Artykuły

Wśród czasopism

EX LIBRIS (nr 67, styczeń 1995). Opisać świat... Jak i kto by nie myślał o literaturze, o sztuce, zawsze sprawa opisu świata jest w tle tego myślenia, czai się z całą swoją trywialnością za kulisami. I nikt nie wymyślił dobrej metody opisu świata w sztuce, z czego należy się tylko cieszyć. Gdyby bowiem było inaczej, zniknąłby jeden z powodów, dla których warto śledzić na przykład to, co się dzieje nowego w literaturze: skoro świat zostałby opisany, nie miałyby racji bytu indywidualne światy ludzkie, które znajdujemy w literaturze. Narzędzia opisu świata są jednym z głównych celów poszukiwań literackich, choć jestem niemal pewien, że wszyscy zaangażowani w nie zdają sobie sprawę z tego, że ścigają coś, co nie istnieje, że prowadzą poszukiwania dla samych poszukiwań, a nie dlatego, by wierzyli w możliwość osiągnięcia celu. Ale to jest ładne, choć też może być dla kogoś patrzącego z boku zabawne.

Kiedy w 1960 roku Dialog opublikował Kartotekę Tadeusza Różewicza wszyscy oniemieli - oto bowiem pojawiła się sztuka teatralna, która swoją strukturą imitowała rozlatujący się świat, która sprawiała wrażenie, że oto już, tu, na naszych oczach ten mityczny cel mamiący podążających jedną z literackich ścieżek jest osiągnięty. Sam autor oczywiście nie miał takich złudzeń, ale nawet z perspektywy ponad trzydziestu lat widać, jak ważna była ta sztuka dla literatury polskiej w ogóle, jak wiele z ówczesnego klimatu duchowego udało jej się zachować, jak w istocie trafny był dokonany w niej przez Różewicza opis naszego świata.

Właściwie więc nie ma nic dziwnego w tym, że w dobie najróżniejszych - jak to się mówi - remake'ów, autor wrócił do swego dzieła, by zaprezentować jego współczesną wersję, spróbować, czy wypracowana wtedy metoda opisu sprawdzi się w dzisiejszych warunkach, a może też po to, by przypomnieć o sobie, o literaturze PRL, która podejmowała różne - często heroiczne - próby zmierzenia się ze swoim światem, nie zatonęła w przysłowiowej już "czarnej dziurze", jak głupio gęga się w środowiskach opiniotwórczych, co zresztą jego Kartoteka rozrzucona zapisuje w gwarze dobiegającym z "Salonu Warszawskiego": "Ta czarna dziura / to polska kultura / ta czarna dziura / to polska literatura / 44 czterdzieści cztery / lata polskiej literatury / to same dziury / hańbo hańbo / o hańbo itd."

Jakie by nie były motywy, Różewicz jesienią 1992 roku rozpoczął osobiście na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego serię prób Kartoteki rozrzuconej. Było to dziwne przedsięwzięcie teatralne, bo nie miało się zakończyć premierą - miały to być tylko i wyłącznie próby (otwarte dla publiczności), w trakcie których i autor, i aktorzy i publiczność mieli się bawić - jak myślę - w szukanie sposobu przedstawienia świata, jego aktualnego klimatu duchowego, istotnych cech współczesnej rzeczywistości. Nazwać to można w najróżniejszy sposób. I tak się przez dwa tygodnie Kartoteka rozrzucona tworzyła na teatralnej scenie będąc tylko i wyłącznie wydarzeniem teatralnym.

Teraz jednak jej tekst, czy może lepiej będzie powiedzieć: jej literacka część została opublikowana w Dialogu (1994, nr 10) i z pewnością znajdą się śmiałkowie, którzy spróbują nadać jej kształt zamkniętego, gotowego spektaklu. Jestem pewien, że Różewicz już w nim nie weźmie udziału wiedząc, że nic konkretnego nie może z tego wyniknąć, nic ponad to, co już się z nową wersją Kartoteki stało. W zapisie jest to ciąg scen niekiedy poruszających, niekiedy rozśmieszających, bo o wyraźnej kabaretowej proweniencji, w niektórych partiach jest to tylko zestaw głosów, zdań, z którymi ewentualny inscenizator może robić, co zechce, a niekiedy wplecione są w tekst Kartoteki rozrzuconej po prostu fragmenty gazetowych artykułów, jakby sygnalizując, że języka dramatu nie da się już obronić przed zalewem tej gazetowej papki. Uważny czytelnik znajdzie też w tekście Kartoteki rozrzuconej dziesiątki aluzji do klasyki literackiej, również do bieżących wydarzeń politycznych, do najróżniejszych narodowych fobii, histerii, śmieszności... Różewicz "idzie na całość". W efekcie stworzył znów projekt sztuki, która u naiwnych może budzić nadzieję, że opis świata jest możliwy, że skoro w tak podporządkowanej konwencji dziedzinie, jak dramaturgia, udało się zajść tak daleko, to wszystko jest teraz możliwe. I niech naiwnie sobie wierzą...

Coraz ciekawiej rozwijający się Ex Libris swoim styczniowym numerem przeciwstawił się tej wierze, co nie jest czymś oryginalnym, ale zrobił to w interesujący sposób specjalnym numerem zatytułowanym: 1994 Nasza mała destabilizacja. Wprawdzie moje wątpliwości budzi określenie dzisiejszej destabilizacji mianem zaledwie małej, ale rozumiem analogię do uzasadnionego niegdyś stwierdzenia Różewicza, że stabilizacja jest mała. Niech będzie.

W czym rzecz? Otóż redakcja Ex Librisu uznała, że warto, po pierwsze, przyjrzeć się takiemu wydarzeniu literackiemu, jakim jest niewątpliwie drukowana wersja Kartoteki rozrzuconej, a po drugie, spróbować - metodą collage'u - przedstawić obraz naszej rzeczywistości kulturalnej roku 1994. W efekcie powstał bardzo interesujący numer pisma, z którego nie mogą wypływać wnioski poruszające swoją oryginalnością, ale zderzenie najrozmaitszych fragmentów tekstów daje ciekawą panoramę właśnie naszej destabilizacji (duchowej, umysłowej, życiowej i każdej innej).

Najpierw idzie więc obszerny szkic Zbigniewa Majchrowskiego - dla przypomnienia: autora ostatniej z wydanych książek o twórczości Różewicza - ukazujący Kartotekę rozrzuconą w kontekście całego pisarstwa autora Do piachu. Majchrowski ma rację, gdy pisze już w drugim akapicie swego tekstu, że "kto naprawdę chce zrozumieć ostatnie półwiecze, musi sięgnąć do Różewicza". Nieco dalej dodaje: "u początków jego liryki jest drastyczne doznanie zagłady harmonijnego świata, naruszenia równowagi, zaniku punktów orientalnych, utraty środka, zachwianie osi, braku jakiegokolwiek oparcia czy odniesienia". Na zakończenie zaś pisze: "Kartotekę rozrzuconą mógł napisać tylko ktoś tkwiący na tyle w środku tego społeczeństwa, że dzielił zbiorowe, powszednie doświadczenia, a jednocześnie pozostający na tyle z boku, że nie uległ ani narodowym egzaltacjom, ani fetyszom europeizacji: nie na emigracji, nie w strukturach opozycji, nie w pobliżu elit, ale osobno - tak jak w wierszu Przyszli żeby zobaczyć poetę". I tu Majchrowski cytuje obszerny fragment, publikowanego zresztą w 1983 roku na łamach Twórczości wiersza, kończącego się proroczymi wersami: "słyszę / jak byle kto mówi byle co / do byle kogo / bylejakość ogarnia masy i elity / ale to dopiero początek".

O tym, czego to początek mówi obraz ułożony przez redakcję Ex Librisu. Ułożony jest on przede wszystkim z tekstów drukowanych w tym dodatku Życia Warszawy, co z pewnością osłabia efekt końcowy, ale trudno też się dziwić pismu, że chwali się tym, co ma. Przypominając więc utwory, recenzje, eseje pojawiające się na jego łamach, Ex Libris wskazuje na te sprawy, które uznaje za ważne dla dzisiejszego klimatu kulturalnego. Zaczyna się to od Pustelników i demonów Ryszarda Przybylskiego, zaprezentowanych przez fragment jednego z esejów wchodzących w skład książki i przez fragmenty dwóch recenzji. Interpretacja tych urywków, analiza kryteriów wyboru byłaby pewnie interesującym zajęciem, ale muszę iść na skróty: pojawienie się tu książki Przybylskiego ma być pewnie sygnałem, że instytucje państwowe oddalają się od człowieka, a kościół rzymskokatolicki coraz rzadziej jest kościołem, że ucieczka jest niemożliwa, jako że i pustelnicy opisywani przez Przybylskiego w gruncie rzeczy nie uciekli przed niczym i nie osiągnęli zbawienia. Myślę więc, że ogólnie znaczy to: uciec się nie da, żyć trzeba! Dalej więc następuje opis współczesnej kultury polskiej, jej przemian pod wpływem otwarcia się na świat, pod wpływem inwazji innych smaków, innych głodów itd. Literatura polska - stwierdza Kinga Dunin - nie jest już jedyną, ani nawet główną strawą duchową Polaków, została zepchnięta na margines, ale nie ma powodu do rozpaczy. Polemizuje z nią Włodzimierz Odojewski i - jak wielu ludzi kultury, którzy sporo lat spędzili poza krajem - najchętniej umieściłby nas wszystkich, żyjących tu, w skansenie, by obce wpływy nie zakłócały idealnego obrazu polskiej kultury.

Potem następuje kalejdoskopowa prezentacja zjawisk ważnych, istotnych dla naszej współczesności: Bóg, religia, zło, sensacje literackie minionego roku, taniec na trupie Związku Radzieckiego, ludzka psyche w dzisiejszym świecie, liberalizm, kapitalizm, kultura po komunizmie, postmodernizm (oczywiście!) i wreszcie problem możliwości zrozumienia dzisiejszego świata. Rozrzut tematów duży, ale prawdziwy. Tak właśnie żyjemy, tak skaczemy od jednej wizji świata do drugiej, tak właśnie trudno nam to wszystko, w czym żyjemy, poukładać, uporządkować, mówiąc inaczej: ustabilizować.

Nie chodzi w tym całym redakcyjnym zabiegu ludzi z Ex Librisu o zaprowadzenie ładu, bo to niemożliwe dzisiaj, nie będzie możliwe jutro, ani nawet pojutrze. Raczej jest to wyraz zrozumiałej bezradności, którą wszyscy odczuwamy i inteligentny sposób na przedstawienie i podsumowanie chaosu, jaki panuje i będzie panował. Znamy go zresztą i z tego zestawu fragmentów nie dowiadujemy się niczego nowego. Czyta się to jednak i ogląda (świetnie dobrane zdjęcia) z ogromnym zainteresowaniem. No i przede wszystkim - jak ja to odczytuję - jest to swoisty hołd oddany Różewiczowi, poecie naszego czasu i naszej rzeczywistości, bez którego twórczości zrozumienie czegokolwiek tu i teraz nie jest możliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji