Artykuły

Andrzej Cempura: Moją najlepszą rolą jest rola... ojca

Kielecki aktor Andrzej Cempura niedawno świętował 50-lecie pracy na scenie. Powszechnie znane są jego liczne talenty i zainteresowania. Jest też spełnionym ojcem i dziadkiem, a jego śladem podąża syn i wnuk.

50 lat na scenie to szmat czasu, pamiętasz może, co pchnęło cię w stronę aktorstwa? To był zryw czy też długotrwale pragnienie ugruntowane występami w przedszkolu?

- Ja chodziłem do ochronki a nie do przedszkola, bo w tamtych czasach tylko takie były. W ochronce przy kościele świętej Barbary i mówiłem wierszyk: "Kto ty jesteś? Polak mały". Ale miałem być polonistą, tyle że na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim zetknąłem się z teatrem studenckim. Kolega mnie zaprosił do wzięcia udziału w wystawieniu "Wandy" Norwida. Teatrem akademickim opiekowali się wtedy państwo Byrscy. Pierwszy raz wystąpiłem na takiej solidnej scenie. Grałem Grodnego, opiekuna Wandy, jak się okazało mojej przyszłej żony, bo tę rolę grała Elżbieta Chałońska. Po tej przygodzie z Byrskimi miałem kolejną z Mieczysławem Kotlarczykiem, dyrektorem Teatru Rapsodycznego, tam się nauczyłem cenić słowo, mówić w miarę wyraźnie i głośno.

Co zostało ci do dzisiaj...

- No tak. Ubolewam zresztą nad znikczemnieniem języka polskiego, bo to fatalne zjawisko.

Rodzice bez protestów przyjęli tę zmianę planów: zamiast polonisty-aktor?

- Dla mojego taty zawód aktora był dziwny i nie miał atencji do niego. Komedianty, mówił. Mama rozumiała mnie, bo sama miała takie ciągoty. Nie poszedłem jednak na studia aktorskie, a do pracy w kieleckim Teatrze Lalki i Aktora Kubuś, w rodzinnym mieście żony. To razem z Kubusiem, jeżdżąc po całym województwie, poznawałem ciekawe miejsca. Miałem dobrych przewodników, bo na przykład był nim nieżyjący już Zdzichu Wenus.

Zadebiutowałeś w 1969 roku w "Kotku Protku". potem były kolejne role...

- Spędziłem w Kubusiu 9, może 8 lat, ale już razem z żoną, także aktorką postanowiliśmy przenieść się do Jana Dormana w Będzinie. Byłem oczarowany jego koncepcją teatru, perspektywami. U niego lalka była tylko rekwizytem, często przybierała bardzo różną postać. Mam wrażenie, że gdyby on mieszkał w Krakowie, to byłby bardziej znany od Kantora.

Po kilku latach przeniosłeś się jednak do Kielc, do Teatru Żeromskiego?

- Zostałem do tego zmuszony przez chorobę, a potem śmierć żony. Dzieci była już trójka, a w teatrze dramatycznym praca jest bardziej usystematyzowana, nie ma tak częstych objazdów, nie wracało się tak późno do domu. Wiadomo było: rano próba, wieczorem przedstawienie. Można było jakoś ten dzień zaplanować i więcej czasu poświęcić na sprawy domowe. To był główny powód, ale nie żałuję tego, bo spotkałem wspaniałych ludzi. Zaczęło się od dyrektora Bogdana Augustyniaka, z którym zrobiłem wiele znaczących dla mnie przedstawień. Potem był Wojciech Boratyński, Piotrek Szczerski i teraz Michał Kotański.

W czasie benefisu zacytowałeś Łazukę: "Nie mam krewnych w Liverpool, nie gram nigdy głównych ról". Rzeczywiście zostałeś aktorem drugiego planu, nie przeszkadzało ci to?

- Nie, uważam, że gwiazdy muszą mieć jakieś tło, bo inaczej by nie błyszczały, muszą mieć firmament i ja należę do tego firmamentu.

Wyliczono ci ponad 170 ról. którą wspominasz ze szczególnym sentymentem?

- Becketta. Pamiętam moją fascynacją "Komedią" jeszcze w szkole średniej i tak się złożyło, że Szczerski dał mi rolę w tej "Komedii". Włożyłem w to bardzo dużo serca. Z sympatią wspominam także "Betlejem polskie". Pamiętam, że wystawialiśmy je w stanie wojennym i dzięki temu miało jeszcze głębszą wymowę. Ról rzeczywiście było sporo, sam nigdy ich nie liczyłem.

Nie myślałeś o kolejnej zmianie sceny?

- Nie, powiem szczerze, że tak wrosłem w tę ziemię świętokrzyską, że nie wyobrażam sobie zmiany miejsca

Kilka lat temu przeszedłeś na emeryturę, ale współpracujesz z teatrem?

- Tak, teraz także przygotowuję rolę w "Wiśniowym sadzie", to piękna rzecz. Podziwiam Czechowa, jak to wszystko jest precyzyjnie wymyślone. To wspaniały dramat, a ja w ogóle lubię rosyjską literaturę i ten język. Jest wspaniały.

Poza teatrem udzielasz się w radiu?

- Kontakt z radiem zawdzięczam Bogusiowi Gumowskiemu, a ostatnio brałem udział w nagraniach, które nazwałbym niepodległościowymi. Wkrótce rozpocznie się też nagrywanie audycji: spotkań starych kielczan w kawiarni Smoleńskiego. Te spotkania będą rejestrowane w prawdziwej kawiarni, wystąpią Teresa i Mirosław Bielińscy, Jan Nowicki będzie kreował postać uczestnika powstania styczniowego. Teksty pisze Sebastian Przybyłowicz.

Pamiętam zaskoczenie, kiedy w jednym ze spektakli grałeś na skrzypcach. Nie jest to łatwy instrument...

- To pamiątka z domu. W dzieciństwie brałem lekcje i tak mi zostało. Mój ojciec był człowiekiem dosyć przekornym i chcąc mnie zachęcić do nauki, sam grywał, ale robił to fatalnie. Moje ucho było narażone na bardzo przykre doznania. To było powodem, że ja wziąłem się za te skrzypce i efekty są.

Na sumieniu masz wiele osób, które udało ci się zarazić swoimi pasjami.

- Marcina Brykczyńskiego zaraziłem miłością do gry na mandolinie, wielu, łącznie z wnukami, nauczyłem jeździć na nartach. Marcina też uczyłem, ale fatalnie się to skończyło, bo nie przejechał trzech kroków, jak się przewrócił i wybił sobie staw barkowy.

Wzruszającym momentem benefisu było podziękowanie, jakie wygłosił twój syn Szymon: "Dziękuję tato, że jesteś. Nie można przecież zapomnieć, że byłeś samotnym ojcem, który prowadził dom dla trójki dzieci".

- Czasy były rzeczywiście ciężkie. Najmłodsza córka urodziła się w drugi dzień stanu wojennego. Pamiętam, szwagier w pierdlu siedzi, mnie w Będzinie, bo wtedy tam pracowałem i byłem przewodniczącym zakładowej Solidarności, szukano po nocy, a ja byłem tutaj, przy żonie. Jak jeździłem do pracy, to pokonywałem granice trzech województw: kieleckiego, częstochowskiego i katowickiego. I nigdy nie poprosiłem o przepustkę. Jeździłem okazjami, na przykład samochodami z węglem. Na Śląsku były sklepy dla górników, dzięki temu mogłem tam kupić i tu przywieźć.

Dzieci szybko dorosły. Jak przyjąłeś pomysł Szymona, że będzie aktorem? On, tak jak ty, też zaczął studiować inny kierunek.

- Z mieszanymi uczuciami, bo patrząc na swoje życie... No, cóż kariery człowiek nie zrobił, ale uznałem, że jak chce zostać aktorem, nie będę mu odradzał.

Szymon bardzo szybko dorósł i usamodzielnił się.

- To także zasługa sytuacji, w jakiej wzrastał, miał 15 lat, kiedy umarła mama. On bardzo dużo mi po mógł, gdyby nie Szymon, ja bym nie dał sobie rady. I trzeba przyznać, że relacje między mną i dziećmi są dobre. My się kochamy. To są autentyczne uczucia. Małgosia, najmłodsza córka, uważa, że moją najlepszą rolą była i jest rola ojca.

Aktorami przez jakiś czas byli, grając w "Ranczu" także wnukowie, Jędrzej i Maciej.

- O tym, że są młodymi Solejukami, dowiedziałem się, oglądając "Ranczo" w telewizji, bo powiedziano mi, że mam oglądać. Nieźli byli, a serial ceniłem sobie. Tylko jeden z nich, Maciek został aktorem, to i tak chyba o jednego za dużo, ale dobrze, niech próbuje.

Od kilku lat dużą część czasu spędzasz w domu na wsi, co cię tam gna?

- Dosyć długo wraz z Jolą spędzaliśmy weekendy u znajomego na wsi, a po latach zdecydowaliśmy się kupić w pobliżu stary dom. Jego największą zaletą jest rozległy widok na okolicę, na pasmo Wygiełzowskie, ostatnie pasmo Gór Świętokrzyskich. Do najbliższych zabudowań jest 500 metrów, ale udało nam się namówić kolegę z teatru, Janusza Głogowskiego, z którym jesteśmy sąsiadami w bloku, by na pobliskiej górce złożył starą chałupę. I wiedziemy takie wiejskie życie. Wyprawiamy się na rowery, konie. Jeździmy w teren, bo nie znoszę kręcenia się po padoku, dopiero w terenie, pędząc na koniu przed siebie, jesteś w pełni wolnym człowiekiem. Zimą jeździmy na stok w Konarach, kameralny, spokojny.

Na wsi powstaje legendarna cempurówka?

- Owoców tam mnóstwo, wystarczy je zalać alkoholem, potem zasypać cukrem, połączyć oba płyny i cierpliwie zaczekać, bo nalewka musi się przegryźć. Tak jak w życiu, cierpliwość jest bardzo cenna.

---

ANDRZEJ CEMPURA

Urodzony w 1941 w Koziegłowach. Aktor związany z teatrami lalkowymi w Kielcach i Będzinie, od 1985 roku z teatrem dramatycznym w Kielcach. Ojciec trójki dzieci, dziadek dla 11 wnuków, pradziadek dla jednego. W czasie wolnym czyta, jeździ na rowerze, konno i na nartach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji