Artykuły

TEATR MAŁY

TEATR MAŁY: "Karzełki", katastrofa rodzinna w 3-ch aktach Stefana Kiedrzyńskiego.

Ruchliwy repertuar teatru Małego trawi ogromną ilość pokarmu scenicznego, który z sobą przynosi chwila. Pokarm ten stanowi rodzaj nowalijek sezonowych, które znowu pochłania, publiczność, spragniona świeżych wrażeń, z niecierpliwością wyglądająca choćby codziennie zapowiedzi sztuk nowych i jak najsensacyjniejszych.

Publiczność nie może się uskarżać na teatr Mały, aby nie urozmaicał swych widowisk: czerwone afisze ukazują się tam najczęściej, a sztuki różnych literatur, w myśl z góry powziętego planu, zjawiają się jedne po drugich niespodzianie, dostarczając wielu różnych wrażeń. W tym wyścigu repertuarowym muszą się znajdować rzeczy lepsze, które dłużej trwają i pociągają publiczność i gorsze, które jak szybko się zjawiły, tak szybko giną bezpowrotnie i bez śladu.

Niemniej, barwność ogólnego obrazu, mozaika repertuaru i urozmaicenie tła sceny nic na tem nie tracą, publiczność zawsze z ciekawością przegląda zapowiedzi tej sceny, bo wie, że tam znowu może się znaleźć utwór, godny widzenia, ciekawy, wartościowy lub przynajmniej świeży.

W stosunku do autorów oryginalnych dyrektor Gawalewicz trzyma się zasady słusznej i pedagogicznej: "Chcę,-mówi-aby polski pisarz dramatyczny, rozpoczynający swój zawód, mógł utwór swój zobaczyć na scenie, bo inaczej nigdy nie nauczy się pisać; niech sprawdzi swój sąd o dziele własnym z sądem publiczności i krytyki: tylko zobopólny pożytek może z tego wypłynąć.""

Jaką ma zasadę, tak też czyni. Z tego powodu, od czasu do czasu, na repertuar teatru Małego wchodzą sztuki niewyrobionych, próbujących dopiero swej siły autorów, którzy drogą doświadczenia mają zdobyć świadomość drogi, jaką kro czyć należy. Nie zawsze eksperyment się udaje: zasada dyrekcji pozostaje zasadą, tylko nieraz dobre chęci młodego autora kończą się na niczem, a sztuka przepada "w niepamięci fali".

O złym zupełnie człowieku, który się dopuścił czynu ohydnego, mówią: Oby się był nie narodził! Jest to największe przekleństwo, jakie nam tradycja z dziejów ludzkości podaje. Jeżeli rzeczy wielkie można porównywać z małemi, to do sztuki, wczoraj wystawionej w teatrze Małym, słusznie zastosować się godzi to starodawne przekleństwo. Oby się były "Karzełki" p. Stefana Kiedrzyńskiego nienarodziły! Ta "katastrofa rodzinna" jest tak w swej treści brutalna i wstrętna, bohaterowie jej są tak ochydni, przytem całe "dzieło" jest tak w swej akcji monotonne, w momentach rzekomo dramatycznych karykaturalnie naiwne, że widz traci cierpliwość-i wprost gniewa się na autora, który w nastroju przesadził, chcąc swe dzieło uczynić okrutnie dramatycznem, zrobił je monstrualnem.

Wprawdzie publiczność przyzwyczajona już dziś jest do różnych "dziejów grzechu", nie może jednak na "Karzełkach" wytrzymać i wyraźnie się przeciwko sztuce buntuje. Ciemna zaiste gwiazda natchnienia przyświecała autorowi, kiedy powoływał do życia swych bohaterów. Nikczemny, zbrodniczy ojciec, potworna jego wychowanica i kochanka, Mela, syn równie głupi, jak pozbawiony odrobiny poczucia godności - trójka to bohaterów, kwalifikujących się do jakiegoś domu poprawczego, jeżeli nie do kryminału. Dzieje ich grzechu wypełniają trzy akty sztuki odpychającej i brutalnej. Napróżno jeden z bohaterów pragnie nawrócić grzeszników, uratować przynajmniej w części ich cześć-moralizator jest zmuszony prędzej opuścić dom, w którym akcja się rozgrywa, bo razem ze wszystkimi utonąłby w błocie.

Wstrętna treść sztuki podana jest w formie, mało w sobie posiadającej czynników artystycznych.

Djalog jest wprawdzie dość płynny, ale zawiera mnóstwo wyrażeń i sentencji, luźnie zestawionych, z aforyzmami wątpliwej wartości. Ten djalog sztuczny, z pozorami głębszej myśli, ciągnie się przez długie sceny i nic nie wyświetla, nic właściwie nie stwierdza: są to słowa-nic więcej.

Sam utwór ze swą treścią melodramatyczną nie osiąga wrażenia artystycznego: jest to istotnie "katastrofa rodzinna", o której grzechu nie należało mówić publicznie, a uczestników jej trzeba było skazać przy drzwiach zamkniętych. Od wyroku zapomnienia nie obronił swych bohaterów ani młody autor (a może sam chciał, żeby ich skazano!), ani artyści (zawsze świetna Czarnecka, Bartoszewska, Staszkowski, Weychert, Kuncewicz, Neubelt), którzy daremnie robili wysiłki, aby papierowe, na czarno pomalowane sylwetki, uczynić podobnemi do ludzi. P. Laura Duninówna grała, jak zawsze, z głębokiem odczuciem nastroju i wielką miarą artystyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji