Artykuły

"Ubu Król" z XVII wieku

"Ubu król" dzieje się w Polsce czyli nigdzie, "Życie snem" dzieje się w Polsce czyli wszędzie. I u Jarry'ego i u Calderona Polska jest nieprawdziwa i fantastyczna. U obu jest kostiumem, przykrywką, fałszywym modelem służącym indywidualnym zamierzeniom i celom autora. Ale Zycie snem nie jest jak "Ubu król" absurdalnym żartem, jest dramatem napisanym bardzo serio. A fantastyczna Polska, której stolica leży nad morzem, nie jest przedmiotem kpiny. Jest po prostu europejskim królestwem, które Calderonowi zastępuje Hiszpanię. Trudno przecież powiedzieć, że na umieszczeniu akcji w Polsce zaważyło jedynie barokowe zamiłowanie do egzotyki. Chodziło tu raczej o względy cenzuralne. Faworyt Filipa IV nie mógłby umieścić tak drastycznej fabuły w Eskurialu. Zresztą i Corneille i Racine nie umieszczali akcji swoich tragedii we Francji.

"Życie snem" to na pewno szczytowe osiągnięcie baroku. Nikt poza Szekspirem nie napisał wtedy dramatu tak bogatego, tak na każdym kroku zaskakującego nowoczesnością, czy raczej ponadczasowością. Dramatu, z którego dałoby się wyciąć i "Cyda" i "Berenikę" i pewnie jeszcze coś by zostało. Dramatu pisanego najwspanialszym wierszem świata, o którym mamy nieco pojęcia dzięki trawestacji Słowackiego (Książę Niezłomny), ale który w istocie poprzez kalekie przekłady znamy jeszcze mniej, niż równie okaleczony wiersz Szekspira.

"Życie snem" jest bardzo znamiennym wytworem baroku. Szczególnie baroku hiszpańskiego. Epoki, która była niesamowitą mieszaniną odradzających się ze zdwojoną siłą reliktów średniowiecza - ascezy, mistyki, fanatyzmu i spotęgowanych, wynaturzonych jak nigdy przedtem wszelkich renesansowych szaleństw, i mądrości. W "Życiu snem" jest umiłowanie wiedzy i wiara w naturalny porządek świata, jest zawikłana, pokręcona i kunsztowna architektonika barokowej poezji i architektury, raz po raz przeradzająca się w drastyczny, cuchnący potem, krwią i grobem naturalizm, stale obecny w literaturze hiszpańskiej - od Celestyny po Valle Inclana. Ale dominuje tam niezmienna, ciągnąca się przez całą akcję tragiczna dola człowieka. Człowieka z ciała i kości, człowiek pełnego w swoim biologicznym i duchowym istnieniu, który zostaje wtłoczony w sztywne ramy społecznego i moralnego porządku świata. Końcowy fragment dramatu, w którym Zygmunt i Rozaura odrzucają przejawiające się już w pierwszej scenie, od pierwszego wejrzenia wzajemne pożądanie, mało ma sobie równych w światowej literaturze. Jest w nim zawarty cały dylemat miłości i obowiązku, który Corneille "rozpisał" w pięcioaktową tragedię.

Calderon pisał "Życie snem" opierając się na modnym porównaniu ludzkiego istnienia do snu, pisał je też zgodnie z wszelkimi wymaganiami panujących w XVII wieku tendencji i stylów literackich. Chciał jednak też opisać w nim swój świat - Hiszpanię starzejącą się gwałtownie, tracącą kolonie, kostniejącą i rozpadającą się jak okryty złotem i purpurą trup biskupa na obrazie Murilla. Hiszpania za czasów Calderona coraz bardziej zamienia się w więzienie. Jeszcze pisze on sztuki dla cudownego teatru królewskiego w Buen Retiro. Jeszcze po wszystkich miastach publiczność oblega corrales, ale w teatrach można grać coraz rzadziej i coraz mniej, aż wreszcie przyjdzie zakaz wystawiania Lope de Vega. Starzejący się Calderon, weteran spod Bredy - jakże różny w swojej biografii od Cervantesa, który w dużo szlachetniejszej wojnie utracił rękę pod Lepanto - patrzył na rozkład imperium, o którego istnienie walczył we Flandrii i Katalonii. Jednak nie żal za utraconą chwałą jest podstawą jego najwspanialszej sztuki, ale bezlitosna analiza kostniejącego moralnego i politycznego reżimu w kraju, który "jest więzieniem". Analogie pomiędzy "Życiem snem" i "Hamletem" są proste i znane. Tylko, że Szekspir umieścił akcję swojej tragedii w Danii, a Calderon w Polsce.

Polski kostium calderonowskie. Hiszpanii okazał się jednak nie tylko metaforą: zaskakuje prawdziwą analogią, skrótowym zestawieniem losu dwu krajów, które w tym samym czasie stały u szczytu potęgi. Na dwóch biegunach polskiej historii znalazł się hiszpański dramat i francuska groteska, których akcja (z przypadku?) dzieje się w Polsce. W "Ubu królu" Polska jest niczym, w "Życiu snem" - wszystkim. Dla znudzonego lekcjami historii Francuza z końca XIX wieku Polska istnieje tylko na prawach absurdu, dla siedemnastowiecznego Hiszpana jest krajem mogącym zastąpić na scenie imperium, nad którym jeszcze i wtedy nie zachodziło nigdy słońce. Co więcej, zgodnie z barokowym uniwersalizmem, staje się ona godna, aby być sceną największego w historii "teatru świata", sceną na której odgrywa się wielka tragikomedia ludzkiego indywidualnego i społecznego bytowania na ziemi.

Naprawdę jednak "Życie snem" nie dzieje się ani w siedemnastowiecznej Polsce, ani w Hiszpanii. Dzieje się w skalistym, smutnym i pustym kraju, gdzie pośród gór wznoszą się kamienne wieże i gdzie wspaniały królewski dwór jest najokrutniejszym więzieniem. Dzieje się w kraju rządzonym przez obłąkanego mądrością króli - matematyka i astrologa, dla którego gwiazdy, liczby i dogmaty ważniejsze są niż ludzie i który według swych formuł chce kształtować ich losy. Najstraszniejsza jest bezwzględna moralność tego króla, któremu Calderon przeciwstawia pełnego wad i wahań, okrutnego, ale i szlachetnego zarazem - prawdziwego, żywego człowieka - skazanego na więzienie jego syna Zygmunta. Cała akcja dramatu to nieustanna huśtawka, ciągłe przemiany ludzkiego losu: więźniowie zasiadają na tronie a strażnicy stają się więźniami, miotani sprzecznymi namiętnościami ludzie plączą się jak muchy w sieci namotanej (przez króla-pająka zapatrzonego w gwiazdy, w których zapisane są formuły moralności i polityki. Najbardziej tragiczne jest napisane z piekielną ironią zakończenie, gdzie zwycięski Zygmunt przejmuje ostatecznie formuły ojca i wtrąca do więzienia najwierniejszego sługę - za bunt przeciw władzy. Zakończenie, które w myśl reguł hiszpańskiej komedii musiało być happy endem.

W przedstawieniu Skuszanki nie ma więziennej wieży stojącej wśród skalistego pustkowia. Jest otwarta, "zdemaskowana" scena z opuszczonymi wyciągami, na stojakach wiszą kostiumy, wokoło leżą rekwizyty. Aktorzy rozbierają się i ubierają na oczach widzów. Pośrodku, blisko proscenium stoi klatka, w której zamknięty jest Zygmunt. Ten starannie skomponowany przez Krystynę Zachwatowicz nieporządek jest bardzo piękny, i bardzo piękny wizualnie jest cały spektakl stanowiący kwintesencję teatralnego stylu Skuszanki, który, tak wyraźnie zaznaczony w "Jak wam się podoba", tutaj poprzez swoją krańcową odrębność i zamknięcie w sobie dochodzi do zmanierowania. Wszystko się rusza, wszystko się zmienia, nie ma chwili zatrzymania dla aktorów biorących udział w akcji. Każdy gest, każde spojrzenie tych, którzy czekają na swoją kolej, zgrane jest z działaniem aktualnych protagonistów. Nie ma momentu odpoczynku dla widza, nie ma ani jednego gestu "naturalnego", ani jednej sceny opartej na "zwyczajnym" kontakcie partnerów. Aktorki ubrane w szerokie suknie biegają nieustannie drobnym krokiem wokół klatki Zygmunta, aktorzy przybierają raz po raz pozy i gesty przypominające to choreografię Tomaszewskiego, to znów ćwiczenia z "13 rzędów". Całe partie głównych ról podawane są na gwałtownym rozdzierającym krzyku.

Nieustanna gonitwa i sztuczna, celowo antynaturalistyczna konstrukcja działań uniemożliwia właściwie protagonistom budowanie ról. Zespół jest bardzo sprawny i świetnie przez reżysera prowadzony. Ale wielka rola Rozaury granej przez Annę Lutosławską rozpada się na kawałki. Niewiele też pozostaje z Zygmunta, który uproszczony, grany cały czas z maksymalną ekspresją, gubi wspaniałe monologi, mimo że Igor Przegrodzki ma naprawdę opanowany warsztat i umie mówić wiersz. Niewiele też z Koryna udaje się uratować Pyrkoszowi. Zupełnym nieporozumieniem jest król Bazyli. Grający go Józef Skwark otrzymał zadanie, któremu nie podołałby chyba żaden aktor. Młody chłopak musi tu zagrać starca i w dodatku błazna, absolutnie sprzecznego z postacią okrutnego mędrca i moralisty z dramatu Calderona. Jego gra to szczyt maniery i aktorskiej przesady, nie mającej nic wspólnego z antynaturalistyczną aktorską kompozycją, która stanowiła chyba u Skuszanki założenie tej roli.

Całe przedstawienie jest piękną wizualnie i bardzo precyzyjną konstrukcją, która znaczy to samo, co sztuka Calderona, ale jest zbudowana obok niej. Metafora "Życia snem" jest podana od razu poprzez klatkę Zygmunta i kulę - symbol wszechświata, owo jajo Brahmy, które jak piłkę podrzuca Bazylii Ale to tylko komentarz do tej wspaniałej sztuki. To dowód wielkiej inwencji, przenikliwości i zaufania do własnego reżyserskiego warsztatu, zarazem jednak bardzo znaczący przykład pewnego lekceważenia tworzywa dramatycznego stanowiącego podstawę inscenizacji. Z tysiącznych zawiłości, piękna i brzydoty Calderonowskiego dramatu został tu wydestylowany czysty i klarowany preparat teatralny. Kompozycja przejrzysta, lekka i fascynująca, ale beznamiętna, uboższa niż tekst Calderona. Inscenizacja świadcząca o tym, że Skuszanka, jak mało kto spośród współczesnych reżyserów, dopracowała się konsekwentnie realizowanej metody scenicznej kompozycji. Jednocześnie jednak, w tym wypadku, kompozycji opartej na nieporozumieniu. To nieporozumienie, spotęgowane do ostatecznych granic w postaci Bazylego, zadecydowało o całości widowiska. Nadało mu niepotrzebny parodystyczny ton. Zarówno autoironia jak i nieświadoma, typowo hiszpańska przesada zawarta jest w Większości sztuk Calderona.

Ale właśnie chyba Życie snem najmniej się do jej podkreślenia nadaje. "Życie snem" nie jest "Ubu królem", lecz jego przeciwieństwem.

Na parodystycznym i groteskowym stylu przedstawienia Skuszanki zaważył z pewnością przekład. Większości scen w przekładzie Boye'ego rzeczywiście nie można zagrać serio, po prostu dlatego, że już sam przekład jest niezamierzoną parodią. Skuszanka wystawiła konsekwentnie i precyzyjnie zrobioną parodię parodii. Ośmieszała Calderona, który cierpiał za grzechy tłumacza. Dlatego kiedy przyszło do wielkich scen i wspaniałych monologów Zygmunta - z tekstu i kompozycji calderonowskiej zostawały gruzy, a aktorom pozostawał tylko krzyk jako jedyny środek ekspresji, umożliwiający przebicie się przez pajęczynę teatralnej konstrukcji podtrzymywanej przez nieznośnego, manierycznego Bazylego.

"Życie snem" było mało u nas grane i nie doczekało się choćby w miarę przyzwoitego przekładu. Już sam fakt zrozumienia i odczucia potrzeby pokazania tego dramatu na polskiej scenie wystawia Skuszance jak najlepsze świadectwo. Jej inscenizacja jest też na pewno wyrazem odrębnego stylu teatralnego. Ale chciałoby się przecież zobaczyć jakieś bezpośrednio związane z tekstem przedstawienie "Życia snem". Przede wszystkim chciałoby się zobaczyć je w dobrym przekładzie. Niestety, i Calderona i Szekspira mógł naprawdę przełożyć na polski chyba tylko Morsztyn. A on przełożył jedynie "Cyda".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji