Artykuły

Łukasz Borkowski: Słoń Benjamin swoje mi dołożył

Jego ojcem jest Jerzy Radziwiłowicz, a matką Danuta Stenka. Ale tylko w teatrze wyobraźni. Łukasz Borkowski, aktor pochodzący z Rucianego-Nidy, został wyróżniony prestiżową nagrodą Arete za najlepszy debiut w Teatrze Polskiego Radia.

Dostałeś nagrodą za debiut, a przecież nie jesteś debiutantem.

- Zrobiłem pięć słuchowisk, ale myślę, że ta nagroda to dostrzeżenie mimo wszystko początkującego aktora. Bo nagrodzone słuchowisko było największe, jakie zrobiłem. W jakim zagrałem.

Dałeś się zauważyć, a tak naprawdę usłyszeć.

- Nagrodę Arete otrzymałem rzeczywiście w dość ciekawym miejscu, bo w Teatrze Polskiego Radia. Tam gra się głosem i nie ma nic poza nim i tekstem. To teatr odarty zupełnie z wizualnej strony. Chociaż nie do końca, bo tę rolę przejmuje wyobraźnia. Trzeba tak zadziałać głosem i dźwiękiem, żeby wszystko w głowie zobaczyć. Dlatego tak fascynuje mnie teatr w radiu.

Co cię przyciągnęło do radia?

- Od dawna chciałem znaleźć się w Teatrze Polskiego Radia. Już od momentu, kiedy dostałem się do Akademii Teatralnej, a było to dziewięć lat temu. Próbowałem, próbowałem i małymi kroczkami się do niego zbliżałem. I w końcu się udało. Spełniło się moje marzenie. Zrobiłem kilka słuchowisk. Ato ostatnie, nagrodzone, powstało na podstawie książki Marcina Wichy "Rzeczy, których nie wyrzuciłem".

Czyli, jakby nie patrzeć, słuchowisko wyjątkowe dla ciebie.

- Gdy przeczytałem tę książkę, uznałem, że trzeba zrobić z niej słuchowisko. Odezwałem się do mojego kolegi reżysera, który ochoczo podszedł do tego pomysłu. Zabrał się do pisania adaptacji i... mnie obsadził. Opłaciło się. Pracowaliśmy wspólnie. Zresztą Teatr Polskiego Radia jest bardzo rodzinnym miejscem. Dba o słowo, o język polski. Tego dzisiaj niestety wszędzie brakuje... Dlatego jest to bardzo szlachetne miejsce. A dzięki nagrodzie poczułem, że mogę być członkiem tej wyjątkowej rodziny.

Poczułeś, że masz tę moc?

- Przyznam, że nagroda dała mi ogromnego kopa. Nagrodę wręczał mi Andrzej Mastalerz, który dostał Wielkiego Splendora, czyli nagrodę dla wybitnych aktorów w teatrze radiowym. Towarzyszyła mu Grażyna Barszczewska, co również było dla mnie ogromnym przeżyciem. Na gali pojawił się również Krzysztof Globisz, który odebrał Splendora Splendorów, czyli największe wyróżnienie. Splendora otrzymała też Kasia Dąbrowska, z którą znamy się od lat. Poznaliśmy się w Leśniczówce Pranie. Tam też poznałem Hadriana Tabęckiego, który otrzymał nagrodę Talantona za debiut kompozytorski.

Sami swoi wobec tego... Ale na swojej drodze, również w teatrze radiowym, spotkałeś więcej niesamowitych ludzi.

- On jest również dramaturgiem. Napisał sztukę "Gate O". Zaprosił mnie do głównej roli. To było dla mnie wielkie przeżycie, bo dostałem nie tylko główną rolę, ale i pierwszy raz miałem wystąpić w radiu. I oczywiście musiałem grać tylko głosem, więc doświadczenie było niebywałe. W dodatku dowiedziałem się, że mojego ojca ma zagrać Jerzy Radziwiłowicz. Ucieszyłem się i pomyślałem nawet: "w porządku tatuś". Nie mieliśmy jednak możliwości wcześniej się przygotować. Bo w teatrze radiowym nie ma kilku prób. Jest jedna. I to nie zawsze. Tekst dostaje się wcześniej, ale nie trzeba się go uczyć. Wystarczy dobrze czytać. Dlatego aktorzy zazwyczaj spotykają się w dniu nagrania. Albo i nie. Z Jerzym Radziwiłowiczem właśnie tak było. Przyszedł na chwilę przed nagraniem. Przywitaliśmy się i nawet nie sczytaliśmy tekstu. Wszedłem w wielkich nerwach. Scenariusz mi się rozsypał i cały się trząsłem.

Kartki mi spadały, przepraszałem Jerzego, a on swoim spokojnym głosem mnie uspokajał. W końcu weszliśmy do kabiny, stanęliśmy przed mikrofonem. Zapaliła się czerwona lampeczka, która sygnalizowała nagranie. Zaczął pan Jerzy. Każde słowo było w punkt. Dykcja w punkt. Wszystko idealne. Czułem coraz mocniejsze ciążenie, żeby tego nie zepsuć. Że muszę doskoczyć w dialog, dorównać mu. Zacząłem mówić i... lampka zgasła. Blamaż, koniec! Ale słyszę z reżyserki głos: "panie Jerzy, musimy powtórzyć, bo był pan za daleko mikrofonu i nie było pana słychać". Jest, jest! To nie moja wina! To nie przeze mnie! I wtedy zobaczyłem, że nawet mistrzowie muszą czasem coś poprawić.

Prawdziwy ojciec... czegoś cię nauczył.

- Zabawne jest to, że w jednym słuchowisku moim ojcem był właśnie Jerzy Radziwiłowicz, a w innym matką... Danuta Stenka. Mam wspaniałych rodziców!

Gdy byłeś mały, też ciągnęło cię do słuchowisk?

- Byłem fanem serii, której bohaterem był Benjamin Blümchen. To słoń z zoo, który mówi i przeżywa niesamowite przygody. Zasypiałem przy nim. Tak często go słuchałem, że taśmy w wielu miejscach były pozrywane. Myślę, że to był przyczynek tego, co dzisiaj się dzieje. Dwa lata temu wróciłem nawet do tych słuchowisk. Bo były świetnie zrealizowane i bardzo dobrze nagrane. Chociażby dlatego, że słuchając ich mogę ze szczegółami opisać, jak wyglądało zoo. Gdzie stało biuro, gdzie była klatka. Wyobraźnia dziecka była więc bardzo dobrze pobudzona tym słuchowiskiem.

Kto wie, może Benjaminowi zawdzięczasz też to, że zostałeś aktorem.

- Myślę, że swoje dołożył. Ale na moją decyzję wpłynęło wiele składowych. Nie tylko słoń. Bo takie jest życie. Każde spotkanie wzbogaca.

To są z kolei rodzice twojego sukcesu...

- Tak można to określić. Mam poczucie, że na to, jaki jestem dzisiaj, miało wpływ to, jakim się stawałem kiedyś. Przez lata.

Co w takim razie przed tobą?

- Radio wciąga i mam nadzieję, że mnie nie wypuści. Ale lubię też teatr, powiedzmy, wizualny. To zupełnie dwie inne bajki, które bardzo mnie kręcą. Dlatego pracuję w różnych miejscach. Trochę się włóczę. Grażyna Barszczewska, gdy wręczała mi nagrodę, powiedziała, że otrzymuję ją za odwagę poszukiwania swojego miejsca w teatrze. Bardzo mnie to zaskoczyło. Ale trochę tak jest. Miałem epizody w Teatrze Narodowym, w Teatrze Ochoty, sporo też grałem w teatrze w Białymstoku i w teatrze Papahema. Dzieje się u mnie na różnych polach i nie chcę przestawać. Spełniam się, ale mam nadzieję, że to dopiero początek.

***

Arete w starożytnej Grecji oznaczało doskonałość i było wówczas jednym z podstawowych pojęć etycznych. Nagroda jest przyznawana od 2010 roku przez Teatr Polskiego Radia.

Łukasz Borkowski pochodzi z Rucianego-Nidy. Liceum skończył jednak w Olsztynie. Uczył się w "dwójce". Po maturze zdecydował, że będzie aktorem. Skończył wydział aktorski Akademii Teatralnej w Warszawie. Ale droga Łukasza do aktorstwa wiodła między innymi przez Pranie. - Napisał do mnie e-maila z pytaniem, dlaczego nie mamy strony internetowej - tak wspominał go Wojciech Kass, dyrektor Muzeum Im. K. I. Gałczyńskiego. - Odpisałem mu, sądząc, że to ktoś dorosły. A on miał wtedy 13 lat! Przez długi czas był jej administratorem. Łukasz w Praniu spędzał każde wakacje jako wolontariusz. Sprzedawał bilety, rozmawiał z gośćmi i podglądał mistrzów, którzy tam występowali - m.in. Zbigniewa Zapasiewicza i Ignacego Gogolewskiego. Poznał też Agnieszkę Osiecką. Później, już z dyplomem aktorskim w kieszeni, współpracował m.in. z teatrami: 6. piętro, Komedia, Ochoty oraz z Operą Wrocławską, Teatrem Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, lubelskim Ośrodkiem Praktyk Teatralnych "Gardzienice", a także z Teatrem Polskiego Radia. Debiutował w "Brombie w sieci". To była bajka muzyczna, dla której zrezygnował nawet z jednego ze spektakli dyplomowych w Akademii Teatralnej.

ar

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji