Artykuły

Alicja Boniuszko: Wspomnienie

Nie żyje Alicja Boniuszko najsłynniejsza primabalerina Opery Bałtyckiej, tancerka-legenda, gwiazda, która była natchnieniem dla malarzy i kompozytorów. W balecie "Pan Twardowski" Ludomira Różyckiego wcieliła się w postać najpiękniejszej kobiety świata, w "Fauście" była Piękną Heleną, a w balecie "Krakatuk" Kopciuszkiem. Andrzej Łuciuk specjalnie dla niej skomponował "Niobe", a Zbigniew Turski balet "Tytanię i osła".

Jej nazwisko znaleźć można m.in. w radzieckiej "Encyklopedii baletu" oraz angielskiej "The Concise Oxford Dictionary of Ballet". Miałam ten zaszczyt i przyjemność 15 lat temu spotkać się z Alicją Boniuszko w jej domu i wysłuchać opowieści o tym jak została tancerką.

Alicja Boniuszko, przez przyjaciół nazywana Lilką, mieszkała w rodzinnym domu na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na stary Wrzeszcz. Na podwórzu rósł stary orzech i egzotyczne sumaki. Wskazując na placyk przed domem pani Alicja opowiadała: - To mój pierwszy teatr. Miałam wtedy osiem lat. Z dziećmi z sąsiedztwa zrobiłam spektakl muzyczny. Byłam reżyserem i aktorką. Ogrodziliśmy plac kocami. Rodzice zapłacili za bilety. Za wpływy z kasy kupiliśmy landrynki.

To mama postanowiła zrobić z niej tancerkę. Zaprowadziła do prywatnej szkoły tańca Janiny Jarzynówny przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu. Na pierwszej lekcji była oczarowana.

- Dziewczynka robiąca gwiazdę wydawała mi się zawieszona w powietrzu, kręcąca piruety gdzieś pod niebem. Ja tego nie potrafię, myślałam, ale wkrótce się nauczyłam - wspominała.

Mandarynka

Kiedy powstała Państwowa średnia Szkoła Baletowa, pod kierownictwem profesor Jarzynówny, Alicja Boniuszko zapisała się do niej natychmiast. Taniec był jej pasją. Gdy miała wolną lekcję, ćwiczyła przy drążku z innymi klasami.

Minęło parę lat. Na scenie była pszczółką, bocianiątkiem, jaskółką, ognistym ptakiem. Nie rosła.

- Mama martwiła się. A ja marzyłam o ludzkiej postaci w tańczonych baletach. By ręce naśladujące skrzydła, można było uwolnić.

Jednak dziewczyną stała się dopiero w "Kopciuszku" Prokofiewa. Zawsze grała najważniejsze role. Wszędzie musiała być pierwsza, najlepsza. Ale kiedy w teatrze zaplanowano "Cudownego mandaryna" Beli Bartoka, została wpisana dopiero jako czwarta w obsadzie.

- Nic dziwnego... Do roli ulicznicy nie bardzo pasowałam - uśmiecha się.

Na próbach siedziała więc pod fortepianem, marzła i słuchała, słuchała... Starała się w myślach być dziewczyną ulicy. Kiedy pewnego dnia baleriny nie przyszły na próbę profesor Jarzynówna powiedziała: Teraz wstań i pokaż!

- Inaczej widziałam tę postać - opowiada pani Alicja. - Jakoś nie mogłam się pogodzić z pierwszą sceny, gdy dziewczyna paląc papierosa czeka na klienta... Pokazałam to inaczej . I o dziwo, pani profesor zaakceptowała mój pomysł i to ja zatańczyłam na premierze - opowiada.

Recenzje były entuzjastyczne, a prasa nazwała ją Mandarynką.

Olbrychski na rękach, rak w samochodzie

- Główną rolę dostałam jeszcze w szkole, był to ptaszek w "Piotrusiu i Wilku", miałam wtedy zaledwie 15 lat - wspominała. - Ale w programie zamiast mojego nazwiska pojawiły się trzy gwiazdki, uczniom nie wolno było bowiem występować.

Gdy wychodziła na scenę, zapominała o wszystkim. Ból nogi znikał, katar nie utrudniał oddechu. - Zapominałam, bo tańczyłam - opowiadała. - Nie myślałam o technice, nie czułam tremy.

Jest rok 1956, Alicja ma 19 lat, dopiero ukończyła szkołę, ale już dostaje główne role. W 1962 roku dyrektor Opery Warszawskiej Bogdan Wodiczko zaprosił ją na gościnne występy w "Persefonie" Igora Strawińskiego. Reżyserował wówczas sam Konrad Swinarski. Persefona była śpiewaczką. Alicja Boniuszko tańczyła, jako alter ego postaci. Są sukcesy, nagrody na konkursach międzynarodowych, zagraniczne tournee. Występowała w Nowym Jorku, Londynie i Rio de Janeiro. Na Międzynarodowym Konkursie Muzyki i tańca w Vercelli we Włoszech zajęła II miejsce. Nagroda była finansowa. Za te pieniądze kupiła w Rzymie zielony kabriolet. Młoda, piękna, długonoga brunetka wsiada do sportowego auta. Ciemnozielony kabriolet mknie ulicami Trójmiasta. Wiatr rozwiewa jej włosy. Samochód zatrzymują policjanci z drogówki pod pozorem przekroczenia prędkości, ale tak naprawdę, to chcą obejrzeć pojazd. Piękna pani pokazuje siedzącą obok córeczkę i pytała: - Czy pan sądzi, że narażałabym dziecko? Potem namawiała funkcjonariuszy, aby zapisali swoje pociechy do baletu. Czasami przez szparę pod dachem do wozu wpadały kwiaty lub liściki od wielbicieli. Pewnego razu... - Wybiegam z teatru, szybko. Spieszę się, jak zawsze, bo ja szybkościowiec jestem. Mam tyle rzeczy na głowie. Otwieram drzwiczki, rzucam torebkę, siadam. Patrzę, a tu chodzi zielony rak... żywy! Ktoś mi wrzucił raka. Potem ugotowałyśmy go z Anią na czerwono we wrzątku - wspominała.

Na scenie często bywała baśniową kusicielką, która tańcem i urokiem osobistym wabi mężczyzn, aby ich zgubić, toteż - jak każde niebezpieczeństwo - piękna balerina fascynowała.

- Przez jakiś czas po spektaklu wręczano mi na scenie jedną różę. Zawsze miała łebek podłamany. Ktoś nie chciał, żebym cieszyła się nią długo - opowiadała.

W filmie "Popioły" tańczyła z szalem. Podczas zdjęć zachwyciła młodziutkiego wówczas Daniela Olbrychskiego. Aktor wkrótce przyjechał do Gdańska i do sali baletowej, gdzie ćwiczyła, wszedł na rękach. - Bardzo mi się podobał, ale był o parę lat za młody - żartowała balerina.

Proporcje greckiej rzeźby

- Tak wiele zawdzięczam mojej mistrzyni Janinie Jarzynównie-Sobczak - podkreślała. - To ona mnie stworzyła, dała mi "duszę". Nauczyła też aktorstwa, bez którego nie ma baletu.

Alicja Boniuszko wręczyła mi wtedy cztery kartki, na których odręcznie tak napisała: "Godziny spędzone na sali baletowej, to był najpiękniejszy czas. Wszelka radość na scenie - kwiaty, aplauz, uznanie - nie dorównują temu, co jest okupione ogromnym wysiłkiem fizycznym i intelektualnym w procesie tworzenia".

A słynna choreograf Janina Jarzynówna-Sobczak tak mówiła o swojej tancerce: Jej ciało nie wykonywało ćwiczeń i ruchów, ono po prostu śpiewało. Proporcje miała idealne, harmonijną budowę, jej ciało poddawało się moim próbom w sposób zupełnie niespotykany. Nie stawiało żadnego oporu. Krok po kroku, zaczynałyśmy od podstaw tańca klasycznego, bez niego, według mnie, nie może być mowy o jakimkolwiek stylu nowoczesnym. Dałam jej możliwość wszechstronnego rozwoju, ale i sama z niej korzystałam.

Przed laty Alina Afanasjew napisała: "Alicja Boniuszko. Lilka. Gwiazda! Tancerka, która była i jest Jarzynce najbliższa. Primabalerina Opery Bałtyckiej. Cudownie utalentowana... Piękna, wspaniale zbudowana pełna wyrazu, ekspresji. Proporcje greckiej rzeźby. Przystojna. Posągowa piękność... Szlachetny człowiek. Dobra córka. Jak ktoś jest już jest naprawdę piękny, to we wszystkim".

Piękna pani skrzętnie chroniła swoją prywatność. Spytałam, co było najtrudniejsze w jej życiu?

- Macierzyństwo - odpowiedziała. - Wielkie baleriny zwykle nie mają dzieci. Jak zaszłam w ciążę, profesor Jarzynówna nie chciała mi nawet dzień dobry powiedzieć, taka była zła. Cały teatr miał pretensję, że zdecydowałam się zostać matką.

Przez 22 lata swej kariery artystycznej Alicja Boniuszko pozostała wierna gdańskiej scenie, choć wiele teatrów i zespołów baletowych chętnie widziałoby ją w swoim gronie.

Czasami śniło się jej "Jezioro łabędzie". Znów jest Odettą, ale nie może tańczyć, bo zgubiła baletki. Wielka gala w Białym Domu, orkiestra gra Czajkowskiego, a ona bosa biega za kulisami.

- Dlaczego? Nie wiem, ale moje ulubione balety to "Jezioro łabędzie" (Odetta - Odylia) i nowoczesny "Cudowny mandaryn", oparty na ekspresji ciała - mówiła.

W Operze Bałtyckiej o jedynej jak dotąd primabalerinie tej sceny przypomina rzeźba Swietłany Zerling - Alicja Boniuszko jako Niobe. Tancerka urodziła się w 1937 roku w Madziole nieopodal Wilna. Zmarła w Gdańsku 23 grudnia 2019 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji