Artykuły

Wojciech Duryasz: Życie interesuje mnie z całym bogactwem!

- Pracuję tam, gdzie mnie zapraszają. Obecnie biorę udział w spektaklu "Napoleonki" w Teatrze Wyobraźni, który otwiera się w poniedziałkowe wieczory w warszawskiej kawiarni "Między Słowami" (ul. Chmielna 30) - mówi aktor Wojciech Duryasz.

Myślał o wielkim malarstwie, ale został aktorem

W kwietniu będzie Pan świętował 80. urodziny. To dobry pretekst, aby porozmawiać o życiu. Urodził się Pan w 1940 roku w Stanisławowie nad Dnieprem, na Ukrainie. Czy Pana rodzice pochodzą z tamtych stron?

- Nie. Moja mama, uciekając przed Niemcami z Warszawy, była w ciąży. Tam przyszedł czas rozwiązania. Podobną historię przeszło wiele kobiet. Potem z malutkimi dziećmi uciekały przed Sowietami do Polski.

Gdzie był wówczas Pana tato?

- Wtedy już był w Anglii. Ojciec był pilotem, absolwentem Oficerskiej Szkoły Lotnictwa w Dęblinie.

Mówimy o płk. Lotnictwa Polskiego - Marianie Duryaszu?

- Który walczył w bitwie o Anglię w 213 brytyjskim dywizjonie (wtedy jeszcze polskich nie było). Potem latał w kilku dywizjonach, był dowódcą 302 Dywizjonu Myśliwskiego "Poznańskiego", latał na myśliwcach Hurricane i Spitfire. Wkrótce zostanie wydana książka (wyd. Bellona) z jego wspomnieniami.

Mówi Pan bardzo ciepło o mamie...

- Moja mama - delikatna, krucha istota była silną kobietą. W 1945 roku (kiedy dowiedziała się, że ojciec żyje) przedostała się ze mną przez linię demarkacyjną (Polska-Niemcy). Tam ojciec po nas przyleciał i razem polecieliśmy do Anglii pierwszym rejsowym pasażerskim samolotem - słynną Dakotą. Pamiętam, w jak ciężkim stanie wycieńczenia była moja mama. Miała zaawansowaną anemię. Gdy nie wzięła na czas leku, traciła wzrok. Prowadzaliśmy ją wówczas z ojcem na te zastrzyki. Miałem wtedy 6 lat.

Smutne ma Pan wspomnienia z dzieciństwa...

- To trudny czas. Trafiłem do przyklasztornej szkoły. Wtedy jeszcze nie znałem angielskiego i regularnie dostawałem "wycisk" od angielskich kolegów. "Ucieczką" były chwile, gdy zaszywałem się w pokoiku z kartką papieru i ołówkiem - zakonnice były miłe i lubiły, gdy rysowałem Chrystusa na krzyżu. Co nie przeszkodziło im karać biciem po łapach,

gdy coś zbroiłem. W Londynie w 1947 roku urodził się Marek, mój brat. Ojciec zdecydował się na powrót do kraju, mimo że wiedział, że Polska jest "pod opieką" ZSRR. Lęk przegrał z tęsknotą. Zresztą Anglicy krzywo patrzyli na naszywkę "Poland" na mundurze, wołając na ulicy: "Go home". Wróciliśmy do Polski pierwszym rejsem "Batorego" w 1947 roku.

Dotarliście do Warszawy w ten niepewny czas. Jak potoczyło się Pana życie?

- Po skończeniu szkoły podstawowej dostałem się do pięcioletniego Liceum Plastycznego, mieszczącego się wtedy przy ul. Górnośląskiej. Po maturze zorientowałem się, że nie jestem ani Chełmońskim ani Wojciechem z Kossaków.

Co Pan najwyżej ceni w malarstwie Wojciecha?

- Malarstwo batalistyczne. Był również świetnym portrecistą oraz twórcą kilku panoram. Robił to fantastycznie.

Kiedy powstała myśl o aktorstwie?

- Zorientowałem się, że pierwszym egzaminem na wyższą uczelnię jest egzamin do szkoły teatralnej, a ponieważ w liceum (dzięki polonistce) brałem udział w konkursach recytatorskich, z dobrym skutkiem, to za namową tej nauczycielki zdawałem na aktorstwo. Poszedłem. Zdałem dosyć gładko. Talent był w innej dziedzinie sztuki! W szkole aktorskiej marzyłem, aby grać w filmach "płaszcza i szpady". Uczyłem się jazdy konnej, szermierki, strzelania... Ale w przypadku aktora, który nie jest celebrytą, ktoś inny planuje, obsadzając go w różnych rolach.

O malarstwie Pan zapomniał?

- Malarstwo to moje zainteresowanie, trwające do dziś. Jednak nie zawsze był na nie czas. Ale za to w licznych podróżach zagranicznych (a odbyłem ich sporo dzięki żonom) podziwiałem oryginały w muzeach, galeriach.

Powiedział Pan "dzięki żonom"?

- Moja pierwsza żona - Alicja była stewardesą. Zginęła w 1980 roku w katastrofie lotniczej, w której zginęła m.in. Anna Jantar. Nasza córka Dominika miała wtedy 5 lat. Druga żona - Joanna również jest stewardesą, mamy syna Bruna. Życie interesuje mnie z całym jego bogactwem. Dodam, że mam troje wnucząt: Maksa, Matyldę i Hanię. Staram się kochać najbliższych, na ile potrafię, choć ideałem nie byłem.

Jest Pan wciąż czynnym aktorem - gdzie można Pana spotkać?

- Pracuję tam, gdzie mnie zapraszają. Obecnie biorę udział w spektaklu "Napoleonki" w Teatrze Wyobraźni, który otwiera się w poniedziałkowe wieczory w warszawskiej kawiarni "Między Słowami" (ul. Chmielna 30). To opowieść o tym, że życie bywa słodkie, ale i niesłychanie kruche, jak napoleonka, którą zamawiają bohaterowie sztuki Jerzego Szczudlika. Zapraszam.

***

Wojciech Duryasz

Urodzony: 23 IV 1940

Osiągnięcia: odznaczenie dla Zasłużonego Działacza Kultury

Ukończył Wydział Aktorski warszawskiej PWST. Zagrał w wielu filmach oraz serialach, m.in. "Wiedźminie", "Na Wspólnej". Aktor Teatru Dramatycznego oraz Teatru Kamienica w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji