Artykuły

Kabaret arcypolski. Kiedy zdusimy w sobie rechot, pojawia się zaduma

"Uciechy staropolskie" wg scenariusza Kazimierza Dejmka w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w Tygodniku TVP.

Chłop oddaje syna do szkoły, szewc symuluje przed żoną śmierć, piekarzowi zdaje się, że go powieszono. A "Sejm piekielny" jest wielkim atakiem na polską instytucję parlamentaryzmu.

Wymieniając przedstawienia budzące mój zachwyt w minionym roku wspomniałem, że czekam na "Uciechy Staropolskie" w reżyserii Jarosława Kiliana. Nie mogłem ich opisać w podsumowaniu, bo wystawiono je po raz pierwszy 27 grudnia, dzień po Bożym Narodzeniu. Przechodzą więc w moich zestawieniach na nowy rok, 2020. Ale ponieważ są REWELACJĄ, na dokładkę zrobioną w celu, z którym się zgadzam, to przechodzą z przytupem.

Niestety to na razie tylko mój przytup. Nie wystarczy zrobić w Polsce naszych czasów dobry spektakl, żeby się on przebił.

Na premierze w Akademii Teatralnej zgromadził się imponujący jak na taką porę zastęp znawców teatrów, krytyków, teoretyków. Było warto. Pytanie tylko, co dalej z przedstawieniem, które firmują - poza Akademią - fundacja Uwaga na Kulturę! oraz Dzielnicowy Ośrodek Kultury na Ursynowie.

Dziedzictwo szorstkiego marksisty

Ale zacznijmy od początku. Nieco ponad rok temu, w grudniu 2018, piałem z zachwytu na cześć przedstawienia "Żywot Józefa" Mikołaja Reja. Wystawione w tej samej sali Collegium Nobilium, czyli teatru AT, przez te same podmioty, pozostało w jakiejś mierze bezpańskie, bo pozbawione oparcia silnego publicznego teatru. Ja je uznałem za najpiękniejszy spektakl roku.

Bawiło się to przedstawienie staropolszczyzną i jednocześnie umieszczało ją na piedestale, wskazując na ponadczasowe mądrości wyłuskiwane z tej dziwnej dawnej mowy chwilami przypominającej bardziej język słowacki niż polski. Zarazem było harmonijnym zespoleniem wszystkich form, poza słowem także plastyki, muzyki, ruchu scenicznego i śpiewu.

Nie byłoby tej harmonii bez skrzykniętego zespołu, z którego znaczną część tworzyli studenci Akademii Teatralnej. Wystawił to, grając zarazem jedną z głównych ról, Jarosław Gajewski, aktor, reżyser i wykładowca AT. Jego ideą jest nadanie polskiej klasyce stałego, godnego miejsca w repertuarze teatralnym. Zaczął od staropolszczyzny. "Żywot Józefa", wystawiony potem jeszcze kilkanaście razy w różnych miejscach Polski, nie doczekał się niestety wersji telewizyjnej, a bardzo na nią zasługiwał.

"Uciechy staropolskie", podobnie zresztą jak przystosowanie do sceny dramatu Reja, są dziedzictwem jednej osoby: Kazimierza Dejmka. Ten szorstki marksista wierzył w "teatr narodowy" i zajmował się wszystkimi jego segmentami - wynikły z tego m.in. "Dziady" wraz z towarzyszącą im awanturą z 1968 roku. Bawił się też staropolszczyzną.

Adaptował między innymi zbiór intermediów, rubasznych krótkich form (dziś powiedziałoby się skeczów) wystawianych w przerwach większych widowisk. W roku 1980 po raz pierwszy je wystawił według własnego scenariusza w Łodzi, potem powtórzył ten manewr w warszawskim Teatrze Polskim, kiedy objął jego dyrekcję.

Jedni lukrują, inni rozdrapują

Mówi się o tym: humor plebejski, choć autorami mogli być ludzie z warstw nieco wyższych, np. autor jednej z krotochwil to Hiacynt Przetocki, szlachcic i jezuita. Te kawałeczki to odpowiednik dzisiejszego kabaretu, złośliwe, czasem nawet wulgarne, zarazem podszyte egzystencjalnym, a niekiedy społecznym niepokojem.

Nie napisano tego w starannie skądinąd przygotowanym programie, ale nie wszystkie pochodziły z XVI wieku, choć współautorem "Kupca ze śmiercią" jest Mikołaj Rej. Już taki Przetocki żył w wieku XVII. "Sejm piekielny" Januariusa Sowizraliusa też powstał po roku 1615. To istotne - mamy tu bowiem mocną dawkę politycznej satyry, której nie da się zrozumieć bez tła, jakim był kryzys polskiej państwowości, z pewnością późniejszy niż tak zwany złoty wiek.

Kilian nieco ścisnął wiązankę Dejmka, zredukował "uciechy" z ośmiu do sześciu. I zmienił kolejność. Zaczyna się od igraszek można by rzec życiowych: chłop oddaje syna do szkoły, szewc symuluje przed żoną śmierć, a piekarzowi zdaje się, że go powieszono. Ale potem następują "skecze" coraz bardziej obywatelskie. "Sejm piekielny", w tej wersji ostatni z nich, jest wielkim atakiem na instytucję polskiego parlamentaryzmu szlacheckiego, ale i na polskie cechy, wady.

Wcześniejsza "Nędza z bidą z Polski idą" to poza wszystkim kpina ze szlachty mającej za nic kondycję reszty społeczeństwa. Reżyser powiązał nawet te teksty polonezem Ogińskiego z upadkiem Rzeczypospolitej.

W Polsce zmagają się w tej chwili dwie szkoły patrzenia na polską historię. Jedni wszystko namiętnie lukrują, łącznie z dojrzałym sarmatyzmem towarzyszącym klęskom Polski. Inni kontynuują wysiłki różnych osób i środowisk, od konserwatywnych stańczyków po lewicowca Żeromskiego, aby rozdrapywać rany. Jeszcze inni, jak profesor Andrzej Nowak próbują iść środkiem.

Tańce, wygibasy, recytacje

Trudno uważać kabaret, bo to jest ówczesny kabaret, za przesądzające źródło historyczne. Warto jednak wiedzieć i pamiętać, że byli wówczas ludzie patrzący superkrytycznie na rzeczywistość, nawet jeśli nadawali tej swojej gryzącej złości na Polskę postać krotochwili. Jest to głos w dyskusji, czym była polska historia. A tak naprawdę, czym Polska nadal jest.

Gdy posłuchacie "Sejmu piekielnego", zauważycie od razu, że wiele obserwacji całkiem nie straciło aktualności. Mnie się to jakoś komponuje i z Żeromskim, i z wizją Jacka Kaczmarskiego z płyty "Sarmatia", i z wieloma głosami artystycznymi w dyskusji. I przyznaję, lubię taką optykę, nie jestem za głaskaniem samych siebie. No a wreszcie sam fakt, że Polacy mieli jednak taki kabaret jest ciekawy i krzepiący.

A żeby widzów potencjalnych nie wystraszyć - to nie jest rozpisana na role publicystyka. To jest naprawdę zabawne. A chwilami o czymś całkiem innym.

Kwestie egzystencjalne z Kupcem oszukującym Śmierć, i chłopcem zakochującym się w Śmierci, skojarzyły się komuś po premierze z "Dekameronem". Na pewno te wątki są tu jakby ledwie napoczęte, w stosunku do tego, co z taką tematyką robili choćby Włosi. Ale jednak ze stosowną dawką paradoksu, z mieszanką biologicznej radości życia i przeraźliwej makabry.

To także dorobek tamtych czasów kipiący pod powłoką oficjalnej wizji świata. Warto to przypominać. Choćby żeby się przekonać, ile nas łączy z naszymi przodkami. Żeby się pośród śmiechu zamyślić nad niezmiennością ludzkiej natury, a może i przestraszyć.

Przyrządził to Jarosław Kilian bardzo błyskotliwie: kiedy już poddajemy się jednemu nastrojowi, zaraz odgania go nastrój inny. Mamy tańce i wygibasy, ale mamy też celne recytacje, a wszechobecność Śmierci kojarzy się z malowidłami "Dance Macabre" w prowincjonalnych kościołach, które tak bardzo przeraziły mnie jako dziecko.

Mamy nawet niby żarty, a niby serio wiedzione rozważania o życiu pozagrobowym. Czym ono tak naprawdę jest? Nie rozwikłaliśmy do końca tej zagadki w dobie horrorów filmowych, które także są kontynuacją tamtych widowisk.

Śmiałem się cały czas

Określenie "piękne teatralne", czasem mnie drażniące, bo przesłaniające pustkę treści, tu zyskuje nowe znaczenie. Marek Chowaniec buduje jako scenograf rozkoszną w swej prostocie maszynę do grania staropolszczyzny, poprzez ogólną konstrukcję podobną do tej z "Żywota Józefa", choć pozbawioną tym razem wątków wschodnich.

Wrócił pokryty rysunkami z epoki balkon czy taras górujący nad sceną. A w tle flamandzkie arrasy i egipskie piramidy z "Żywota" zastąpił bardzo stary zegar odmierzający czas, już wtedy przecież tak mocno ekscytujący myśl ludzką. Są i sześciany walające się po scenie, używane do różnych celów, a podkreślające teatralną umowność. Syntetyczne to wszystko, funkcjonalne, ale i klimatyczne.

Kostiumy innej świetnej scenografki Aleksandry Gąsior niby nawiązują do poetyki dell arte, ale przecież w zgrzebnej wersji, w buro-brązowych, złamanych barwach. Pasuje to jak ulał do "Bidy z Nędzą" z czwartej uciechy.

I tak jak w "Żywocie Józefa" kolejnym kluczem do spektaklu jest niezwykle ważna, komentująca wszystko muzyka. Tam dowodząca osobiście czteroosobowym zespołem grającym na dawnych instrumentach prof. Maria Pomianowska stworzyła nowy świat mieszając staropolszczyznę z wątkami muzyki Wschodu. Tu mamy więcej oryginalnych utworów z epoki, pobrzmiewa Wacław z Szamotuł czy Mikołaj Gomółka.

Na końcu pojawi się nawet wspomniany już polonez Ogińskiego. Arcypolski kolaż, dobry do potrzymania zadumy, jaka pojawi się, kiedy zdusimy w sobie rechot. Bo śmiejemy się, ja przynajmniej się śmiałem, prawie cały czas.

Pracownia staropolska

Skrzyknięty naprędce zespół aktorski zgrał się zdumiewająco szybko, choć pochodzi z różnych pokoleń i miejsc. Jarosław Gajewski: Kupiec, Piekarz, Lucyfer, urzekający darem komicznego, udawania , że to jedynie improwizacja, jest tu postacią dominującą, a przecież to jedynie primus Inter pares. Choć mamy chwilami wrażenie, że i zapiewajło. To skądinąd jeden z najdowcipniejszych aktorów w Polsce.

Lidia Pronobis miesza rozkosznie zabawę z tonami serio jako Śmierć. Maciej Wierzbicki z teatru Montownia (tak, tak) to najbardziej charakterystyczny komik na scenie.

Ale nie ustępują mu młodsi. Dwójka z nich: Krzysztof Godlewski (z ewidentnie najlepszym głosem męskim) i Natalia Stachyra to jeszcze studenci Akademii. Oni jak również Maciej Zuchowicz i Joanna Halinowska świetnie podchwycili konwencję gry nie serio, przechodząc z roli w rolę, mnożąc sceniczne gagi, bawiąc się razem z widzami - także bardzo tu istotnym śpiewem.

Uderza profesjonalizm wykonania. Ale też całkiem stary i całkiem nowy teatr podały sobie nagle ręce. Rozumiemy, że i wtedy on musiał być umowny, żeby był prawdziwy i o czymś opowiadał.

"Żywot Józefa", "Uciechy staropolskie" oraz planowana "Gra o narodzeniu i męce" (ma ją robić Wawrzyniec Kostrzewski) to cykl układający się w pomysł tzw. pracowni staropolskiej, Ta z kolei ma być wstępem do czegoś jeszcze szerszego - Kompanii Teatralnej, jej mózgiem jest Jarosław Gajewski. Do pracowni staropolskiej miałyby w jej ramach dołączać następne: fredrowska, romantyczna czy zajmująca się Witkacym. Albo Mrożkiem.

Ten staropolski cykl potwierdza racje tych, którzy wróżą rozsadzanie świata starych profesjonalnych teatrów z etatami przez nowe, lotne inicjatywy. Zwoływane do konkretnych przedsięwzięć. One zresztą już działają krążąc po Polsce, głównie jednak z komercyjnymi farsami. Pytanie tylko, czy na rynku utrzymają się wędrowne ekipy oferujące coś - pomimo klimatu zabawy - nieco ambitniejszego.

Rozumieją, czują, umieją

To jest także pytanie o trwałość "Uciech", które zamierają po kilku grudniowych przedstawieniach. Żadna z instytucji je produkujących nie jest dziś na tyle silna aby organizować aktorom i muzykom wyjazdy, wynajmować sale. Pytanie, co stanie się dalej z czymś tak znakomitym? Czymś co powinno być czymś więcej niż jednorazowym eksperymentem. Nasuwa się myśl o jakimś wsparciu władz publicznych, może o patronacie TVP. Tu przecież chodzi o ciągłość naszej kultury.

Bo że młodzi aktorzy to rozumieją i czują, umieją podjąć tę konwencję zabawy w dawny teatr, tak że jest on czymś więcej niż zgrywą, tego jestem pewien. Joanna Halinowska i Natalia Stachyra świetnie dawały sobie radę w "Żywocie Józefa". A obok mnie na widowni siedziało kilka innych osób z tamtej ekipy. Dali wtedy popis. Nie wątpię, że umieliby to zrobić po raz kolejny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji