Artykuły

Ewa Bułhak, polska Giulietta Masina

"Niestety, to nie Ty" wg scenariusza i w reż. Ewy Konstancji Bułhak w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w Tygodniku TVP.

Aktorka opowiada nam o kobiecie porzuconej przy ołtarzu, a potem bujającej się pomiędzy nadzieją, wyznaniami spóźnionych miłości, buntem przeciw miałkości facetów, pogodzeniem się z własnym losem.

Pisząc w grudniu tekst o dwóch Hamletach: Krzysztofie Szczepaniaku i Przemysławie Stippie, zapowiedziałem portrecik Ewy Konstancji Bułhak. Rzecz miała dotyczyć jej dokonań zeszłorocznych. Tymczasem aktorka nie zaczekała. Mamy jej kolejną artystyczną ofertę. Trudno o niej pisać inaczej niż z zachwytem.

"Kiedy kończą ci się argumenty, śpiewasz" - powiedziała Ewa Bułhak rekomendując swój recital "Niestety, to nie ty" w Teatrze Roma. Kiedy aktor decyduje się na jednoosobowy występ, obojętne czy mówiony monodram czy popis wokalny, musi być pewny swojej siły osobowości, charyzmy, cech, które przykują uwagę publiki. Nie ma tu klasycznej akcji, nie ma relacji między postaciami. Świat staje się nim. Albo nią.

Idąc na ten program, nie miałem wątpliwości, że się uda. Efekt? Uniesienie publiki, wiwaty, bisy. Elektryzujący klimat rozsadzający mniejszą salę Romy.

Konsekwentna opowieść

A skąd mój brak wątpliwości? A stąd, że jestem wielbicielem aktorstwa pani Ewy od lat. A co najmniej od niedocenionej premiery "Księżniczki na opak wywróconej" Calderona-Rymkiewicza w reżyserii Jana Englerta, gdzie zagrała Giletę (rok 2010, Teatr Narodowy), mam wrażenie czegoś więcej niż oglądania kolejnych jej ról. Otóż ona należy do tych artystów, którzy z bardzo różnych postaci krzeszą jedną, w miarę spójną opowieść.

Ma naturalny dar grania postaci komediowych i charakterystycznych. Nie boi się śmieszności, przed którą wiele aktorek instynktownie ucieka, może nawet skwapliwiej niż aktorzy faceci. I... no właśnie, aktorskie dzieło ciężko oddaje się opowiadaniem o nim, ale zza tych zabaw zbliżających się niekiedy do karykatury, wyłania się wielka mądrość.

Ewa Bułhak niczym Irena Kwiatkowska czy Barbara Krafftówna przebija rozmaite ludzkie pęcherze, a potem nagle jednak ujmuje się za swoimi bohaterkami wskazując na ich rozmaite kruchości. Szuka światła za obliczami kobiet zwyczajnych, czasem głupich. Nawet kiedy kreuje postać groteskowo-fantastyczną (bajkowa Pchła Szachrajka z inscenizacji Anny Seniuk), opowiada nam o ułomnościach człowieczeństwa, nawet jeśli jest... owadem.

Czy to kwestia konsekwencji aktorki w doborze ról, czy doceniono jej umiejętności nagradzając ją raz za razem ciekawym materiałem, dość, że tak jest. Czemu pewnie dodatkowo sprzyja związek z jednym teatrem - Narodowym, należącym do najlepszych w Polsce.

Może zresztą to także kwestia jej siły woli w naginaniu postaci do swojej wizji świata. W ostatnim roku mignęła dwa razy w Teatrze Telewizji: jako Klimina w "Weselu" Wyspiańskiego-Kostrzewskiego i jako służąca w sztuce "W małym dworku" Witkacego-Englerta. I za każdym razem ten sam elektryzujący sygnał.

Mądrość nawet w serialach

Kiedy zobaczyłem ją jako prostytutkę Yvette w "Matce Courage i jej dzieciach" w także niedocenionej, a przeze mnie lubianej wersji Michała Zadary w tymże Narodowym (2016), byłem zachwycony. Grał tam cały gwiazdozbiór - z Danutą Stenką i Zbigniewem Zamachowskim na czele. A przecież to ona stała się chyba najmocniej wyrazicielką przewrotnej filozofii Bertolta Brechta, pozornie szelmowskiej, komicznej, a tak naprawdę gorzkiej.

Uczynienie z dziewczyny lekkich obyczajów wyrazicielki jakiejś mądrości trąci konwencją. A przecież Ewa Bułhak umiała nas do tego przekonać od pierwszego do ostatniego gestu. Wulgarna, a jednak przejmująco ludzka, chwilami dobra, choć osłonięta groteskowym kostiumem z makijażu i min. Wielka rola, godna dawnych mistrzów!

Trzeba by wymienić całą galerię innych jej postaci. Więc tylko jeszcze jedno przywołanie: Daria z "Ironbound" Martyny Majok w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza, też z Narodowego. Szorstka, zawadiacka emigrantka walcząca o niezależność wobec facetów, nieupiększona, można powiedzieć złapana bez tapety, choć skądinąd mniej zabawna niż większość jej bohaterek.

Jej monolog będący manifestem miłości do syna doprowadził do łez osobę, która oglądała ze mną to przedstawienie. I chapeau bas za to. Aktorstwo, które przypomina nam o współczuciu dla innej ludzkiej istoty, to wielka misja.

Jak ona to robi, że coś z tego pozostaje nawet w rólkach z popularnych seriali, gdzie mamy prościutkie dialogi i brak większych komplikacji? Nauczycielka matematyki z "Długiej przerwy", policjantka z "Blondynki" i policjantka z "To nie koniec świata", żona policjanta w "Ojcu Mateuszu" - wszędzie tam gra nieskomplikowane kobiety mające być ulubienicami mniej skomplikowanych widzów.

A jednak subtelnie opowiada o ich kobiecości, o drobnych radościach i pragnieniach. Oddaje to nawet z pewnym naddatkiem ponad scenariusz. Jak ona to robi? To dar. Taka jest jej osobowość.

Pomijając telewizyjne seriale, film poznał się na niej najsłabiej. Za to śpiewa od lat, bywając gwiazdą rozmaitych muzycznych widowisk. "Pchła Szachrajka" to mistrzostwo świata także wokalne. Prędzej czy później musiała stać się i ważną aktorką zaproszoną do Romy.

Jak wyśpiewać świat

W "Prohibicji" stała się częścią czteroosobowego perfekcyjnego teamu: z Katarzyną Zielińską, Marcinem Przybylskim i Kacprem Kuszewskim. Teamu serwującego nam szemraną gangsterską przypowieść piosenkami. Ale ona swoje śpiewanie nasyciła tam jakąś indywidualną superatą jej osobowości. Znowu zawadiacka, nonszalancka do granic wulgarności, prosi nas kilka razy swoim charakterystycznym głosem o zrozumienie, współczucie.

Logiczną konsekwencją był recital "Niestety to nie ty" zainaugurowany w styczniu 2020. Raz już grała spektakl muzyczny pod tym tytułem - w 2016 roku w Lublinie. Wtedy osnową były sylwetki piosenkarek i śpiewających aktorek - od Violetty Villas i Wandy Warskiej po Barbarę Krafftównę i Kalinę Jędrusik. Tym razem piosenki m.in. Wasowskiego, Małeckiego, Korcza, ale także zachodnich kompozytorów i tekściarzy są nawleczone na nić jednej ludzkiej historii.

To opowieść o kobiecie, Amy (Ejmi?) porzuconej przy ołtarzu, a potem bujającej się pomiędzy nadzieją, wyznaniami spóźnionych miłości, buntem przeciw miałkości facetów, pogodzeniem się z własnym losem. Losem kogoś asystującego życiu innych. Na koniec z tej nieco melancholijnej, a cokolwiek też autoironicznej kreacji polskiej Giulietty Masiny wyłania się jednak żywiołowa radość życia.

Chwilami Ewa Bułhak w tym spektaklu mówi (kawałeczki monodramu napisała Noemi Słama, choć scenariusz i reżyseria to dzieło samej aktorki), ale większość emocji wyraża, nastroje buduje piosenkami. I prawie od razu odkrywamy, że to dalszy ciąg jej starej historii. Tym razem uwolnionej z kontekstów społecznych, próbującej kołatać o zrozumienie dla kobiecości.

Aktorka daje nam lekcję

Takiej kobiecości nie najpewniejszej siebie, borykającej się ze swoimi ułomnościami i kompleksami, czasem nabijającej się z siebie samej. Język publicystyki nie bardzo pasuje do opisania tego wszystkiego. Ale przecież pani Ewo, pani nam daje wielką lekcję. Czego? Jak napiszę, że humanizmu, zaszeleszczę papierem. A jednak...

Aktorka nie ułatwia nam chwilami życia. Umie śpiewać kilkoma głosami, ale ponad delikatność przedkłada ostre, parodystyczne tony. Na liryzm przychodzi czas bardzo chwilami. Tym większy przeżywamy szok, kiedy śmieszna Amy siada na podłodze, a jej ruchy wyrażają rezygnację. Czy dzięki tym paradoksom my staniemy się bardziej empatyczni?

Osobną wartością jest sama muzyka. Jakub Lubowicz jest kierownikiem muzycznym, aranżuje wszystkie utwory i gra na fortepianie, Dawid Lubowicz - na skrzypcach, Fryderyk Młynarski - na perkusji; Marcin Murawski na gitarze basowej i kontrabasie. Ona nie pierwszy raz z nimi pracuje i to się czuje.

Dostajemy żywiołową wiązankę jazzu, folku, muzyki środka (którą ja nazywam "muzyką muzyką"). Chwilami te dźwięki opowiadają nawet same. Główna bohaterka znika na dłuższą chwilę ze sceny aby się przebrać.

Porównanie jej do Masiny przyszło mi do głowy podczas pisania tego tekstu. Natychmiast nasuwa się pytanie - a co z kinem? Dlaczego związki z tym rodzajem sztuki okazały się przypadkowe i wątłe? Ale kiedy oglądam tę mistrzynię tragikomedii na scenie i na muzycznej estradzie, myślę, że ona się żywi kontaktem z publicznością. Że mamy ją dla siebie. Co piszę życząc naturalnie aby znalazła swoją drogę także i do dużego ekranu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji