Artykuły

Witaj farszu!

Narodził się We mnie sceptycyzm wobec taksówkarzy. Oficjalnie los swój kreślą w mrocznych barwach. Nie ma klienta, nie ma klienta, i jeszcze raz nie ma klienta. Zatem nie ma i pieniążków, a gdy nie ma pieniążków, to nie ma co i do garnka wrzucić. Więc walczą o obywatela, a ściślej - o strategiczne postoje, gdzie obywatel jest. Walczą w desperacji na szpikulce do przebijania opon, na cukier wsypywany do benzyny, na męskie słowa rzucane na kolegów przed kamerą reportera. Smutne to wszystko. I pewnie nadal tkwiłbym w nieświadomości, wciąż współczułbym im ich ciężkiego szoferskiego kawałka Chleba, gdyby nie Ray Cooney. Oto bowiem Jego farsa "Mayday", ni mniej, ni więcej, tylko demaskuje prawdziwe oblicze taksówkarza. Szpikulce - owszem, cukier - jak najbardziej, ale za tą oficjalnością tkwi nieoficjalność, za troską - rozpusta, za szarością dnia - dwa domy, a w nich nieświadome niczego żony jednego szofera. Bigamia pod przykrywką walki o byt - tak brzmi prawda o taksówkarzu, któremu już nigdy nie uwierzę.

No właśnie... Dokładnie tak jak ja powyżej się wygląda - czyli kuriozalnie - popadając w nawyk niedorzecznego utożsamiania teatru z życiem. Skąd nawyk, zapyta ktoś. Ano z nie tak dawno minionej epoki, w której scena zobligowana była do demaskowania oficjalnej rzeczywistości. Należało to do dobrego tonu oraz do patriotyzmu. Owszem, Polak zawsze lubił śmiać się do sera, ale wolał do sera, którego oni nie dali, dlatego m y nie mamy. I tak też śmialiśmy się lub też szlachetnie wznosili czoła na gatunkach wysokich - dramatach i tragediach - które czarno na białym wykazywały, że oni demonicznie źli, za to my anielsko dobrzy. Słowem - fruwaliśmy wysoko. A dzisiaj, gdy świat już nie ten? Jak fruwać? Co i jak grać w teatrze? Pytania trudne, zwłaszcza że stare nawyki pozostały. Więc, co i jak? Nie czas tutaj i miejsce na dramat i tragedię, za to czas i miejsce na farsę. Zatem, z czego i jak śmiać się w teatrze? Może akurat wybiła godzina, aby śmiać się w ogóle z niczego? Śmiać się, bo śmiesznie jest? Śmiać się dla śmiechu? I głośno, bo jak wiadomo, śmiech to zdrowie.

Dokładnie tak, czego dowodem "Mayday" w Teatrze Bagatela, farsa Cooneya w reżyserii Wojciecha Pokory. Sztuczka Cooneya to mistrzostwo gatunku, wehikuł śmiechu tkany misternie i bez wytchnienia na kanwie kompletnej bzdury. Oto przed nami historia demaskowania się londyńskiego taksówkarza-bigamisty. Cóż to kogo obchodzi? Co to obchodzi Polaka zwłaszcza? Kompletnie nic. Ale też i nie o to chodzi, by obchodziło, ale o to, aby śmieszyło. I rzeczywiście się śmiejemy (jeśli ryk można nazwać śmiechem) przez bite dwie godziny. Śmiejemy się z niczego, śmiejemy się, gdyż wobec takiej galopady słowno-sytuacyjnych gagów nie sposób pozostać frasobliwym.

Sam już nie wiem, ile w takim radosnym efekcie zasługi autora, ile reżysera, a ile aktorów. Rzecz jasna, spektakl mógłby być lepszy. Dużo w nim jeszcze bałaganu - zwłaszcza, gdy tempo sięga zenitu. Niemało też aktorskich niezręczności i braku wyczucia gatunku. W końcu za dużo gonitw i niepotrzebnych min. Za to, i dzięki Bogu, nikt nam znowu nie wciska, że z samych siebie się śmiejemy. Generalnie - czyż nie jest tak, że "Mayday" w Bagateli to pierwsze koty za płoty, przynajmniej to Krakowie? Chyba tak właśnie jest, a już na pewno na tym poziomie, nie będę więc dalej biadolił i czepiał się. Uścisnę tylko dłoń moim ulubieńcom w tym spektaklu: Łukaszowi Żurkowi, za rolę przyjaciela, którego poznaje się w biedzie, oraz Maciejowi Słocie, za rolę "cioty", którą, no cóż, też poznaje się w biedzie.

Farsa, intermedium - to było zawsze, jak teatr teatrem, coś małego pomiędzy niebotycznościami. Przed była ostateczna bitwa z losem, po było dokładnie to samo, a w środku serwowano widzowi chwilę wytchnienia, chichot. Co tu bowiem dużo kryć - bez przerwy z losem spierać się nie można, bo nudno i spać się chce. Może by więc tak zaszczepić stare wzory? W cieniu kolosów o podniebnych powinnościach - tego przy PI. Szczepańskim i tego przy Pl. Św. Ducha - właśnie w teatrze przy Karmelickiej, serwować dla równowagi ducha coś "nie na poziomie"? Na przykład dobre angielskie farsy, w wykonaniu z czasem coraz lepszym. Może by nie było tak nudno w podwójnym cieniu? Cóż, marzenia... Mimo to przypomnę Teatrowi Bagatela, że nazwa do czegoś zobowiązuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji