Kościelne variete
"Matka Joanna od Aniołów" wg Jarosława Iwaszkiewicza w reż. Jana Klaty w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Zakonnica z opowiadania Iwaszkiewicza sprzed siedmiu dekad staje się gwiazdą warszawskich scen. Swoje wersje "Matki Joanny" w odstępie tygodnia pokazują Jan Klata (w Nowym) i Agnieszka Błońska (w Powszechnym), a wiosną dołączy do nich Wojciech Faruga (w Narodowym). W spektaklu Klaty, wbrew tytułowi, bohater jest zbiorowy. To Kościół katolicki pokazany w swojej obecnej, patriarchainej, narcystycznej i kiczowatej formie. Scenografia przedstawia variete w barwach narodowych, z czerwonymi kotarami i białymi schodami. Kardynałowie w cekinowych strojach kroczą po nich, niekiedy się potykając, jak Młody papież (cytat z serialu Paolo Sorrentino) Macieja Stuhra, powtarzający słowo: "Zapomnieliśmy". Spektakl rozpada się na gwiazdorskie "solówki" - specjalnie wydłużone dla podkreślenia narcyzmu i samozachwytu bohaterów, a gwiazdy Nowego wykonują je perfekcyjnie. Matka Joanna Małgorzaty Gorol też chce swoją solówkę. Najchętniej jako święta, ale jak się nie da, to opętanie przez diabły też może być - bo tylko w tych dwóch wersjach kobieta może zaistnieć w męskim Kościele. Ojciec Suryn (Bartosz Bielenia, potwierdzający i tą rolą, że zasługuje na wszystkie nagrody, jakimi jest ostatnio obsypywany), który ma wypędzić diabła z zakonnicy, przegrywa z kretesem, bo Kościół nie dał mu siły duchowej, wiedzy, zostawił bezbronnego w obliczu wyzwań - natury ludzkiej, a nie żadnej tam diabelskiej. Spektakl Klaty jest taki jak jego diagnoza Kościoła - słuszny, ale jednowymiarowy. I choć uwodzi pięknymi obrazami, to szybko nuży.