Artykuły

Ucieczka z farsy w... farsę

Dla higieny psychicznej człowiek potrzebuje śmiechu. Różne są jego rodzaje. Bywa śmiech "mądry", bywa "pusty". Można śmiać się aluzyjnie, ironicznie, złośliwie. Mogą do śmiechu pobudzać paradoksy, intelektualne prowokacje, a mogą też niewyszukane gagi, wice, skecze. W teatrze szczególnie ceniony jest "śmiech przez łzy", pobudzający, oczyszczający, choć czasem też porażający. Generalnie jednak trudno jest wartościować śmiech. Ambitne, mądre bądź głupie mogą być utwory literackie czy sztuki teatralne. Śmiech - sam w sobie, gdy jest szczery i pełny - zawsze ma, jak się zdaje, walory terapeutyczne.

Wychodząc z takiego założenia. nie jestem przeciwnikiem farsy, ni teatru bulwarowego, choć w nim nie gustują ze względu na jego schematyzm, jednowymiarowość, trudny do uniknięcia prymitywizm. Dopóki jednak teatr nasz nie poddał się komercjalizacji, a bulwarówki są uzupełnieniem menu, nie zaś podstawowym daniem, nie zamierzam podejmować z takim repertuarem wojny. Większą miewam ochotę na kpiny z fars w naszym życiu publicznym, w których występują czołowi aktorzy polskiej sceny politycznej, aniżeli na przeciwstawianie się farsom, rozgrywanym tam, gdzie ich miejsce - w teatrach.

We wrocławskich teatrach nieomal równocześnie pojawiły się dwie farsowe bulwarówki: "Sąsiadka" Pierre'a Chesnota we Współczesnym oraz "Mayday" Raya Cooneya w Kameralnym. Pierwsza powstała w koprodukcji ze stołecznym Teatrem Na Woli z udziałem duetu popularnych aktorów Barbary Wrzesińskiej i Jerzego Zelnika. Drugą - we wrocławskiej obsadzie - przygotował w zawrotnym, jak na nasze zwyczaje, tempie inny warszawski gwiazdor Wojciech Pokorą. Te trzy nazwiska na afiszach mają istotny wpływ na powodzenie przedstawień. W obu wypadkach oglądałem je w nabitych salach. pośród żywo reagującej publiczności, sam się zdrowo zaśmiewając, zwłaszcza na "Maydayu", farsie - moim zdaniem - znacznie lepiej napisanej, bardziej zwariowanej, otwierającej reżyserowi większe pole do popisu, z czego Pokora skorzystał raczej z umiarem; pośpiech nie był jego sprzymierzeńcem.

Walorem "Sąsiadki" był przede wszystkim wdzięk Wrzesińskiej. Słabością - schematyzm utworu, umożliwiający przewidywanie point. Walorem "Mayday" jest niebywałe spiętrzenie humoru sytuacyjnego, któremu trudno się oprzeć. Aktorzy, nader rzadko obsadzani w podobnym repertuarze, poddani tu zostali wcale niełatwej próbie. Samograj, jakim poniekąd jest "Mayday", znosi na mielizny, ku pewnym łatwiznom. Z drugiej strony żywo reagująca publiczność wymusza kontakt. przełamywanie stereotypów, "wypełnianie" postaci. Nie wszystkim się to w równym stopniu udaje. Wszakże, prawdę powiedziawszy, tak rzadko oglądałem na scenie prawdziwe farsy, że boję się wdawać w szczegółowsze oceny wykonawców. Wydaje mi się, że rozstrzygające tutaj jest każdego wieczoru dostrajanie się zespołu pod odpowiedni ton, z wyczuciem widowni poddany przez wiodących aktorów. Tego zestrojenia trochę mi brakowało na spektaklu, który obejrzałem przed oficjalną premierą prasową.

W końcu jednak, w naszych przynajmniej warunkach, takie spektakle, jak "Sąsiadka" czy "Mayday" nie potrzebują recenzji. Ludziom dzisiaj należy się chwila odreagowania śmiechem. Ten, który ich ogarnia, gdy oglądają różne nieteatralne spektakle telewizyjne, nie łagodzi stresów. Jeśli w tym celu wybierają farsy w teatrach, oceniam ich odruch jako zdrowy.

A teatry, wychodząc naprzeciw takim potrzebom, uczyniły słusznie.

Ha, ha, ha! Z kogo się śmieję? Z siebie się śmieję.

Dlaczego? Zgadnijcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji