Artykuły

TEATR MAŁY. "Dzik"

Sztuka w 3-ch aktach Maurycego Soulie tłumaczona z rękopisu francuskiego przez Kassa.

Od wzniosłości do śmieszności krok tylko... Między dwoma biegunami przeciwnemi balansuje autor wystawionej wczoraj po raz pierwszy w teatrze Małym sztuki "Dzik". Wprawdzie p. Maurycy Soulie unika świadomie zbyt wzniosłego patosu i ten sam oddala się od wyraźnie przeciwstawionego punktu śmieszności, nie mniej przecież pomimo pozornych umotywowam psychologicznych w ogólnem postawieniu tezy są przejścia dość bazarowne i ślizkie.

Istotnie dylemat jego, a raczej nieco scholastyczny syllogismus cornutus, stanowiący założenie sztuki, w uinscenizowanem dowodzeniu swojem posiada miejsca, że tak powiem, papierowe. Pomimo, przyznać trzeba wielkiej zręczności w robocie teatralnej w świadomości widza zatraca się pojecie ludzi żywych, jakich mają wyobrażać postaci działające dramatu, a zjawia się coś w rodzaju usymbolizowanych formuł rozumowych Ludzie albo są źli, grzeszni i będą ukarani, albo są szlachetni, niewinni, ale muszą być nieszczęśliwi. Tak wygląda owo podwójne przypuszczenie.

Bohaterowie p. Soulie wszyscy są na swój sposób nader dobrzy i zacni. Mąż, żona i przyjaciel kochają się między sobą i nie tracą dla siebie szacunku, pomimo że zdradzają się wzajemnie.

Fernand Beanvoisin, Jeszcze w szkołach zwany dzikiem dla swego szorstkiego temperamentu, torturuje nim obecnie swoją żonę Magdalenę, która wyszła za niego bez miłości, ulegając jedynie woli rodziców. Właściwą a ukrywaną w głębi serca przyczyną tego kroku była zawiedziona miłość do Henryka, serdecznego przyjaciela Fernanda, który nie ożenił się z ukochaną kobietą, gdyż nie był dość bogaty, ażeby jej zapewnić szczęście.

W początkach akcji scenicznej zjawia się on jako przyjaciel domu, posiadający nieograniczone zaufanie męża, aż przyszła chwila, że zaufania tego nadużył. Magdalena po próbach skłonienia męża do rozwodu (o czemu ten jako katolik z przekonania kategorycznie się opiera), nie chcąc znosić dwuznacznej sytuacji, zmusza Henryka do opuszczenia kraju na zawsze.

W dziewięć miesięcy po wyjeździe przyjaciela do Ameryki Fernandowi rodzi się syn, którego pragnął nadewszystko i dziecię, to wprowadza harmonję do pożycia małżonków. Nieznośny temperament dzika złagodniał, zmieniło się jego kapryśne usposobienie, ustały gwałtowne wybuchy i cały oddany wychowaniu ukochanego syna, sam jest niewypowiedzianie szczęśliwy i szczęściem darzy torturowaną dotychczas kobietę. Aliści po siedmiu latach nieobecności wraca Henryk. Powrót jego pociąga za sobą następstwa fatalne, mały bowiem Janek jest zadziwiająco do niego podobny i porównanie tych podobieństwo otworzy Fernandowi oczy na straszną prawdę co do ojcostwa tego dziecka. Jakoż przywołany do chłopca lekarz, diagnozując chwilową jego niedyspozycję, widzi wyraźne cechy dziedzicznych obarczeń z Henryka i do niego się zwraca, jako do ojca.

Reszty dopełnia porównanie fotografji przyjaciela w wieku dziecięcym z obecną fotografją Janka. Fernand nie ma już wątpliwości. Magdalena nie umie zaprzeczyć. Następuje chwila najwyższego napięcia dramatycznego. Ale p. Soulie nie chce być melodramatycznym. Fernand znajduje rozwiązanie oryginalne: Henryk zatrzyma syna, który jest jego dzieckiem, on zatrzyma żonę, ona bowiem jest jego własnością. Kobieta jednak nie zgodzi się na opuszczenie dziecka, nie zgodzi się również na ucieczkę z Henrykiem, którego już nie kocha, a kocha męża od chwili, kiedy dziecko stało się dla nich przedmiotem wspólnych starań, kiedy się ich myśli i czucia zastrzeliły w tym jednym punkcie wspólnego ukochania.

Fernand obmyśla nową sytuację; Matka pozostanie z dzieckiem, bo takie są prawa natury, on zaś z Henrykiem wyjadą w podróż bez końca, i zawsze bez końca pozostawać będą razem. Chociaż ciągnie go przywiązanie do dziecka, które wychowywał przez lat siedem, zapanuje nad uczuciem i pójdzie w świat, żeby się dręczyć razem z uwodzicielem żony swojej, bowiem wina nie może pozostać bez kary. Karząc przyjaciela, który go zdradził, sam ukarać się musi: będą szczęśliwi do końca dni żywota.

Otóż w tem wszystkiem nie czuje się tętna żywej krwi, nie widzi się zmagań namiętności ludzkich, idących w kierunku swoich przyrodzonych właściwości psychicznych, ale wyraźnie zaznacza się naciąganie faktów do tezy, która chwilami nawet razi zimną schematyczną robotą, jakkolwiek znowu w innych momentach imponuje wituozerstwem technicznem tak dalece, że aż prawie wymyślone tendencyjnie sytuacje czyni prawdopodobnemi.

Tak się przedstawia cały akt drugi, silnie sytuacyjnie zbudowany i doskonale przeprowadzony w djalogach. Akt trzeci jest już zupełnie retoryczny. Spotyka się tam również tak zabawnie naiwne szczegóły, jak ten, kiedy nauczycielka w najgroźniejszej chwili dramatu todzinnego prosi o pióro i atrament, ażeby dokończyć lekcji z dzieckiem.

Artyści teatru Małego grali tę rzecz, z małemi wyjątkami, bardzo poprawnie. Pan Adwentowicz ogromnie interesująco wyzyskał swój piękny talent na wyposażenie postaci Fernanda w rysy jeżeli nie prawdziwe, to prawdopodobne. Mówił z siłą i przekonaniem, a w chwilach dramatycznych z przejmującą grozą wewnętrznego hamowania się. P. Weychert nie jest właściwie amantem w sensie ogólnie przyjętym.

Ma on w zasobach swego talentu wiele charakterystycznego zaotęola, którego w roli Henryka wykazać nie był w możności. Wczoraj nie stanął może na wyżynach takiego artyzmu, jaki osiągał w innych rolach, mianowicie w roli księdza z "Dnia zadusznego", w każdym razie był najzupełniej bez zarzutu.

Jedynie pani Bartoszewska wyborna, często niezrównana przedstawicielka matek mieszczańskich, nie dociągnęła trochę w efektach tej matki arystokratycznej, jako Markiza (dlaczego nie margrabina?) do Clermont. Daleko lepiej wywiązała się ze swego zadania pani Stankowska.

Panna Duninówna jak zawsze pogłębiła psychologicznie przedstawioną przez siebie postać i dała całość interesującą. Zadziwiała wszystkich nadzwyczajną grą mała Stasia Kozłowska. Istotnie, pominąwszy opanowanie pamięciowe dość dużej roli, nie było zdaje się ani jednego fałszywego akcentu w dykcji tej kilkoletniej artystki.

Wystąpili tu jeszcze pani Woronicz, jako bardzo dobra w typie nauczycielka, tudzież p. Bartoszewski-doktor i panna Janecka-pokojówka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji