Artykuły

Koronawirus pozbawia ich pracy. Z dnia na dzień okazało się, że nie mają z czego żyć

Płaczą artyści, restauratorzy, właściciele biur podróży, freelancerzy, mali przedsiębiorcy i ci zatrudnieni na "śmieciówkach". Właściwie nie ma branży, która nie notowałaby strat spowodowanych koronawirusem. Niektórzy zadają sobie pytanie: Z czego żyć? Jak utrzymać rodzinę? I póki co. nie znajdują na nie odpowiedzi. Nie wiedzą, jak rozwinie się pandemia, nie wiedzą, co będzie z nimi dalej - pisze Dorota Kowalska w Polsce Metropolii Warszawskiej.

Monika, pięćdziesięciolatka, bizneswoman, od prawie 20 lat w branży beauty. Razem z córką prowadzą zakład kosmetyczny, ona dla jednej z wielkich firm kosmetycznych przeprowadza także szkolenia w trzech województwach południowej Polski.

- Dramat - tak mówi. Została praktycznie bez pracy - wszystkie szkolenia, które były jej głównym źródłem dochodu, zostały odwołane. W zakładzie kosmetycznym, w którym pomaga córce, ruch spadł o ponad 50 procent.

- Mamy stałe klientki, ale nawet one się boją. Zresztą, my też. Ostatnio przyszła do nas kobieta, która właśnie wróciła z Włoch. Jak się nie bać? Zajmujemy się głównie permanentnym makijażem i wszystkimi zabiegami związanymi z rzęsami, mamy bardzo bliski kontakt z klientkami, bo podczas pracy pozostajemy w odległości nie większej niż pół metra - tłumaczy.

Mają niewielki zakład. Koleżanka w Katowicach zatrudnia jedenaście osób. Wszystkie musiały pójść na bezpłatne urlopy.

- Było jej bardzo przykro, ale nie miała z czego zapłacić im pensji. Dziewczyny się załamały, zostały bez środków do życia - zapala papierosa. Nie wie, co zrobić, bo też uważa, jak wszyscy w branży, że najgorsze dopiero przed nimi. Klientów z dnia na dzień jest coraz mniej.

- Będziemy negocjować z osobą, od której wynajmujemy lokal, możliwość obniżenia czynszu. Nie wiemy, co z ZUS-em. Chodzą pogłoski, że małym przedsiębiorcom rozłożą składki na raty, ale przecież i tak trzeba je będzie zapłacić - wzdycha. Pewnie, kiedy już skończy się pandemia, będzie musiała wziąć kredyt, żeby się odbić od dna. Tylko, czy go dostanie.

- Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie i ta niewiedza jest chyba najgorsza -mówi. Nawet dzisiaj właściwie nie wiedzą, na czym stoją - jedne zakłady działają, inne nie. Nie ma żadnego odgórnego zalecenia co do ich branży.

- Jedni patrzą na drugich spode łba, bo ci odważni wciąż pracują, inni odsyłają pracowników do domów. Ci drudzy mają pretensje do tych pierwszych. Atmosfera jest napięta, bo przecież na swój sposób rywalizujemy ze sobą, walczymy o klienta. Czekamy, co zrobi rząd - rozmawiamy we wtorek przedpołudniem.

W środę rządzący przedstawili tak zwaną tarczę antykryzysową, bo tak nazywa się pakiet pomocowy, który ma wspomóc polskich przedsiębiorców, zmagających się z efektami epidemii korona-wirusa w Polsce. Część szczegółów projektu już znamy.

- Już wcześniej poprosiłem pana premiera, by przygotowano pakiet antykryzysowy, który ostatecznie został nazwany tarczą antykryzysową. Chodziło mi głównie o sytuację przedsiębiorców, zwłaszcza tych najdrobniejszych. Wszystkie drobne usługi, zakłady fryzjerskie, kosmetyczne. Ci więksi mają często zasoby finansowe, by przetrwać trudny czas. W najgorszej sytuacji są właśnie ci najmniejsi - stwierdził po Radzie Gabinetowej prezydent Andrzej Duda. - Ten pakiet musi być możliwie najszerszy, musi obejmować wszystkie dziedziny życia. On już powstał, w najbliższym czasie będzie przekładany na teksty projektów ustaw i mam nadzieję, że w niedługim czasie będziemy w stanie go wprowadzić. (...) Poprosiłem, aby odroczyć spłatę kredytów, aby kredytobiorcom ulżyć. Dziękuję, że takie odroczenie będzie. Ale apeluję, by było to odroczenie do sześciu miesięcy, bo nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile potrwa ta sytuacja nadzwyczajna - dodał.

Szacunkowa wartość całego pakietu to około 212 mld zł. Odroczone mają być m.in. nie tylko składki ZUS, ale także zaliczki na podatek PIT, CIT i VAT czy płatności za media. Zapowiedziano także możliwość odliczenia straty firm z 2019 r. w przyszłorocznym podatku CIT. Czy to wystarczy? Liczących na pomoc państwa jest wielu.

Płaczą artyści: aktorzy, piosenkarze, właściciele prywatnych teatrów, ale też freelancerzy i ci zatrudnieni na "śmieciówkach". Rząd, już kilka dni temu, podjął decyzję o zamknięciu wszystkich placówek oświatowych, kin, teatrów, muzeów. Zaczęto odwoływać koncerty, inne masowe imprezy.

Barbara Kurdej-Szatan, aktorka, prezenterka, napisała w mediach społecznościowych: "Nasza najbliższa trasa z >>Pikantnymi<< odwołana. Artyści, którzy pracują tylko w teatrze, nie grają spektakli, nie będą mieli za co żyć. Co za czas... Mam nadzieję, że szybko się skończy ten koszmar".

Potem szybko dodała: "Dla jasności - nie pisałam o sobie. Pisałam o wszystkich ludziach pracujących wyłącznie w teatrach, przy koncernach czy eventach, dla których jest to jedyny zarobek. Wyjaśniając - aktor pracujący na etacie w teatrze ma podstawę pensji około ponad tysiąc złotych - reszta zarobku zależy od ilości zagranych spektakli. Jeśli nie gra nic - ma tylko tę podstawę. Na kredyty i życie to nie starczy, a jest również mnóstwo aktorów bez etatów, którzy żyją z samych spektakli, czyli w tej sytuacji nie mają nic".

Janusz Józefowicz, dyrektor artystyczny Teatru Studio Buffo, zamieścił apel do ludzi, którzy mają kupione bilety na odwołane spektakle. "To ciężki czas dla nas wszystkich. Zdarzenia ostatnich dni postawiły nas w sytuacji niezwykle trudnej, wymagającej od nas zmiany dotychczasowego życia" - rozpoczął swój wpis na Instagramie. Józefowicz nie ukrywa, że sytuacja jego placówki jest szczególnie trudna, utrzymują się wyłącznie dzięki widzom, więc sprawa jest prosta: nie ma spektakli - nie ma dochodu. Teatr istnieje od 28 lat, ale nie dostaje żadnych dotacji z pieniędzy publicznych.

Józefowicz zwrócił się więc z prośbą do "najdroższych widzów", by nie prosili o zwrot pieniędzy za bilety na odwołane spektakle.

"Proponujemy Państwu inne terminy, część z Państwa żąda zwrotu pieniędzy... Zwrot pieniędzy za bilety oznacza dla naszych artystów brak środków do życia, a dla teatru utratę stabilności finansowej, co może doprowadzić do bankructwa i zamknięcia działalności Teatru Studio Buffo. Jeżeli doceniacie nas jako artystów, jeżeli chcecie, żeby Nasz Teatr DALEJ ISTNIAŁ - zmieńcie termin waszej rezerwacji, zostańcie z nami!" - prosił Józefowicz.

Wojtek prowadzi własną działalność, zajmuje się organizacją eventów. Ma żonę, dziecko i kredyt w banku, bo pięć lat temu kupili mieszkanie.

- Sprawy mają się bardzo źle, w ciągu dwóch ostatnich tygodni straciłem ponad 10 tys. złotych. Zatrudniam pracowników, ich sytuacja, podobnie jak moja, też jest fatalna - opowiada. Ewa, żona, nie pracowała, zajmowała się wychowaniem ich malutkiej córeczki.

- Do tej pory miałem naprawdę sporo zleceń, nie było najmniejszego problemu, żeby Ewa mogła pozostać w domu. Na razie żyjemy z oszczędności. Nie wiem, ile potrwa pandemia, nie wiem, jak przetrwać ten czas. Nie wiem, czy będzie lepiej - ręce mu się trzęsą.

Nie będzie, przynajmniej przez najbliższe miesiące. Według Ministerstwa Finansów dostępne informacje wskazują na zbliżającą się globalną recesję. Wstrzymanie produkcji w wielu firmach, ograniczenia w przepływie osób i towarów przyczyniły się do wyraźnego spadku bieżącej produkcji, nowych zamówień, zatrudnienia i zapasów dóbr pośrednich. Zaległości produkcyjne rosły w lutym najszybciej od kwietnia 2005 roku. W lutym zarejestrowano również wyraźny spadek nowych zamówień eksportowych. Nastroje próbuje tonować Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego.

"System bankowy jest stabilny, bezpieczny, należy do najlepszych. Banki są kapitałowo wyposażone także na najwyższym poziomie. Niczego specjalnego nie możemy się spodziewać. Oczywiście następuje pewne pogorszenie sytuacji finansowej, w związku z tym, że będzie trzeba pomagać przedsiębiorcom, którzy napotkają trudności z tej racji, że pracownicy będą się musieli udać na kwarantannę. Instrumentarium będzie wokół tego krążyć. Uważnie obserwujemy, co się działo w innych krajach dotkniętych epidemią. Wyciągamy wnioski wcześniej i staramy się zapobiec temu, co w tych krajach się wydarzyło" - powiedział Glapiński. I dodał, że gwarantuje, iż NBP i Komitet Stabilności Finansowej użyje wszystkich możliwości, którymi dysponuje, by zapewnić stabilność systemu w Polsce.

Ale nie wszyscy są optymistami. Według profesora Witolda Orłowskiego nie można wykluczyć, że epidemia zredukuje wzrost PKB nawet do zera.

- Przy negatywnym scenariuszu rozwoju sytuacji związanej z koronawirusem moglibyśmy odnotować w Polsce na koniec tego roku dynamikę wzrostu PKB rzędu O proc. - stwierdził główny doradca ekonomiczny PwC Witold Orłowski w rozmowie z money.pl. Według niego, jeśli w drugiej połowie roku nastąpi uspokojenie nastrojów i gospodarcze odbicie, w Polsce dojdzie do bardzo silnego spowolnienia, ale nie do głębokiej recesji.

- Zakładając, że nie będzie dalszego dramatycznego rozwoju pandemii COVID-l9, podkreślam jeszcze raz, jeśli naprawdę czarny (z epidemiologicznego punktu widzenia) scenariusz się nie ziści i w ciągu 1-2 miesięcy sytuacja zacznie się uspokajać, to efekty ogólnogospodarcze będą poważne, ale nie katastrofalne - uważa profesor Orłowski.

Niestety, prawda jest taka, że nikt nie jest w stanie ocenić, jak rozwinie się sytuacja, a tym samym stwierdzić, w jakim stanie będzie polska i światowa gospodarka za dwa czy trzy miesiące. Trudno się więc dziwić, że ludzie się boją, tym bardziej, że wielu z nich już dzisiaj traci środki do życia.

"Jestem tłumaczem kabinowym języka angielskiego, od kilku lat działam jako freelancer i prowadzę własną działalność. Pracuję głównie na dużych konferencjach, dlatego bardzo często podróżuję pomiędzy Trójmiastem, Warszawą i Poznaniem. Czasami też wykonuję tłumaczenia pisemne przez internet. Wiosna jest najlepszym czasem dla tłumaczy kabinowych, dlatego odwoływanie eventów akurat w tym czasie boli podwójnie, a anulowane są praktycznie wszystkie. Każda większa impreza jest albo rozwiązywana bezpośrednio przez samych organizatorów, albo pośrednio poprzez wycofanie się gości i panelistów. Niektóre firmy starają się korzystać z tłumaczeń na Skypie, ale to tylko margines. Bywa, że organizatorzy poczuwają się do rekompensaty części utraconych kosztów, jednak i to nie dzieje się zbyt często.

Efekt? Tylko w ten weekend straciłem około 1500 zł, co z perspektywy ponoszonych przeze mnie kosztów stałych, takich jak leasingi czy ZUS, jest naprawdę istotną kwotą. Czy mam tzw. plan B? W moim przypadku ratunkiem mogą być tłumaczenia pisemne - o ironio - na temat właśnie koronawirusa. Coraz więcej firm zamawia teksty z ostrzeżeniami czy instrukcjami. Ale to tylko kropla w morzu potrzeb" - opowiada Łukasz, tłumacz symultaniczny, portalowi Noizz.pl. I takich opowieści są dziesiątki.

Koronawirus uderza w całe branże - właściwie trudno dzisiaj wskazać tę, która nie poniosłaby strat z powodu pandemii, może oprócz firm produkujących maseczki ochronne.

"Szanowny Panie Premierze, w dobie zagrożenia epidemią koronawirusem COVID-19 my jako branża turystyczna jesteśmy narażeni na ogromne straty finansowe. Branża przetrwała wiele ciężkich sytuacji, ale żadna nie była tak krytyczna jak ta [...]. Dlatego prosimy o podjęcie szczególnych środków i pomoc nam" - piszą w dramatycznej petycji do premiera Mateusza Morawieckiego przedstawiciele biur podróży z całej Polski i proszą go o pomoc. Grożą im bankructwa i utrata pracy, może dlatego prezes Polskiej Izby Turystyki zaapelował o "zachowanie spokoju i niepodejmowanie w najbliższych dniach gwałtownych decyzji".

"Zdając sobie sprawę, jak dramatyczna i budząca niepokój jest sytuacja, apeluję do przedstawicieli naszego środowiska o zachowanie spokoju i niepodejmowanie w najbliższych dniach gwałtownych decyzji. Zdajemy sobie sprawę, że z sytuacji, która nas spotkała, nie ma idealnego wyjścia. Nikt nie wyjdzie z niej bez szkody, ale mamy poczucie, że jako Izba zrobiliśmy wszystko, żeby nasze firmy mogły funkcjonować nadal i powoli odzyskiwać pozycję na rynku. Wierzę, że w tej trudnej godzinie zjednoczymy się, wykażemy cierpliwość i odpowiedzialność, dla dobra całej branży turystycznej i naszych klientów" - napisał Paweł Niewiadomski.

Z każdym dniem mniej pracy mają firmy posiadające autokary turystyczne.

- Od trzech dni obserwujemy znaczną tendencję spadkową związaną z kursami autokarów turystycznych. Zjeżdżają ostatnie autokary z Austrii czy Niemiec. Od dwóch dni nie ma już żadnych zapytań o wyjazdy na wycieczki zagraniczne.

Są natomiast zapytania o możliwość anulacji wyjazdów zaplanowanych na wakacje czy jesień - mówi Anita Jaworska, dyrektor sprzedaży i marketingu w biurze Jordan Group, które w ofercie ma propozycje wycieczek różnych touroperatorów.

Branża hotelarska w Polsce szacuje, że w wyniku zamkniętych granic i wprowadzonych obostrzeń na terenie kraju, nawet połowa obiektów hotelowych w Polsce będzie musiała zostać zamknięta na czas kwarantanny. Wielu hotelarzy może tego nie przetrwać. W efekcie pracę może stracić nawet pół miliona pracowników.

W ślady pracowników branży turystycznej poszli restauratorzy. Napisali list otwarty do premiera Mateusza Morawieckiego, bo ich branża staje przed zagrożeniem "falą upadłości i zwolnień pracowników".

Agnieszka, czterdziestoparolatka, właścicielka dwóch restauracji w woj. śląskim.

- Od niedzieli obie są zamknięte - mówi. Pracownicy, zatrudnia ich w sumie dziesięciu, wybrali zaległe urlopy, ale te kiedyś się skończą.

- Będę zmuszona wysłać ich na urlopy bezpłatne. Nie mam z czego płacić im pensji - przyznaje. Pracuje w tej branży od ponad 10 lat, nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Owszem, bywały gorsze i lepsze miesiące, ale nigdy jeszcze nie zamykała lokali. Na chleb jeszcze ma, ale nie wie, na jak długo wystarczy jej oszczędności. Nie ma klientów - to raz, dwa - ludzie odwołali śluby, chrzciny, rodzinne i biznesowe spotkania - to kolejna strata, bo w część imprez już zainwestowała pieniądze i nikt ich jej nie zwróci.

- To, że rozłoży nam się ZUS na raty czy zwolni z podatków na jakiś czas, nic tak naprawdę nie zmieni, bo kiedyś te zaległości i tak trzeba będzie uregulować - mówi to samo, co pozostali przedsiębiorcy. Rozmawia z innymi ludźmi z branży. Są przerażeni. Podobnie jak ona, nie mają pieniędzy, żeby płacić pracownikom. Będą musieli wysłać ich na urlopy bezpłatne.

Julia, dwudziestojednolatka, studentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, już jest na takim przymusowym urlopie.

- Sama się utrzymuję, więc brak pracy oznacza automatycznie problem z przeżyciem. Miesięcznie dostaję 400 zł renty, natomiast sam czynsz za mieszkanie ze wszystkimi opłatami wynosi mnie około 670 zł. Dlatego miesięcznie muszę zarobić tę brakującą kwotę, a oprócz tego zwyczajnie muszę mieć na życie - wylicza.

Pracuje w restauracji na krakowskim Kazimierzu. Podają steki, hamburgery, generalnie amerykańskie jedzenie. Lokal znajduje się blisko Starej Synagogi, więc ich goście to głównie turyści, ale nie tylko. Są po tak zwanym martwym sezonie, czyli okresie zimowym, w którym klientów jest mniej. Jednak wcześniej, szczególnie w porze śniadaniowej, mieli często "zamki", bo tak nazywają brak wolnych stolików. Biorąc pod uwagę, że sezon powoli zaczyna się rozkręcać, teraz pewnie też by tak było.

- W knajpce pracuje dziesięć osób, stałe dochody traci co najmniej ośmioro z nas. Oprócz mnie są tu jeszcze dwie studentki, które mieszkają z rodzicami, reszta osób utrzymuje się sama - tłumaczy Julia.

Miesięcznie pracuje około 110 godzin, zarobione pieniądze spokojnie starczały jej na czynsz, zakupy, wyjścia ze znajomymi, dawała radę nawet coś odłożyć. Martwi się, jak pokryje koszty mieszkania i zwykłych zakupów. Ma oszczędności, ale wiadomo, że kiedy człowiek utrzymuje się sam, nie jest mu łatwo odkładać, więc jej skarbonka ma dno, które za chwilę zobaczy. Nie wie, co będzie dalej. Nie lubi pożyczać pieniędzy, zwłaszcza że dzisiaj trudno będzie określić termin spłaty.

- Jest źle, szczególnie że każdy ma rachunki, a nie każdy oszczędności. Ostatnio koledze urodziło się dziecko, koleżanka chciała wyprowadzić się od rodziców, musiała z tego pomysłu zrezygnować, bo teraz nie da rady się utrzymać. Inna znajoma zatrudniła się w sklepie mamy, tylko że to jedna osoba, a reszta nie znalazła nic, żadnej pracy - opowiada studentka.

Boją się, że nie będą mieli za co żyć. Większość z jej znajomych nie bierze pieniędzy od rodziców, bo skoro podjęli decyzję o wyprowadzce, to chcą być odpowiedzialni.

Julia: - Pracy nie ma, nawet kiedy się jej szuka po znajomościach. A nie, przepraszam, mojemu koledze ostatnio się poszczęściło, znalazł - pracuje na budowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji