Artykuły

Warszawa. Brecht w "Literaturze na Świecie"

Ostatni numer "Literatury na Świecie" (nr 5-6/2006) poświęcony Brechtowi i Bennowi to bardzo niewygodna lektura dla tych, którzy lubią przypinać ludziom łatki bohaterów lub kolaborantów.

Jest coś perwersyjnego i niepokojącego w zestawieniu Bertolta Brechta (1898-1956) z Gottfriedem Bennem (1886-1956). Ich życiorysy przypominają lustrzane odbicia, w których wszystko - postawy polityczne, wybory moralne i estetyczne - powtarza się odwrócone.

Z jednej strony związany z Berlinem Wschodnim marksista, piewca sztuki użytecznej, uczulony na wszystko, co irracjonalne. Z drugiej - osiadły w Berlinie Zachodnim lekarz wojskowy, metafizyk, sympatyk NSDAP, który swoje listy kończył pozdrowieniem "Heil Hitler", a w 1943 r. pisał tylko o kwiatach, "świetle rączym" i "zamszowym smutku rzeczy".

Jeden upolitycznił sztukę, drugi estetyzował politykę. Choć żaden nie należał do partii, obaj stali się rzecznikami systemów totalitarnych.

W przełomowym dla Niemiec 1933 r. Brecht wraz z dziesiątkami innych twórców opuścił kraj na znak protestu przeciwko władzy faszystów. Benn stanął wtedy na czele Pruskiej Akademii Literatury i w płomiennym artykule potępił uciekinierów. III Rzesza, której zawierzył Benn, wkrótce "nagrodziła" go zakazem wszelkich publikacji. Już w 1933 r. odmówiono mu prawa do wypisywania zaświadczeń lekarskich, a pięć lat później musiał zamilknąć także jako poeta. Brecht w 1949 r. powrócił do komunistycznego NRD w glorii, a założony przez niego teatr Berliner Ensemble stał się jednym z najważniejszych osiągnięć kulturalnych w powojennej historii Niemiec.

Lojalny esteta poszedł w odstawkę, nieprzewidywalny rewolucjonista stał się klasykiem. To, że obaj zmarli latem 1956 r., wydaje się kiepskim żartem ze strony losu. Tych, którzy nigdy nie zgodzili się w żadnej kwestii, połączyła wspólna data śmierci.

W 50. rocznicę ich śmierci w niemieckiej prasie pojawiło się mnóstwo tekstów próbujących porównać i osądzić tych skrajnie niepodobnych do siebie artystów.

Ale nowy numer "Literatury na Świecie" to coś więcej niż druk okolicznościowy. Jego czytelnik ma wrażenie, jakby stał się bohaterem filmu "Powiększenie" Antonioniego. Im więcej się dowiaduje, tym historia staje się bardziej niejednoznaczna.

Benn, który z początku wydaje się zwykłym kolaborantem, sprzedawczykiem i faszystą, w tekście Dietera Wellershoffa okazuje się obrońcą tej uniwersalnej cząstki duszy, rezerwy człowieczeństwa istniejącej poza czasem i polityką. W listach widzimy jego czystą wiarę w odrodzenie narodu niemieckiego, a zarazem strach przed systemem wymagającym coraz to nowych papierów i zaświadczeń (o aryjskim pochodzeniu, o orientacji heteroseksualnej). Nie wiadomo już, czy zostając w Akademii, pobłądził, czy poświęcił się, by bronić jej przed jeszcze większą radykalizacją.

Szokujące wydają się też pytania, jakie stawia pisarzom emigrantom (m.in. kreującemu się na sędziego Mannowi): "Skoro to wy w 1933 r. mieliście rząd dusz, czemu uciekliście, czemu zostawiliście nas samych, czemu nie powstrzymaliście nadciągającej katastrofy?".

W nowych barwach rysuje się też postać Brechta. Pisarz, który uciekł i wrócił do Niemiec wywróconych na lewą stronę, słynął nie tylko z mocnych bon motów ("Sztuka ma zmieniać świat", "Socjalizm narzucony siłą jest lepszy niż brak socjalizmu"), ale też z nieprzeciętnej elastyczności moralnej i pozwalającej mu się wygodnie ustawić przebiegłości. W eseju Hannah Arendt pokazuje twarz człowieka cierpiącego, wypalonego wewnętrznie. Ma świadomość rozgrywających się wokół niego dramatów, ale jest całkowicie niezdolny do reakcji.

Po tym numerze "LnŚ" krąży też postać Waltera Benjamina (1892-1940), niemieckiego myśliciela i krytyka literatury, który jak nikt inny rozumiał tragizm człowieka w zderzeniu z historią.

Po tej lekturze każdy zawaha się, zanim wyda wyrok lub nazwie kogoś "beneficjentem zbrodniczego systemu", "tchórzem", "kolaborantem". Kto miał rację w 1933 r.? Czy większą zbrodnią było zostawić kraj, czy ukryć się w metafizycznych wierszach? Skąd mamy dziś wiedzieć, co wynikało z draństwa i wyrachowania, a co ze zwykłej krótkowzroczności? Pojawia się też problem, czy w ocenie dorobku artysty należy uwzględniać jego postawę polityczną i moralną.

"Poeci nie grzeszą ciężko" - pisał Goethe. "Estetyka nie ma nic wspólnego z etyką" - mówią postmoderniści. Przyglądając się biografiom i utworom Benna i Brechta, znajdziemy argumenty przemawiające zarówno za tego typu stwierdzeniami, jak i przeciw nim. Nie będzie jasnych odpowiedzi, tylko pogmatwane pytania. Dostrzeganie niejednoznaczności to jednak najcenniejsza ochrona przed pochopną pogardą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji