Artykuły

Jan Nowicki w Kielcach: Trzeba żyć do utraty tchu

- Ja mogę mieszkać wszędzie. Miejsce mnie nie nobilituje, tak jak hotel czy samochód też mnie nie nobilitują. To nie jest ważne. Ale lubię tu być - o tym, kto ściągnął go na stałe do Kielc, co sprawiło, że sięgnął po pióro mówi znany aktor, Jan Nowicki.

Mam dobrą wiadomość: do Kielc sprowadza się Jerzy Pilch. To pewne: sprzedał swoje mieszkanie i zamieszka tu, bo jest z kielczanką.

- Bardzo mnie to cieszy, bo od lat się przyjaźnimy.

To pan rekomendował mu Kielce?

- Robię to często, ale w jego przypadku miałem trudniej, bo on wyjechał do Warszawy a tam nie da się spotkać tak po prostu. Kielce zawsze lubiłem za ich siermiężność. Lubiłem jechać do Warszawy przejeżdżając środkiem, obwodnica sprawiła mi przykrość. A poza tym ja mam ogromną skłonność do małych miejsc. A Kielce łączą cechy miasta i małego miasta co jest rzeczą bezcenną. Mają też wspaniałe okolice, bliskość lasów, Chęcin.

Znalazł pan swoje ulubione miejsca?

- Czy ja wiem czy one są ulubione? Są takie, którymi potrafiłem się zachwycić na przykład dzielnicą w której mieszkam, tak zieloną (Baranówek - przyp. Red.). Poza tym Kielce, to Ania. Jedzie się tam, gdzie nie ulice, ale serce nas ciągnie. To z jej powodu to zrobiłem - ona ze względów rodzinnych, ukochanego teatru nie chciała stąd odejść. Ja mogę mieszkać wszędzie. Miejsce mnie nie nobilituje, tak jak hotel czy samochód też mnie nie nobilitują. To nie jest ważne. Ale lubię tu być. W Krakowie mieszkałem 45 lat. Całe moje życie jest związane z tym miastem: studia, Stary Teatr, w którym grałem.

W swej książce trochę inaczej się pan o nim się wypowiada...

- Jest w niej też rozdział "Chwila". Jak bywam w Krakowie to chwilami dopada mnie takie bicie serca, ale tylko chwilami. 40 lat pracowałem w Starym Teatrze, a przechodząc koło niego nie czuję bicia serca. Nie mam z nim związku, wykreślam jak gumką przyzwyczajenia, przeszłość. Czasami sam nie wierzę, że byłem aktorem, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Nie wspieram się odcinaniem kuponów.

Ważne jest to, co przed człowiekiem?

- Nawet najmniejszy krok, ale wprzód.

Jednak "Moje psie myśli" są wspomnieniem...

- Zacznijmy od tego, że przez 10 lat uprawiałem pani zawód, pisałem felietony, 1200 znaków raz w tygodniu. To jest także mój świat, który lubię i na który mnie w tej chwili stać. Uwielbiam literaturę, uważam, że to pierwsza ze sztuk. A to, że ludzie teraz nie czytają oznacza początek końca, to odejście od rozumu. Coś przerażającego. Ja jestem dziwny, bo uważam, że powiodło mi się w moim zawodzie - może dlatego, że nie miałem wielkich oczekiwań. Do szkoły teatralnej trafiłem z przypadku. Wyrzucali mnie, wracałem, pracowałem w różnych miejscach. Zostałem aktorem, bo myślałem, że jest to zawód w którym można się znakomicie pobawić, ale także zetknąć się z literaturą. W teatrze pojawiła się moja fascynacja Dostojewskim i w ogóle czytaniem. Zdarzyło mi się niedużo prawdziwych sukcesów, 4 może 5. Cała reszta jest podobna do siebie. Kiedy się zagra Artura w "Tangu", to gra się arturopodobnych, jak jest się dobrym Stawroginem w "Biesach" to potem gra się podobne role. To sukcesy otwierają furtki do nowych poszukiwań. I takich ról miałem parę, ale one nie wprowadzały mnie w stan euforii. Tak jak nigdy nie potrafiło złamać mnie tak zwane niepowodzenie. Bo ja myliłem jedno z drugim. Z tego wniosek, że nigdy nie doszedłem do tego, do czego mógłbym dojść, bo byłem pozbawiony planów, marzeń, zazdrości. Która zresztą, w odróżnieniu od zawiści, potrafi być mobilizująca. Na przykład bardzo lubiłem występować w miejscach gdzie mnie nie lubią, gdzie mi źle życzą na przykład na Spotkaniach Warszawskich. Wtedy dostawałem skrzydeł i chciałem im na złość zrobić. Nie lubiłem przychylnej widowni, bo ona mnie rozleniwia. Lubię odważną, złośliwą, kompetentną widownię a taką była widownia Starego Teatru w latach 70., 80., 90., w latach, gdy mój teatr był najlepszy na świecie. Najlepszy z różnych powodów: obsady aktorskiej, reżyserów, magicznego miasta, ale także zniewolenia. Bo komuna była czasem zniewolenia. W czasach zniewolenia powstawały rzeczy wielkie "Dziady", "Kordian". Oczywiście czasy komuny były straszne, podłe, ale z drugiej strony, proszę spojrzeć na "Sanatorium pod klepsydrą" czy "Ziemię obiecaną". Kto dzisiaj dałby na to pieniądze? Dzisiaj musi się zgadzać rachunek ekonomiczny i tak zwana frekwencja.

Rozgoryczenie?

- To nie jest sytuacja, w której spotyka pani starego człowieka - bardzo sobie cenię to określenie. Nienawidzę jak ktoś się odmładza, mówi że się młodziej czuje niż ma lat. Ja zawsze czułem się odpowiednio do wieku. I wiem co mogę powiedzieć w wieku 80 lat, które skończyłem całkiem niedawno, bo 5 listopada - zmuszony jestem uznać ten okres za najwspanialszy z prostego powodu: bo już następnego nie będzie. Stąd moje zacięcie w tym kierunku: moje lektury, ale także moje pisanie, gdzie staram się udowodnić, że żyć można do utraty tchu i bardzo możliwe, że taki będzie tytuł mojej następnej książki.

Co pana skłania do pisania?

- Nie jest tak, że robię to z braku powodzenia czy innych propozycji. To nie było też tak, że po stracie kogoś pisałem książkę, tego nie cierpię, to nie są moje książki. Może by pani wymyśliła do tego badziewia, które w coraz sztywniejszych okładkach pojawia w księgarniach nazwę? Śmią to nazywać książkami a powinna na to być osobna nazwa. To tak jakby nazywać Mroczka Trelą, to są dwa zupełnie różne gatunki. Zresztą w ogóle miejsca gdzie się sprzedaje książki stały się obrzydliwe. Zwłaszcza w galeriach, już samo światło, te panienki, te komputery i książki coraz paradniejsze. Tam nie pachnie książkami, ale interesem. Moje pisanie wiąże się z samotnością, która każdego a zwłaszcza osobę myślącą i w pewnym wieku nawiedza. Człowiek jest sam, nawet jak jest w udanej parze i ma dobre związki z Panem Bogiem, to jest sam. Sam siada nad białą, czystą kartką papieru, zawsze z piórem w ręku, bo ja jestem człowiekiem XIX wieku, nie piszę SMS-ów, nie mam komputera i nie życzę sobie zbędnego i nadmiernego kontaktu ze światem. Właśnie już mam gotowy list do pewnego reżysera, nie wymienię nazwiska, bardzo go szanuję, z odmową zagrania głównej roli. Nie mogę robić czegoś, co mnie nie wciąga bez reszty i co nie jest moje. To, że zrobię to świetnie, zdobędę pieniądze? Ja ról zagrałem ponad 200 i wiem, że niewiele z tego wniknęło. Trochę tak, ale to nie moja sprawa.

Pomówmy więc o pana psich myślach, jakie myśli są psie?

- Zacznijmy od Pilcha, wkrótce mam nadzieję kielczanina, który kiedyś wytłumaczył mi dlaczego swojej książce dał tytuł "Tysiąc spokojnych miast". - Bo to brzmi dobrze - powiedział. Dzisiaj tytuł triumfuje. Jedna z moich ośmiu książek nosi tytuł "Mężczyzna i one" i wiele osób spodziewało się, że ten stary satyr z Krakowa opisze tam jakieś romanse, swoje dupy a on był zainspirowany felietonami ze "Zwierciadła" i w środku jest o dojrzewaniu, samobójstwach. Więc psie myśli są znakiem marketingowym, wymyślił je mój wnuczek, a ja przyjąłem. Wzięło się to ze skromności, która będzie mi towarzyszyć do końca życia. Ze względu na wiek i na to, że wiele czasu i namiętności poświęciłem zawodowi aktora. Nie nadążę by pisać jak mój ukochany Wiesław Myśliwski. Znamy się, nawet go kiedyś opieprzyłem, że napisał za mnie "Widnokrąg": Jak ty mogłeś, takich bohaterów ja znam, mój ojciec taki był jak twój. A ty opisałeś to tak pięknie. Bardzo się śmiał. Minął mi już zawód aktora, bo zauważyłem, że jest to zawód w impasie. Nie tylko dlatego, że ja się kończę w sensie fizycznym a to ważne, bo moje aktorstwo było bardzo żywiołowe, wykorzystywało siłę. Ale także dlatego, że mój zawód nie jest potrzebny - fascynacja frekwencją, zwycięstwo seriali, talkoshowów spowodowały, że wychodząc z biedy stajemy się coraz głupsi. Głupsi w ocenie dokonań aktorskich. Dla dzisiejszego widza wychowanego na serialach jest kompletnie obojętne co gra Janusz Gajos, bo do niego nie dorósł. Nie pokazujemy Dostojewskiego a gwiazdy na lodzie. Zobaczyłem, że my z Teatru Starego, z którym objechaliśmy cały świat i byliśmy światem, przestaliśmy mieć znaczenie.

To są psie myśli?

- Wspomniałem o samotności. Można pokonać ją na kilka sposobów na przykład rozmowami z samym sobą. Jeśli ktoś nie przecenia sobie, to niekoniecznie jest to przejawem megalomanii. Ostatecznie wszyscy wielcy pisarze pisali o sobie. Matriosza z "Biesów" to historia Dostojewskiego. Uciekamy od siebie, kryjemy pod innymi postaciami, ale kiedy się siedzi w małym domu na Kujawach i spojrzy w oczy psu, którego się wzięło z azylu i drugiego, który już ani nie widzi, ani nie słyszy, to przychodzi chęć by to wszystko zatrzymać. Tytuł "Moje psie myśli" daje mi poczucie pewnego bezpieczeństwa, mówię, że moje myśli są zaledwie psie, nie na miarę wielkiej literatury. Bo przecież wszystko zostało już napisane. Kiedy się czyta XVII wiecznego Montaigne, to się wie, że wszystko już było, on opisał nawet moje kłopoty z pamięcią. Ale my podejmujemy próby by do tego gmachu z ludzkich myśli dorzucić jeszcze coś. Bierze się to z samotności człowieka, z poczucia, że jego życie ma większe znaczenie niż w istocie ma.

Czy był jakiś klucz doboru zacytowanych w książce scen?

- Pisałem ją kilka lat i nigdy nie myślałem o wydaniu. Jestem amatorem, którego fascynuje biała kartka. Pisałem to, co mnie naszło. Zacząłem pisać dlatego, że zmarł mi przyjaciel, Piotr Skrzynecki. Chyba najważniejszy człowiek w moim życiu. Chciałem sobie poradzić z żałobą, tęsknotą. A co zrobić z faktem nieodwracalnym? Można próbować ocalić pamięć a więc pracować nad nią, bo trwałość pamięci jest miarą rozpaczy człowieka, jak pisze Myśliwski. To samo jest z Bogiem - jak o nim myślimy, nad nim pracujemy, to on się pojawi, a jeśli oczekujemy Matki Boskiej odbitej w szybie familioka to powinniśmy się leczyć. Kiedy odszedł Piotr, by spacyfikować tęsknotę zacząłem pisać list do niego i z powrotem. Wtedy pojawił się ktoś: czytelnik. Bo pisanie do szuflady mnie nie interesuje. Jeśli biorę się do roboty, to po to, by coś z niej wniknęło, tego nauczyła mnie matka. Jak był czytelnik to i wydawcy chętni by mnie wydawać i na mnie zarabiać. Tak mnie to w..., że założyliśmy z Aniusią Spółdzielnię Artystyczną Szu i wydawnictwo Oficynę Jana. Cenimy Jedność, która drukuje nasze książki. Książka ma trafić do ludzi i w tym mi pomaga fakt, że byłem i jestem rozpoznawalny jako aktor, czego nie mogą mi darować tak zwani ludzie pióra. A ja od pół roku jestem członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, zaproponowano mi to. Staram się rozmawiać z czytelnikami, na przykład w filharmonii: przyjedzie wspaniały pianista, ktoś zaśpiewa, ja powiem coś o sobie i jeśli ich to zainteresuję być może kupią książkę. Jest w niej bałagan, ale porządkiem niech się zajmą studentki, to są moje myśli: kłębowisko, zawrót głowy.

Będą miały ciąg dalszy?

- Chciałbym wydać korespondencję z bardzo dystyngowanym, światowym kolegą. Niestety on się nie zgadza na opublikowanie jego listów więc może wydam tylko te moje, bo żal mi tych słów, historii, spostrzeżeń. Ze mną nie wiadomo, co i kiedy napiszę. Może to być piosenka. Moi przyjaciele z Krakowa pytają co tam masz? Pokaż i komponują Konieczny, Preisner. Piszę kiedy mi się podoba.

---

JAN NOWICKI

5 listopada skończył 80 lat. Aktor teatralny i filmowy, także literat. Niedawno ukazała się jego ósma książka "Moje psie myśli" - dostępna w księgarni Pod zegarem w Kielcach. Mieszka w Kielcach oraz na wsi na Kujawach. Żona Anna, jest założycielką teatru Ecce Homo w Kielcach

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji