Artykuły

Komu wierzy biedna dziewczyna

"Halka" Stanisława Moniuszki w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, koprodukcja z Theater an der Wien we Wiedniu. Pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

Dla publiczności "Halka" w Operze Narodowej może być zaskoczeniem podobnie jak w Wiedniu, choć u nas nie tylko z powodu Mariusza Trelińskiego.

Wieść o tym, że Mariusz Treliński gruntownie przenicował opowieść o uwiedzionej góralce, dotarła do Polski zaraz po grudniowej premierze w Theater an der Wien. Zainteresowanie było u nas ogromne, cena biletów w drugim obiegu osiągała czterokrotne przebicie oficjalnej. W trakcie spektaklu stało się jasne, że nie mniej ważnym jego twórcą jest Łukasz Borowicz, który muzyce Stanisława Moniuszki dał nowe życie.

Już od pierwszych taktów uwertury gra orkiestry okazała się równie istotna, jak obrazy wymyślone przez Mariusza Trelińskiego - wybudzenie Janusza z pijackiego snu, milicyjne śledztwo po śmierci Halki. A cała interpretacja Łukasza Borowicza stała w swoistej opozycji do gorąco przyjętej wersji Fabio Biondiego, który starał się pokazać, że Moniuszko był twórcą rangi europejskiej, wpisującym się w operowy nurt swej epoki. Borowicz akcentuje polskość "Halki, silniej operuje kontrastami dynamicznymi, nie boi się mocnego, choć starannie kontrolowanego forte. W przeciwieństwie do wiedeńskiego wykonania zatarciu uległ numerowy charakter Moniuszkowskiego dzieła, więc muzyczna narracja stała się bardzo spójna. I co najistotniejsze, orkiestra Opery Narodowej współtworzyła ze śpiewakami dramat. Najwspanialszy przykład mamy w "Ha, dzieciątko nam umiera", gdy Izabela Matuła i Łukasz Borowicz z orkiestrą kreują przejmujący teatr muzyczny.

Izabela Matuła prezentuje ten rodzaj osobowości scenicznej, co w Wiedniu Corinne Winters. Obie są wiarygodne aktorsko, pokazują Halkę skrzywdzoną, ale mającą swój honor i dumę. Obie mają podobny rodzaj sopranowego głosu - ciemny i mocny. Atutem Polki jest większa umiejętność śpiewania piano, choć pewne niedostatki techniczne powodują, że nie jest wówczas w stanie długo utrzymać dźwięku, a jej głos traci wyrazowość. Na premierze być może dała o sobie znać trema, Izabela Matuła odzyskiwała swobodę z każdą sceną, by w pełni zabłysnąć właśnie w arii z czwartej aktu.

Jak można było się spodziewać, Piotr Beczała zawładnął sceną od pierwszego wejścia, arię "I ty mu wierzysz biedna dziewczyno" zamieniając w wielki monolog, w którym należy podziwiać piękne frazowanie, porywające tenorowe góry, operowanie tekstem, a także aktorskie prowadzenie postaci. Za sprawą Piotra Beczały można było lepiej zrozumieć, jak Mariusz Treliński konsekwentnie zerwał ze stereotypowymi wizerunkami bohaterów Moniuszki. Jontek nie tylko zyskał buntowniczą dumę, lecz także zaskakująco dobrze odnalazł się w realiach późnego PRL, kiedy rozgrywa się akcja.

W Theater an der Wien równorzędnym bohaterem był - zgodnie z koncepcją reżysera - Janusz przywołujący w swej pamięci zdarzenia, które doprowadziły do tragedii. Tomasz Rak nie ma aktorskiej indywidualności wiedeńskiego Janusza, Tomasza Koniecznego. Na dużej warszawskiej scenie trudniej też grać niuansami: spojrzeniem, grymasem, gestem. Tomasz Rak miewał z początku kłopoty z czystością intonacyjną w średnicy i jak Izabela Matuła stopniowo odzyskiwał swobodę. Aktorskiej energii dodali: Stolnikowi Krzysztof Szumański i Dziembie - Dariusz Machej. Maria Stasiak natomiast nie była w stanie tchnąć odrobiny życia w Zofię. Inscenizacja warszawska wymagałaby pewnych korekt w porównaniu ze spektaklem Theater an der Wien. W Operze Narodowej nie jesteśmy w stanie z dużej odległości docenić niuansów reżyserskiej precyzji w prowadzeniu postaci, zatem trzeba było staranniej poprowadzić sceny zbiorowe. Te zaś wypadają najsłabiej, zwłaszcza mazur i tańce góralskie, i nie dlatego, że zerwano w nich z tradycją, tylko że nie zaoferowano w nich nic w zamian - gry z konwencją, pomysłów choreograficznych.

Mimo braku kontuszy, kierpców i ciupag Stanisław Moniuszko jednak zwyciężył. Jeśli porówna się bowiem spektakl Mariusza Trelińskiego z obecną w repertuarze Opery Narodowej "Halką" wileńską w reżyserii Agnieszki Glińskiej, widzimy, jak uniwersalne dzieło stworzył ojciec opery narodowej. Trudno wskazać dwa tak różne ujęcia jak uwspółcześniona wizja Trelińskiego oraz poetyckie przedstawienie Glińskiej. A przecież to wciąż "Halka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji