Artykuły

Naprawdę niepodlegli

"Niepodlegli" wg scena. Piotra Rowickiego w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

Monodramy nie lubią polityków. Może jednak sytuacja się zaczyna zmieniać i dla polityków jako bohaterów spektakli jednoosobowych nadchodzą lepsze czasy. Świadczy o tym niedawna premiera "Niepodległych" w Akademii Teatralnej w reżyserii Piotra Ratajczaka wg scenariusza Piotra Rowickiego. Nie jest to wcale spektakl jednego aktora, ale można go traktować jako program teatru jednego aktora na całe lata.

Ratajczak dał się poznać jako reżyser zadziorny, który nie stroni do tematów trudnych, przeciwnie nawet do nich lgnie. Dość przypomnieć "Niewiernych" wedle scenariusza Piotra Rowickiego z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Ratajczak zdecydował się niemal na sceniczny reportaż z życia, a właściwie reporterski kolaż. Przedstawił historię siedmiu apostazji, czyli wystąpień z panującego kościoła katolickiego. Scenariusz opiera się na prawdziwych sytuacjach, a zjawisko apostazji w ostatnich latach wyraźnie się nasiliło. Można więc powiedzieć, że teatr poniekąd nadrabia tym spektaklem pewną zaległość wobec rzeczywistości, opisując taki jej skrawek, który na ogół bywa pomijany. Może to i nie jest akt wielkiej odwagi, ale odwaga jednak jest, jeśli się tak bezpośrednio, wprost mówi ze sceny o powodach opuszczenia kościoła, a powody z reguły dla kościoła nie są przyjemne.

Nieprzyjemny był też jego spektakl "Biała siła, czarna pamięć", zrealizowany w teatrze białostockim wg zbioru reportaży Marcina Kąckiego, który ukazał, na jakiej to beczce prochu pomieszkują dzisiejsi obywatele miasta Białystok, a może wielu innych miast, kto wie, może całej Polski. Zrobił się szum medialny, krzyk jeszcze przed premierą. Radni PiS próbowali do niej dopuścić. Szczególnie aktywny w tym boju o zakaz (ach, ta nostalgia za cenzurą...) okazał się przewodniczący komisji kultury i promocji miasta, który w trosce o dobre imię Białegostoku usiłował przekonać innych do zgodnego storpedowania planów teatru. Uznał bowiem, że spektakl podkopie z trudem zbudowany wizerunek przyjaznego wszystkich miasta, do którego przyklei się etykietka ksenofobiczna.

Wywołał wilka z lasu. To właśnie w tutejszej katedrze w niespełna miesiąc po widowiskowej akcji radnego w obronie dobrego imienia Białegostoku odbyła się uroczysta msza w 82. rocznicę powstania Obozu Narodowo-Radykalnego. Uczestniczyło w niej kilkuset nacjonalistów, a płomienne ksenofobiczne przemówienie (bo chyba nie kazanie?) wygłosił ówczesny ks. Jacek Międlar. Gwoli prawdzie trzeba dodać, że kuria biskupia przeprosiła i zdystansowała się od tego wydarzenia, które miało miejsce bodaj w tym samym dniu co premiera spektaklu "Białej siły" w teatrze. Teatr w ten sposób bronił godności miasta.

Przykładów na rogatą naturę Ratajczaka można by tu przytaczać wiele innych (choćby spektakl "Żeby nie było śladów" w Polonii o sprawie Grzegorza Przemyka), a duet z Piotrem Rowickim (cała seria monodramów) przyniosła obu twórcom spory przychówek ważnych spektakli. Zaliczam do nich wspomnianych "Niepodległych", rzecz na pozór okolicznościową, bo zrealizowaną pod pretekstem rocznicy odzyskania niepodległości państwowej.

Przedstawienie nie ma jednak nic wspólnego z narodową tromtadracją - nie jest ani bezwarunkową apologią bohaterów minionej epoki, ani ich jednoznacznym potępieniem. Nie próbuje być bajką o rajskiej krainie, płynącej miodem i mlekiem, w której nie było przemocy, bezrobocia, analfabetyzmu i rozległych regionów biedy. Wśród postaci tworzących korowód "niepodległych" zdarzają się ludzie wielkiej idei, marzyciele i wizjonerzy, ludzie mądrzy i szlachetni, ale są też potwory, są pasjonaci i obsesjoniści, upiory przeszłości. Rozpiętość postaw ogromna, od mordercy pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, Eligiusza Niewiadomskiego (Jędrzej Hycnar) po Gabriela Narutowicza (Damian Myrga). Od gwiazdy kabaretu Marii Morskiej (Jowita Kropiewnicka) po pierwsze posłanki-feministki wybrane do Sejmu wolnej Polski, dzisiaj niemal zapomniane pionierki: Gabrielę Balicką-Iwanowską, Jadwigę Dziubińską, Irenę Kosmowską, Marię Moczydłowską, Zofię Moraczewską, Annę Piasecką, Zofię Sokolnicką i Franciszkę Wilczkowiakową. Od wyzwolicieli Lwowa i sprawców pogromu Żydów w wyzwolonym mieści, po słynącego z daru jasnowidzenia inżyniera Stefana Ossowieckiego (Bartosz Włodarczyk). Od liderów walki o równość kobiet i świec-kość państwa, Ireny Krzywickiej (Dorota Bzdyla) i Tadeusza Boya-Żeleńskiego (Konrad Żygadło) po zawołanego nacjonalistę i antysemitę Bolesława Piaseckiego (również Konrad Żygadło), od gwiazdy ekranu Iny Benity (Barbara Liberek) po aktorkę i niestrudzoną podróżniczkę Jadwigę Mrozowską-Toeplitz (Malwina Laska) i malarkę Zofię Stryjeńską (Kaja Kozłowska). Od Rity Gorgonowej (Arina Piskovskaya), domniemanej morderczyni, po szalonego artystę Stanisława Szukalskiego (Piotr Kramer) i wybitną sportsmenkę Marię Kwaśniewską (Katarzyna Obidzińska). W spektaklu migną nawet karykatury Adolfa Hitlera (Piotr Kramer) i Józefa Piłsudskiego, a także wiele innych epizodycznych postaci.

Scenariusz ukazuje zatem wielką paletę postaw, nie pomijając skrajnie radykalnych, które zaznaczyły swoją obecność w odbudowywanym państwie, które skupiały uwagę opinii publicznej, budziły spory, namiętności, zachwyt i potępienie. Młodzi wykonawcy, studenci AT pod ręką Piotra Ratajczaka stworzyli żywe ich portrety, tchnące autentyzmem i energią, budzące emocje, tworząc wielobarwny korowód Niepodległej, podzielonej, pełnej konfliktów, ale i nadziei. Mimo że to z konieczności (przy takiej konwencji przedstawienia) zaledwie szkice postaci, ich kontury, niepozwalające na dogłębną analizę psychologiczną udało się młodym aktorom ukazać ich podstawowe cechy, oddać potencjał dobra albo zła, które wzniecali swoim działaniem. To było trudne aktorskie zadanie, ale wykonane z godną podziwu warsztatową biegłością i poczuciem zespołowej roboty. Rzecz bowiem polega na wykorzystaniu całej grupy wykonawców i ukazaniu walorów każdego z osobna. Ta zasada obowiązuje od samego początku, kiedy to spektakl zaczyna się od sławnego przeboju "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" z filmu Janusza Rzeszewskiego (muzyka Włodzimierz Korcz, słowa Ryszard Marek Grońskiego), artyści tańczą i schodzą po rewiowych schodach, które do końca będą jedyną dekoracją spektaklu. Nie przeszkodzi to im tworzyć autentyzmu atmosfery procesu sądowego w sprawie Gorgonowej, grozy getta ławkowego czy elektryzującej tajemniczości seansu spirytystycznego Ossowieckiego. Spektakl Ratajczaka doprawdy toczy się w doskonałym tempie, trzyma w napięciu, wciąż zmieniając tony, od kabaretowo-rewiowych humorystycznych, po tragiczne jak losy Marii Morskiej, aktorki ukrywającej się z kochankiem i mężem w małej komórce przez wszystkie lata okupacji we Lwowie, a tuż po wyzwoleniu umierającej nagle na atak serca.

Więcej niż połowa bohaterów przedstawienia to rasowi politycy albo ludzie z polityką silnie związani. Każda i każdy z nich mogłaby/mógłby stać się bohaterem monodramu - i kto wie, czy tak się nie stanie, bo - jak się okazuje - korowód Niepodległych aż kipi od niemal "gotowych" scenariuszy, a przynajmniej ich zarysów. Tak czy owak, na boku już jeden powstał: Rowicki i Ratajczak wystawili w szczecińskim Teatrze Współczesnym "Zabić prezydenta" (premiera 28 września 2019), monodram o Eligiuszu Niewiadomskim. Fanatycznego zabójcę prezydenta gra Arkadiusz Buszko. Zbiera dobre recenzje. "Ostatnia część przedstawienia -pisała Joanna Ostrowska [teatralny.pl] to mowa obrończa samego Niewiadomskiego, broni w mej swego prawa do działań morderczych w imię ojczyzny, jeszcze raz wygłasza przed nami swoje nienawistne idee. Niewiadomski (...) używa mowy sądowej jako teatru jednego aktora. Zabić prezydenta to jednak nie tylko bardzo rzetelna rekonstrukcja historyczna, która wyraziście polemizuje z mitem rajskiej II Rzeczpospolitej. W końcowej mowie Niewiadomskiego pojawiają się frazy, jakie całkiem niedawno padały z trybuny sejmowej. Znakomicie się w niej maskują, nie narzucają się ze swoją współczesnością, świetnie mieszczą się w obrazie świata tworzonym przez Niewiadomskiego-Buszkę w ciągu całego przedstawienia. Dzięki temu nie są nachalnym memento, choć brzmią równie groźnie.

To reakcjom endeckiej prasy po zabójstwie Narutowicza zawdzięczamy frazę, jaka na stałe weszła do języka polskiego: "Ciszej nad tą trumną". Zabić prezydenta pokazuje, że nie można ciszą przykrywać manipulacji i nienawiści, której używa się w życiu politycznym".

Skoro takie wrażenie wywołuje ten monodram, to wyraźna zachęta, aby pójść tym tropem, i korzystając z formy teatru jednoosobowego zanurzyć się w zawiłościach świata polityki, która wbrew temu, co sądzą niektórzy, dotyka każdego z nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji