Artykuły

Piotr Witkowski zagrał w filmie "Proceder"

- Od pewnego momentu na planie grałem z protezą na zębach, która zmieniała mi kształt szczęki. Dzieje się to w filmie po skoku Tomka z okna i od zażywania narkotyków. Trudno się w tym całowało - mówi Piotr Witkowski, aktor Teatru Wybrzeże, który zagrał Tomasza Chadę w filmie "Proceder". Film właśnie wchodzi do kin.

Mówił pan, że rola zmarłego przed rokiem rapera Tomka Chady była jak skok do basenu na głęboką wodę. Czego się pan obawiał najbardziej?

- Raczej cieszyłem się i podszedłem do wyzwania z pełną wiarą, ale skoro o lękach mowa, to chyba najbardziej obawiałem się tego, że nie będę przekonujący w oczach fanów i przyjaciół Tomka. Że ten jego świat, który był mi bardzo obcy, nie uwierzy w moją kreację. Bałem się, że nie zostanę przez środowisko Tomka zaakceptowany. Zwłaszcza że pamięć o nim jest jeszcze bardzo świeża.

Dlatego podczas pracy nad rolą spotkał się pan z jego przyjaciółmi, z mamą Tomka?

- Spotkanie z mamą Tomka było trudne. Zresztą długo na nie czekałem, bo reżyser Michał Węgrzyn obawiał się, że po rozmowie z Anią, rola może mi się posypać albo poprzestawiają mi się w niej jakieś akcenty. Ja też wiedziałem, że jeśli nie będzie akceptacji z jej strony, to mogę stracić wiarę w tę rolę i pewność siebie. Kiedy jednak w końcu doszło do naszego spotkania, Ania stała się dla mnie wsparciem, a nie obciążeniem. Oprowadziła mnie po ich Grochowie, pokazała dom, w którym z Tomkiem mieszkali, dała mi wiele materiałów na jego temat. Do dzisiaj piszemy do siebie. I lubimy się.

Odwiedzał pan też grób Tomka. Po co? Żeby lepiej zrozumieć swojego bohatera?

- Nie szukałem tam zrozumienia, tylko spokoju i... błogosławieństwa. Musiałem pogadać z Tomkiem o tym, jak chcę jego postać konstruować. Po rozmowach z osobami, które go dobrze znały, miałem mały mętlik w głowie. Każdy z moich rozmówców: Zbuku, Vienio czy scenarzysta filmu, który jest kuzynem Tomka, przedstawiali mi Chadę inaczej, bo każdy z nich znał go inaczej. Jedni twierdzili, że Tomek nigdy by czegoś podobnego nie zrobił, inni przekonywali, że on by właśnie tak zrobił.

I dostał pan to błogosławieństwo?

- Symbolicznie. Na plakacie filmu jest nasza aktorska grupa, a nade mną unosi się zarys postaci Tomka. Bo rzeczywiście było tak, że na planie i już po zdjęciach mieliśmy wrażenie, że nad nami unosi się jego duch. Wszyscy stawali na rzęsach, żeby jak najlepiej zrobić ten film. I nikt nie robił tego dla pieniędzy, tylko z potrzeby pokazania tego, co sam Chada chciał za pomocą filmu przekazać. Sam wymyślił za życia jeszcze pomysł na ten film i zaczął pracę nad scenariuszem. Chociaż oczywiście nikt z nas nie rości sobie prawa do mówienia za zmarłych.

Chada to nie jest bohater oczywisty ani świetlany. Taki trochę gangsta raper, który miał talent do komplikowania sobie życia. Kradł auta, zajmował się paserką, brał narkotyki i siedział w więzieniu. To zupełne przeciwieństwo pana. Bo pan żyje... wydaje się...

- No, słucham... jak żyję? (śmiech).

Higienicznie, tak bym powiedziała.

- Prywatnie, bywam kompulsywny. Potrafię, na przykład, przez trzy miesiące stosować dietę i intensywny trening, czyli pełna higiena, jak pani mówi. A potem nagle wpadam w tydzień imprezowy. Chociaż to nigdy nie są takie imprezy, by "żyć aż do bólu", jak Tomek. Wiem, że jako aktor muszę tę higienę zachować. Bo bardzo łatwo jest się zatracić w roli, w pracy, w show-biznesie. Higiena jest potrzebna po to, żeby po takiej roli i nie tylko, móc się potem wyzerować.

Kiedy, patrząc w lustro, zobaczył pan Tomka Chadę?

- To nie było lustro. Przyjechałem do Gdańska coś załatwić. Już byłem ogolony na łyso, próbowałem się tak jak on poruszać. I kiedy nie poznała mnie moja mama, stwierdziłem, że mam to. Potem idąc ulicą i słuchając rapu ze słuchawkami w uszach, widziałem, jak ludzie schodzą mi z drogi. Te spojrzenia też mnie utwierdzały w tym, że idę w dobrym kierunku.

Tę postać można było przerysować. Ale panu udało się zagrać bez grubej kreski.

- Jestem zwolennikiem minimalizmu w grze. Są role, w których aktorzy oddają się mimikrze bardziej niż trzeba. A i tak zawsze przecież chodzi o oddanie charakteru ducha postaci. Jeżeli jest czas na przygotowania i upodobnienie fizyczne aktora do bohatera, tak jak przy filmie o Edith Piaf czy przy "Królowej", to wówczas można niemal całkowicie wejść w skórę bohatera. Ale na polskim planie filmowym nie ma tyle czasu.

Ale w pana przypadku zmiana fizyczna była znaczna. Nie tylko ogolono panu głowę.

- Od pewnego momentu na planie grałem z protezą na zębach, która zmieniała mi kształt szczęki. Dzieje się to w filmie po skoku Tomka z okna i od zażywania narkotyków. Trudno się w tym całowało (śmiech) i jadło.

A trzeba było.

- Trzeba było.

Te najtrudniejsze psychologicznie momenty na planie?

- Szczerze mówiąc, nie było ani jednej, łatwej sceny. Michał Węgrzyn chce, aby te nasze emocje były cały czas na wierzchu, w każdej scenie. Nawet jeśli one nie są zapisane w scenariuszu, to on tak pracuje, żeby je z nas wydobyć.

Wszedł pan w nowy dla siebie świat hip-hopu, rapu. Ciekawy dla pana?

- Dla mnie ciekawy był aspekt społeczny naszego filmu, który nie był jakoś szczególnie wcześniej prezentowany w polskim kinie. Tomek bardzo trafnie nazywał społeczne skutki i mechanizmy transformacji. Pamiętam wywiad profesora Marcina Króla zatytułowany "Byliśmy głupi", w którym tłumaczył m.in. to, jak jedną reformą o likwidacji PGR zniszczono wielu ludzi, licząc, że oni sobie jakoś poradzą. Ale nie poradzili sobie. Zostali zostawieni sami sobie i własnej beznadziei. Tak jak to pokazaliśmy w naszym filmie, można było pracować za 4.50 na godzinę i stulić pysk, do końca życia ciułać i kombinować, albo można było wejść na taką drogę, na jaką wszedł Tomek.

Na drogę przestępstwa.

- No tak i walczyć o swoje aż do bólu. Niektórzy publicyści mówią, że gloryfikujemy przestępstwo w filmie. To jakaś wielka bzdura. Nie gloryfikujemy, ani nie wybielamy. Kto normalny chciałby mieć cały czas na ogonie policję i bać się, czy może spokojnie zasnąć? Takie życie to był dla niego stres i napięcie. Nie mógł pójść do psychologa na terapię i powiedzieć - mam problem, bo kradnę i policja siedzi mi na ogonie. Narkotyki i alkohol miały to zagłuszać. Moim zdaniem, część ludzi została w takie życie niejako wepchnięta. Porzuceni przez tych, którzy dokonali transformacji w Polsce.

Pan stara się go obronić?

- Usłyszałem niedawno ciekawe zdanie Ashgara Farhadiego, który powiedział, że współczesny bohater i współczesna walka to nie jest walka dobra ze złem, tylko dobra z dobrem. Mnie się wydaje, że w przypadku mojego bohatera też tak było. Kiedy przygotowując się do roli, słuchałem nagrań rozmów Tomka ze scenarzystami filmu, w których opisywał swoje życie, zrozumiałem, że Tomek chciał dotrzeć ze swoim przekazem do szerszej niż hip-hopowa publiczności. Z przekazem, by inni nie popełniali jego błędów. On opisywał swoje życie refleksyjnie, z pełną świadomością. To nie był tępy "łom", który jak kradnie, to się cieszy. On wiedział, że komuś w ten sposób robi krzywdę. I w zagłuszaniu wyrzutów sumienia pomagały mu pewnie narkotyki i alkohol. Dlatego go bronię, bo czuję odpowiedzialność za jego pamięć.

To nie pierwsza pana rola w polskim filmie, ale pierwsza główna. Wiąże pan z "Procederem" nadzieję na karierę filmową? Czy teatr zostanie pana pierwszą i wielką miłością?

- Teatr jest moją wielką miłością, ale aktor w filmie jest często traktowany poważniej niż w teatrze. Partnersko i niejednokrotnie ma większe pole do tworzenia.

I lepsze pieniądze.

- To też, ale ważniejsze jest to, że nie czuję się w moim teatrze aktorem niezbędnym. A w filmie, kiedy wybiorą Ciebie, słyszysz, że to musisz być właśnie Ty. I tak też jesteś traktowany. Bardzo chcę pracować w teatrze. Nie zamierzam z niego uciekać. Niczego jednak w życiu nie można założyć. Bo jak głosi porzekadło - ten, kto mówi głośno o swoich planach, rozśmiesza Pana Boga. Nie myślę jednak o swojej roli w "Procederze" w aspekcie marketingowym. Teraz mam w planie trzy filmy i te role nie mają związku z "Procederem", bo propozycje nadeszły jeszcze przed tym całym szumem medialnym.

Czego pana nauczyła praca przy "Procederze"?

- Asertywności i pewności siebie, stawiania mocniejszych granic. Wszędzie. Np. w pracy nie podchodzę już do ludzi czołobitnie, tylko partnersko. Chyba że staję twarzą w twarz z jakimś swoim idolem, wtedy się płonię. Ale na pewno nabrałem dużo pewności siebie.

A kto jest tym idolem?

- Mistrz świata to de Niro i Seymour-Hoffman, w Polsce Gajos, Głowacki, Chyra, Kot. Oczywiście mówię tu tylko o facetach. To są aktorzy, którzy mocno i wyraziście konstruują postaci, ale w wykonaniu są delikatni i nigdy nie fałszują.

A te trzy filmowe propozycje są ciekawe?

- Dla mnie bardzo. W czasie wakacji skończyliśmy z braćmi Węgrzyn zdjęcia do ich kryminału. Drugi film to polsko-amerykańska, krótkometrażowa produkcja science-fiction, w fantastycznej obsadzie z Andrzejem Chyrą na czele. I wreszcie zagram w filmie o polskim bokserze z Auschwitz, z Piotrem Głowackim w roli głównej pt. "Więzień 77". Film, odpukać, się przede mną nie zamyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji