Artykuły

O miłości najpiękniejszej

Spektakle VI Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu w Teatrze na Woli recenzuje Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Myślę, że już tylko w tak elitarnej sztuce jak pantomima, miłość jako temat nie została (jeszcze!) zdeprecjonowana, zwulgaryzowana, zinstrumentalizowana... Zachowała tam swoją wartość i swoją wysoką, zaszczytną pozycję przynależną jej choćby z tego tytułu, że jest przecież najpiękniejszym i największym darem, jaki człowiek otrzymał od Pana Boga. To właśnie miłość jest namacalnym świadectwem naszego człowieczeństwa w tym najważniejszym znaczeniu. Zresztą, w każdym znaczeniu. I z miłości będziemy rozliczani kiedyś, gdy przyjdzie na to pora.

Te i podobne refleksje towarzyszyły mi przy oglądaniu pierwszych spektakli prezentowanych w ramach VI Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu, który jak co roku odbywa się w Teatrze na Woli. Festiwal zainaugurowała piękna, wzruszająca opowieść o miłości, o której marzy para tytułowych bohaterów, Pierre i Jeanne. O miłości, która jest wręcz na wyciągnięcie ręki, lecz bohaterowie jej nie dostrzegają, bo ich uwaga skupiona jest na czym innym, na jakichś drobnych, codziennych sprawach, które zajmują im czas. I nawet, gdy zupełnie przypadkowo znajdą się obok siebie na ulicy wśród przechodniów czy w tramwaju, autobusie, a nawet w tym samym pokoju, to rozproszenie spowodowane współczesną cywilizacją oferującą nam dziś tak wiele nowinek technicznych i natłok informacyjny (aż do ogłupienia) powodują, że Pierre i Jeanne nie dostrzegają siebie, mimo że trzymają się za ręce i tęsknią za sobą. Sporo czasu musi upłynąć, by odnaleźli siebie i wspólnie podjęli to piękne, ale jakże odpowiedzialne i niełatwe wyzwanie, jakim jest założenie rodziny, wychowywanie dzieci i trwanie w tej wspólnocie rodzinnej na dobre i na złe.

Znakomicie pomyślany finał - oboje, załadowawszy cały dobytek na rozłożonym prześcieradle (które pełni tu kilka funkcji, może być też obrusem), ciągną go wspólnie przez całą przestrzeń sceny, której podłoga stawia wyraźny opór, jakby chciała powiedzieć: życie nie jest łatwe, ale razem ten ciężar udźwigniecie. Ta finałowa scena, której ciszę "zakłóca" jedynie szum ocierającego się o podłogę bagażu powoli ciągniętego przez Pierre'a i Jeanne w stronę kulis, ma charakter symboliczny. Jest nadzwyczaj czytelna zarówno w detalu, jak i w swym uniwersalizmie.

"Pierre et Jeanne" [na zdjęciu] to spektakl pokazany przez francuski teatr "Monsieur et Madame O" w reżyserii Violaine Clarnet i Laurenta Claireta. Oboje wykonawcy, Anlo Piquet (grająca Jeanne) i Laurent Clairet (rola Pierre'a), reprezentują szkołę pantomimy wielkiego francuskiego mima Marcela Marceau. To widać zarówno w środkach wyrazu, sposobie ekspresji, jak i w samej konstrukcji przedstawienia, gdzie tradycyjnie mamy ekspozycję (trochę za długą, niestety), rozwinięcie akcji i finał. Wszystko wyraźne, czytelne, spójne artystycznie, sceny wzajemnie z siebie wynikające i logicznie umotywowane. Realizatorzy spektaklu i wykonawcy doświadczenia wyniesione ze szkoły Marcela Marceau poszerzyli tu o własne środki wyrazu, sięgając do elementów filmowej burleski, cyrkowych popisów, tańca i teatru dramatycznego. Klimatu spektaklowi dodaje też bardzo piękna muzyka m.in. z "Peer Gynta" Griega, "Madame Butterfly" Pucciniego (z głosem - jeśli się nie mylę - samej wielkiej Marii Callas), jest także fragment "Requiem" Mozarta.

Aby obejrzeć kolejny świetny, również kontynuujący tradycyjne podejście do pantomimy spektakl "Only you", pokazany przez polski Teatr Formy z Wrocławia, trzeba było złożyć daninę w postaci cierpliwości widza. Takiej właśnie cierpliwości wymagał występ Moveo Teatro z Hiszpanii, który pokazał "gimnastyczne" przedstawienie "Marelle" o jednej pani, która miała dwóch zalotników i problem, którego z nich wybrać. Nieładnie wskazywać palcem, kto przespał na fotelu ten nudny, bezsensowny, zagadany, a raczej zakrzyczany spektakl (bo na tym festiwalu pantomimy są też przedstawienia, w których się mówi). Z moich obserwacji wynika, że chyba jakieś 80 procent widowni spało, łącznie z Jerzym Gruzą, a chwilami nawet z dyrektorem artystycznym tegoż festiwalu Bartłomiejem Ostapczukiem, który chyba osobiście układał tenże repertuar.

To całkowite nieporozumienie artystyczne i repertuarowe wynagrodził widzom (oczywiście tym, którzy cierpliwie dotrwali i nie wyszli w tzw. międzyczasie) polski zespół. Założony dziesięć lat temu przez Józefa Markockiego Teatr Formy (wcześniej jako Współczesny Teatr Pantomimy) wyrasta z tradycji takiego teatru mimu, który stworzył 50 lat temu Henryk Tomaszewski i który to teatr był naszą chlubą nie tyko w Polsce, ale i na świecie. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Powiedzenie okaże się nieprawdziwe, gdy spojrzymy wstecz na wspaniały, niezwykły, niegdysiejszy teatr Henryka Tomaszewskiego. Po śmierci tego wybitnego artysty nie znalazł się nikt, kto by na takim poziomie artystycznym i intelektualnym zbudował teatr mimu.

Niemniej wrocławski Teatr Formy stara się kontynuować w pewnym sensie tę piękną tradycję. Czerpiąc z bogactwa dorobku i doświadczeń szkoły i tradycji polskiego mimu zbiorowego, wymyślonego i zrealizowanego przez wybitnego twórcę Henryka Tomaszewskiego, Józef Markocki dołączył do estetyki pantomimy także inne estetyki charakterystyczne dla takich form, jak taniec klasyczny, ale i współczesny, wykorzystał też techniki właściwe teatrowi dramatycznemu. W ten sposób teatr ten wypracował swój własny, indywidualny styl i własne środki wyrazu artystycznego.

"Only you" to opowieść o miłości kobiety i mężczyzny ukazanej na tle wydarzeń społecznych, historycznych na przestrzeni 60 lat. Zaczyna się od dzieciństwa bohaterów, przez wojnę, naukę w szkole, dorastanie, małżeństwo, dzieci, czas realnego socjalizmu (łącznie z niespodziewaną wizytą agenta UB), trudne warunki materialne, odejście męża (z powodu niesprostania trudom życia) i powrót po latach do jednak wciąż kochanej i wciąż kochającej żony. Ta prosta fabuła, choć zasadzająca się na konkretnym przykładzie, jest zarazem dość uniwersalna. Ewelina Ciszewska w roli żony i Józef Markocki jako mąż stworzyli znakomite kreacje, przemyślane i wyartykułowane ruchem, mimiką, gestem - do perfekcji. W każdym detalu. A już scena szycia na maszynie należy do najwyższych osiągnięć w dorobku aktorskim Eweliny Ciszewskiej. Piękny, skłaniający do wielu refleksji spektakli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji