach charakterystycznych. Doskonała maska, temperament w momentach wybuchów gwałtownych, bezruch w długo trwającym letargu, słowem - cała ta olbrzymia i niesłychanie męcząca rola była wykonana przez znakomitego artystę idealnie.

Na wyróżnienie zasługuje również p. Małkowski, który wprost fenomenalnie odegrał rolę Staruchy.

Dwie arcyzabawne sylwetki pomocników Nur- al-Dina stworzyli pp. Sendecki i Rapacki, którzy swym humorem wywoływali wśród widzów wybuchy śmiechu.

Nieporównanym Radym, dozorcą bazaru, był Morozowicz, komik genjalny, który ma zawsze coś oryginalnego do uwydatnienia w swej fizjognomji artystycznej.

Z zaciętością i zmysłowem napięciem rolę Szeika odegrał p. Knake - Zawadzki. Bardzo ujmująco grał rolę syna Szeika p. Szczawiński.

Służebnicą Sumurun była p. Gnatowska, która bardzo ładnie wykonała swej taniec.

Pp.; Domosławski, Misiewicz, Jagielski, Rutkowski, Silvini oraz przedstawicielki haremu Szeika uzupełniali należycie całość wzorowej obsady.

A przy pulpicie dyrektorskim zjawisko nie-powszednie: młodziutka, o ręce sprężystej, energiczna, przytomna, z nerwem, poczuciem rytmiki i muzykalna kapelmistrzyni, p. Anda Kitschmanówna, Iwowianka, wykształcona fachowo w Wiedniu.

Prowadziła doskonale orkiestrę, tworzącą wyborne tło do całego przedstawienia.

Słusznie też sympatyczną i utalentowaną kapelmistrzynię wywołano na scenę wraz z .my mi tryumfatorami wieczoru: artystami, prof. Ordyńskim i dyr. Śliwińskim na czele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji