Artykuły

Spotkamy się po śmierci

Najgłośniejszy chyba dramat, który zabierał odbiorców w podróż po zaświatach to "Przy drzwiach zamkniętych" Jean-Paula Sartre'a. W liczącej sobie już niemal 75 lat jednoaktówce autor zamknął troje grzeszników w jednym pokoju pozwalając im odkryć, że "piekło to inni". O Sartrze nie sposób zapomnieć podczas lektury "Wad snu" Radki Denemarkovej - pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Dramatopisarka przyjmuje podobny punkt wyjścia umieszczając "na półpiętrze między światem a zaświatem" (s. 5) bohaterki swego tekstu: Sylvię (Plath), Virginię (Woolf) i Madame T. (w jednoznaczny sposób kojarzoną z Ivaną Trump). Denemarková, stykając ze sobą trzy kobiety, które w rzeczywistości nigdy się nie spotkały, ma jednak większe ambicje niż odświeżenie klasycznego dramatu francuskiego egzystencjalisty.

Nieprzypadkowo wszystkie bohaterki "Wad snu" zajmowały się pisarstwem. Przy czym każda z nich prezentuje inny model pracy i innego rodzaju twórczość w ogóle, co zresztą jest jedną z osi dramatu. Woolf to prekursorka eksperymentalnych zabiegów w prozie modernistycznej, feministka praktykująca dość swobodne (jak na swoje czasy) życie. Ze swej pozycji nie potrafi zrozumieć Plath, artystki słowa obciążonej małżeństwem przeszkadzającym w pisaniu, targanej wyrzutami sumienia, niepokojem i nerwowością. Jest jeszcze trzecia bohaterka, pojawiająca się w połowie tekstu Madame T., pisząca celebrytka, osobowość znana z tego, że jest znana. Warto docenić, że w zgrabnym graficznym skrócie ujmuje te tak różne postaci Mimi Wasilewska na okładce książki.

Sylvia i Virginia, wiodące prym w pierwszej części dramatu, zostały obdarzone nadświadomością, dzięki której na wylot znają wzajemnie swe pisarstwo. W tyradach i dialogach przerzucają się oskarżeniami o niewłaściwe postawy społeczne, nietrafione rozwiązania pisarskie czy stosunek wobec krytyki artystycznej. Te i pomniejsze wątki splatają się w węzeł tak ciasny, że nie sposób oddzielić od siebie towarzyszących im argumentów; ten sam zarzut dotyczyć może np. życia i pisania. Denemarková w ten sposób dramatyzuje trud towarzyszący każdej pracy twórczej - nie tylko pisarskiej. To zawsze praca, której z życiem "rozdzielić się nie da" (s. 135), z której nie można wyjść po odpracowanych godzinach, od której nawet śmierć nie uwalnia.

Uwięzione w nie-miejscu wprost nazywanym czyśćcem (np. s. 37) artystki skazane zostały na - dosłowne - karmienie się własną literaturą: siekają i gotują stronice swoich dzieł, jedzą książki na surowo, a niekiedy przerzucają ich stosy widłami jak stertę gnoju. "Zasady są jasne: trzeba przeczytać i zutylizować to, co się napisało" (s. 42). Jednak nawet wypełnienie tego warunku, niejako potwierdzającego użyteczność ich ziemskiego życia, nie gwarantuje wolności. Można ją uzyskać tylko na jeden sposób: "W końcu zawoła panią ktoś, kto panią naprawdę kochał i komu naprawdę pani brakuje. A wtedy rozpłynie się pani w powietrzu i dostanie szansę na życie w nowym ciele" (s. 17). Uwolnienie zatem to jednocześnie powrót do życia w reinkarnacyjnej pętli. Mimo to kobiety nie przestają wierzyć w transformacyjną moc swych dzieł i działanie literatury w ogóle: "Moja książka krąży po świecie jak pudełko z uzdrawiającą substancją", mówi Virginia (s. 28). Pisarstwo jest, jak się wydaje, ważniejsze niż życie czy jego brak.

Twórczość, skazę charakteru zawłaszczającą życie prywatne i niszcząca je, Denemarková traktuje odlegle od potocznych wyobrażeń. Pisanie nie wyzwala, nie przynosi radości ani poczucia wolności. To męczący kierat, za pośrednictwem którego niewola smutku zakuwa człowieka w dyby etykiet literaturoznawczych.

I wtedy, na całą tak zarysowaną, ponurą sytuację wchodzi Madame T. Wchodzi, chciałoby się dodać, "cała na biało". Z odmienną energią, praktycznym podejściem do życia i pragmatycznym spojrzeniem na pisanie, stanowi kompletne przeciwieństwo Sylvii i Virginii. Te ostatnie błyskawicznie orientują się w odmienności nowej współlokatorki, a książki Madame T. określają jako "strumień krzykliwych obrazków" (s. 132). Jak się zresztą niewiele później okazuje, Madame T. nie pisała swych książek sama, wynajmowała sowicie opłaconą ghostwriterkę. Brak zrozumienia działa w obie strony: nowoprzybyła nie pojmuje emocjonalnego podejścia Sylvii i Virginii do pisania prowokacyjnie twierdząc: "Ciągle czeka pani na kogoś, kto pani powie, co robić, a potem panią pochwali" (s. 165). Dla Madame T. pisanie to biznes, strategia zarobkowa, element popkulturowej strategii recyklingu kultury: "filmy nakręcone według moich książek. Filmy o filmach nakręconych według moich książek. Filmy oparte na wątkach z mojej biografii" (s. 127) to tylko niektóre składowe machiny do robienia pieniędzy.

Konfrontacja postawy biznesowej z dylematami artystycznymi napędza drugą połowę sztuki Denemarkovej. Komizm, wcześniej oszczędnie dawkowany, rośnie i niejako przyspiesza, wciąga coraz mocniej - aż do niejednoznacznego finału. Na ostatniej stronie dramatu pojawia się kolejna osoba (niewidoczna, reprezentowana wyłącznie przez głos), jeszcze jedna uwięziona w scenicznych zaświatach. Oznacza to być może, że ktoś, kto naprawdę kochał wszystkie trzy bohaterki zawołał je i obietnica wyzwolenia się ziściła. Może była to sama Denemarková przywołująca trzy "czyśćcowe duszyczki" dramatem Wady snu?

Oryginalny pomysł na wybór bohaterek świetnie sprawdza się w lekturze. Konfrontacja trzech tak odmiennych person, z których każda niesie z sobą osobny wszechświat skojarzeń, znaczeń, nawiązań i kontynuacji, wyzwala dramatyczną energię falującą we własnym rytmie, w dziwny sposób bliską i skupioną na wyeksponowaniu tego, czego za życia wypowiedzieć się nie dało. Denemarková wprawnie prowadzi swe bohaterki (i czytelnika) przez meandry dialogów. Konsekwentnie realizuje też samodzielnie ułożoną zasadę konstrukcyjną: każdą z trzydziestu scen ("mrugnięć", jak je nazywa w podtytule) rozpoczyna od organizującego ją tematycznie słowa, np. "serce", "co", "cierpliwość" itd. Do tego każde mrugnięcie ma własny tytuł wzbogacający warstwę interpretacyjną (np. "Popiół Królowej Nocy", "Przewieje panią", "Bracia" etc.). Zawiły labirynt znaczeń, toposów i odniesień kulturowych działa i sprawdza się na każdym poziomie.

Wielka w tym zasługa tłumaczenia. Olga Czernikow umiejętnie dobiera słowa i precyzyjnie zestawia je ze sobą planując w atrakcyjnej polszczyźnie efekt, który chciałaby uzyskać autorka. Tworzy dzięki temu indywidualny pejzaż językowy każdej postaci. Najwyraźniej dostrzec to można w języku Madame T. Ma ona ambicję ukazania siebie z możliwie najkorzystniejszej strony, jednak czyni to nieporadnie. Jej aspiracje do posługiwania się wysublimowanym językiem grzęzną w ruchomych piaskach kolokwializmów, powtórzeń i nieporadnych zestawień wysokiego rejestru z niskim. Widać to najlepiej w dłuższych wypowiedziach tej właśnie bohaterki, np.: "Ja, kochana, miałam absolutnie nadzwyczajne życie. (zanurza się w swoich wspomnieniach, po czym patetycznie wchodzi na stół jak na podium) Miałam absolutnie nadzwyczajne życie. Życie, które zaczęło się w małej, zapomnianej wiosce w nikomu nieznanym kraju. Wtedy nikt sobie nawet nie wyobrażał, że to skromniutkie, ciche życie może się skończyć tutaj, tak daleko, w tak niewiarygodnie pięknym miejscu i wśród tak niezwykłych osób jak wy: niezwykłe, odważne i inspirujące kobiety. (zeskakuje ze stołu i przechodzi na pragmatyczny ton) Gdzie jest łazienka?". Czernikow nie tylko błyskotliwie przekłada czeszczyznę ale, co w tym utworze ma kluczowe znaczenie, umiejętnie dobiera ton właściwy danej postaci.

"Piekło to nie tylko inni. Piekło to ja", mogłyby powiedzieć bohaterki Denemarkovej, gdyby chciały w swej nadświadomości spojrzeć przez pryzmat Sartrowskiej jednoaktówki. Autorka zarysowuje rodzaj agnostycznego/ateistycznego piekła, maszyny cierpień działającej bezobsługowo. O ile Sartre wprowadził uruchamiającego wszystko Kelnera, o tyle w Wadach snu postaci po prostu wiedzą co robić, choć nie wiadomo kto oczekuje od nich działania. Surrealna, momentami absurdalna ale wewnętrznie spójna opowieść dramatyczna w odświeżający sposób pozwala myśleć o tym, jak wyglądają zaświaty XXI wieku, ponadto zaś z dozą bezwstydnej szczerości obnaża słabości i niedomagania pracy artystycznej. Wypada teraz czekać na trafną inscenizację utworu.

Radka Denemarková, "Wady snu", tłum. Olga Czernikow, Książkowe Klimaty 2019

---

O AUTORZE:

Hubert Michalak (1983) - absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (dramatologia), doktorant Uniwersytetu Opolskiego, dwukrotny stypendysta MKiDN, stypendysta projektu Dorman. Archiwum otwarte, dramatopisarz, performer, recenzent, nałogowy czytelnik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji