Też mi robota!
- No dobra, pani do telewizji, rozumiem. A pan co? Pracuje się gdzieś? - Lidia Stanisławska przytacza potyczki warszawskiego aktora TOMASZA STOCKINGERA z policją.
Potyczki naszych artystów z chłopcami radarowcami powinny się doczekać oddzielnego opracowania, bo z racji ciągłego przemieszczania się mają artyści tych przygód bardzo dużo.
Tomek Stockinger zastanawia się poważnie, czy nie wystartować w wyborach, póki co, samorządowych. Dlaczego? Nie chce zawieść pewnego policjanta, który przyhaczył go w centrum stolicy za jakieś drobne wykroczenie. Rozpoznał, wybaczył, pouczył i poprosił o receptę. Żegnając się, wzruszony wyszeptał: - Życzę panu, by zrobił pan karierę - tu funkcjonariusz podrapał się w głowę, szukając wzorca - jak Arnold Schwarzenegger. Dało to Tomkowi do myślenia.
Nie miał takiego zrozumienia i sympatii u władzy drogowej, gdy wspólnie z Agatą Młynarską zdążał chyżo z Wrocławia, bo dużo jeździ z koncertami po kraju, do Warszawy. Przekroczył, niestety, we wsi dolnośląskiej ustawową dopuszczalną prędkość, a tu, stop i usłyszał sakramentalne: - Dokumenciki proszę!
Obojętność na twarzy młodego policjanta wskazywała, że twarz aktora obojętna mu jest również. Próżno ten ostatni naprowadzał go na identyfikację, cały miły i wdzięczny (od wdzięczenia). Władza pozostała chłodna.
Wezwał więc Tomek sławną telewizyjną koleżankę na odsiecz, prosząc o otworzenie szyby w samochodzie i kontynuację wdzięczenia się z dołączeniem trzepotania rzęs. On miał dokładać do wdzięczenia ścieżkę dźwiękową. Długo mówił, jak bardzo się spieszą, bo ta urocza pani ma właśnie program w telewizji na żywo etc. etc. Pan władza słuchał w skupieniu, studiując i międląc w ręku dokumenty. W końcu niewzruszone do tej pory lico ozdobił wyraźny grymas niesmaku. Przerwał słowotok artysty: - No dobra, pani do telewizji, rozumiem. A pan co? Pracuje się gdzieś?