Artykuły

Joanna Jędryka: Krążyły o nas legendy

- Większość, choć na pewno nie wszystkie, z naszego wychowanego bardzo tradycyjnie pokolenia, to były grzeczne, cnotliwe, niedotykalskie dziewczyny, marzące o miłości, o jedynym ukochanym, o małżeństwie i dzieciach - z Joanną Jędryką rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Po raz pierwszy pojawiła się Pani na ekranie filmowym w 1961 roku w "Historii żółtej ciżemki" Sylwestra Chęcińskiego, ale w czołówce Pani nie występuje....

- To normalne, studentów się nie umieszczało w czołówce z braku zawodowych uprawnień. Poza tym było to bezpieczne, bo obejmował nas zakaz występowania w filmach, z dzisiejszego punktu widzenia bezsensowny, ale obowiązywała doktryna, chyba jeszcze przedwojenna, że film tylko psuje aktora. W przypadku łódzkiej szkoły filmowej, w której studiowałam, było to szczególnie absurdalne, ale tak stanowiły przepisy. A jeśli nas nie było w czołówce, to nie było dowodu na wzięcie w filmie udziału. A, nie, przepraszam, przez ekran przemazałam się dwa lata wcześniej, w 1959 roku, jeszcze przed studiami, w niemym epizodzie, w "Miejscu na ziemi", poza tym jeszcze w "Głosie z tamtego świata", w "Dwóch panach N", w "Panience z okienka".

Ale już w 1965 roku, znalazła się Pani w czołówce, pod swoim nazwiskiem, obok całej plejady aktorskiej ze Zbigniewem Cybulskim na czele, w roli Zibeldy, księżniczki muzułmańskiej w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa....

- To już było blisko końca studiów więc ryzyko było mniejsze. Nie mogłam odrzucić takiej nęcącej propozycji.

Wystąpiła tam Pani w rozbudowanym epizodzie u boku sławnego już wtedy Zbigniewa Cybulskiego i Igi Cembrzyńskiej. Miała Pani tremę?

- Ogromną. To był aktor-legenda. Gdy oglądam od czasu do czasu tę scenę, to słyszę, przypominam sobie tę moją tremę w nieco stłumionej, lekko drżącej emisji głosu. Bardzo sobie cenię sam tylko udział w tym dziele sztuki filmowej sławnym w całym świecie. Podobno jedno z kin nowojorskich wyświetla go na okrągło i są kluby fanów filmowego "Rękopisu".

0 realizacji tego filmu we wrocławskiej wytwórni krążyły legendy dotyczące bogatego życia towarzyskiego w przerwach między zdjęciami, aranżowanego przez Hasa. Uczestniczyła Pani w tym?

- Ależ skąd. Po planie szłam grzecznie do pokoju hotelowego spać. Nie uczestniczyłam w żadnej bibce, choć mnie namawiano. Wie pan, o nas dziewczynach z tych lat, zwłaszcza o aktorkach krążyły legendy, mity o naszej rzekomej rozwiązłości. Widzowie, jak to często i do dziś mają w zwyczaju, utożsamiali nas z granymi przez nas rolami kochliwych bohaterek. Tymczasem większość z nas, na pewno nie wszystkie, z naszego wychowanego bardzo tradycyjnie pokolenia, to były grzeczne, cnotliwe, niedotykalskie dziewczyny, marzące o miłości, o jedynym ukochanym, o małżeństwie i dzieciach.

W tym samym 1965 roku zagrała Pani w filmie swojego późniejszego męża, Stanisława Jędryki, w "Wyspie złoczyńców" według powieści Nienackiego.

- I po nim posypały się propozycje. Zagrałam m.in. epizod w "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" u Tadeusza Chmielewskiego, u Jerzego Gruzy w "Dzięciole" czy u Romana Zaruskiego w "Zarazie". Przyszły propozycje także z seriali, m.in. zagrałam w serialu "Kapitan Sowa na tropie", "Doktor Ewa" czy "Stawiam na Tolka Banana", a także od autorów "Stawki większej niż życie", gdzie zagrałam w odcinku "Genialny plan pułkownika Krafta". Passendorfer z kolei uparł się, żeby to mnie akurat postawić jako żołnierkę kierującą ruchem w jego filmie wojennym "Kierunek Berlin".

Jednocześnie zaczęła Pani karierę sceniczną w Teatrze Powszechnym im. Stefana Jaracza w Łodzi...

- Byłam tam trzy sezony od 1964 do 1968 roku. Zagrałam między innymi Honey w "Kto się boi Virginii Woolf" w reżyserii Ewy Bonackiej czy Abigail w "Czarownicach z Salem" Millera. Feliks Żukowski wystawił na scenie "Ogniem i mieczem" według Sienkiewicza, powierzając mi rolę Anusi i kilka lat później zaowocowało to powierzeniem mi przez Pawła Komorowskiego tej samej roli w jego serialu "Przygody pana Michała" według "Pana Wołodyjowskiego". W tym samym 1968 roku zwrócił na mnie uwagę związany z Łodzią Kazimierz Dejmek i zaprosił mnie do warszawskiego "Ateneum" do roli w jednej ze sztuk Czechowa i tak w tej Warszawie zostałam. Zagrałam w "Ateneum" m. in. w "Sonacie Belzebuba" Witkacego w reżyserii Wandy Laskowskiej, Hannę w "Głupim Jakubie" Rittnera w reżyserii Jana Świderskiego, w "Kurdeszu" Brylla w reżyserii Janusza Warmińskiego, Ingrydę w "Peer Gyncie" Ibsena w reżyserii Macieja Prusa, Daszę Szatow w "Biesach" Dostojewskiego w reżyserii Warmińskiego, księżniczkę Eboli w "Don Karlosie" Schillera w reżyserii Prusa, Nataszę w ;,Na dnie" Gorkiego w reżyserii Swiderskiego, Solange w "Balu manekinów" Warmińskiego według Bruno Jasieńskiego.

Pamiętam też Panią z roli Gniewu w "Tragicznych dziejach doktora Fausta" Christophera Marlowe w reżyserii Macieja Prusa i w roli Violetty w bardzo głośnym i popularnym spektaklu "Kuchnia" Haskella Wekslera w inscenizacji Janusza Warmińskiego, no i w jego spektaklu "Panna Tutli-Putli" Witkacego.

- Z tą "Kuchnią" była o tyle zabawna historia, że publiczność masowo "waliła" na ten spektakl znęcona tematem kuchennym i zapowiedzią dobrej, pikantnej zabawy, choć był to trudny spektakl-metafora filozoficzna. Paradoks polegał na tym, że w momencie, gdy bardzo się aktorsko spełniłam w "Ateneum", zdobyłam doświadczenie i szlify aktorskie w wybitnym zespole, Edward Dziewoński zaproponował mi w 1975 roku współpracę ze swoim "Kwadratem", teatrem lżejszej muzy.

Wahała się Pani?

- Bardzo, miałam ogromny dylemat, czy odejść z prestiżowego "Ateneum", gdy byłam tam na wznoszącej się fali. Jednak pan Dziewoński, Dudek, był tak sugestywny, tak czarujący i obiecujący, tak mi zakręcił w głowie, że się zdecydowałam, wypełniając tylko ostatnie zobowiązanie wobec "Ateneum", rolę Rosiki w "Onych" Witkacego.

Pierwszą rolę w "Kwadracie" zagrała Pani w popularnym spektaklu "Bożyszcze kobiet" Neilla Simona...

- To był jeszcze występ gościnny, na etacie znalazłem się dopiero od 1979 roku, od roli Danki w "Pamiętniku pani Hanki" według Dołęgi-Mostowicza. W międzyczasie trafiła mi się rola Ruth w "Niemcach" Kruczkowskiego na Woli i potem grałam trochę naprzemiennie, w "Kwadracie" i "Na Woli". W "Kwadracie" na przykład w głośnym "Się kochamy" w reżyserii Marcina Sławińskiego, potem dwa razy w realizacjach Wojtka Pokory, potem znów "Na Woli" w "Ani z Zielonego Wzgórza" u Marka Obertyna i tamże także w widowisku historycznym "Kościuszko pod Racławicami" Ludwika Anczyca w reżyserii Bohdana Augustyniaka.

Dwie Pani ostatnie role teatralne zagrała Pani w "Teatrze Ochoty", Eugenię w "Tangu" Mrożka w reżyserii Zdzisława Wardejna i panią Dobrójską w "Ślubach panieńskich" Fredry w reżyserii Tomasza Mędraka. I na tym Pani droga teatralna zakończyła się, patrząc na metrykę zdecydowanie przedwcześnie. Dlaczego?

- Jakoś zabrakło dla mnie propozycji. To były końcowe lata 90-te i początek lat 2000, bardzo trudne i kryzysowe dla teatru. Od czasu do czasu interesował się mną film, w 1994 roku zagrałam n.p. w "Pannie z mokrą głową" według Makuszyńskiego.

Bardzo wcześnie zainteresował się też Panią Teatr Telewizji, a konkretnie jego łódzki ośrodek. Była to rola Mady Muller w dokonanej w 1967 roku inscenizacji na motywach "Ziemi Obiecanej" Reymonta, w reżyserii Tadeusza Worontkiewicza.

- Tak, bardzo skromnej, czarno-białej, w całkowicie łódzkiej obsadzie, którą chyba mało kto dziś pamięta. Dopiero osiem lat później powstał wielki film Andrzeja Wajdy. Traf sprawił, że kilka lat później, w 1971 roku, znów zagrałam rolę, która sławna stała się dopiero w filmie Jerzego Antczaka "Noce i dnie", w wykonaniu Barańskiej, mam na myśli rolę Barbary Niechcicowej. Potem Jan Świderski po raz drugi, tym razem w telewizji, zaangażował mnie do roli Hanki w "Głupim Jakubie" Rittnera, gdzie zagrałam z Andrzejem Sewerynem. Wkrótce, też w jego reżyserii, Petra we "Wrogu ludu" Ibsena i Klara w "Zemście" Fredry. Byłam też Leonorą w "Długim obiedzie świątecznym" Wildera w reżyserii Augustyniaka, Kropeczką w "Świerszczu za kominem" według Dickensa u Konstantego Ciciszwili.

Pamiętam też Pani Heloizę w "Heloizie i Abelardzie", Solange w telewizyjnej wersji "Balu u manekinów", Helenę Trojańską w "Odprawie posłów greckich" Jana Kochanowskiego w reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza, Laurę w "Przedwiośniu" według Żeromskiego w reżyserii Wojciecha Solarza.

- A współpracę z Teatrem Telewizji zakończyłam, to znaczy ostatnią propozycję dostałam w roku 1997. To była siostra Flavia w "Port Royal" Montherlanta.

W ostatnich latach widzowie Panią głównie w rolach serialowych, w "Barwach szczęścia", "Na dobre i na złe", "M jak miłość", "Glinie", "samo życie".

- No cóż, dla aktorek w moim wieku nie ma dziś na ogół ról w teatrze i kinie. Pozostają nam seriale, ale nie mam tego losowi za złe. To też jest uprawianie zawodu. Cenię sobie, że reżyserzy pamiętają o mnie.

Czuje się Pani spełniona w zawodzie?

- I tak i nie. Przez lata czułam się trochę jak Kopciuszek wśród wielkich gwiazd, ale może to tylko efekt mojego usposobienia.

Dziękuję za rozmowę.

**

Joanna Jędryka - ur. 1 stycznia 1940 roku w Trembowli. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Teatralnej i Telewizyjnej w Łodzi (1965). W latach 1965-1968 występowała w Teatrze Powszechnym im. Stefana Jaracza w Lodzi, w latach 1968-80 w Teatrze Ateneum w Warszawie, w latach 1980-89 w Teatrze Kwadrat w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji