Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień pierwszy

"Sen nocy letniej" Teatru Yohanza z Korei Południowej pomija zupełnie historię Pyrama i Tyzbe odgrywaną przez ateńskich rzemieślników. Podczas spektaklu inaugurującego Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski nie była ona potrzebna. Najżałośniejszy spektakl świata, jak zwał go sam Szekspir, odegrali organizatorzy i gdańscy włodarze jeszcze przed spektaklem koreańskim. Chodzi oczywiście o huczną inaugurację - dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

W roli Pyrama wystąpił profesor Jerzy Limon, postać nieszczęsnej Tyzbe kreował marszałek województwa pomorskiego Jan Kozłowski, który z marsową miną recytował słynne szekspirowskie zdanie: "Świat jest tylko sceną, a człowiek jest na niej aktorem". Na szczęście ich zapewnienia o wzajemnej miłości nie zakończyły się tak tragicznie jak w oryginale. Księżycem oświetlającym to towarzystwo wzajemnej adoracji była prowadząca galę Grażyna Torbicka. W koreańskim spektaklu pominięto też wątek wesela Tezeusza i Hipolity. Organizatorzy znaleźli radę również na to. Ich role podczas inauguracji spełniali sponsorzy, którzy na nieszczęsne występy i inaugurację wyłożyli pieniądze. Zabrakło jedynie lwa.

Medalom, dyplomom, odznaczeniom, uściskom, pocałunkom w rękę, kwiatom, uśmiechom, żartom i pamiątkowym fotografiom nie było końca. Do tego stopnia, że przyćmiły właściwy spektakl. A to było trudne, bo spektakl wydawał się stworzony na takie galowe inauguracje. Spełniał wszelkie warunki - był prześmieszny, pełen tańca i śpiewu, kolorowy, w stronę publiczności rzucano świetliki, a koreańscy artyści nauczyli się nawet paru kwestii po polsku (żeby było jeszcze śmieszniej). Puk, grany przez dwóch aktorów, rzeczywiście dwoił się i troił, by dogodzić publiczności. Nie wygłaszał co prawda końcowego monologu, dopraszając się o brawa, ale jasne było, że na nie zasłużył.

Oczywiście nie można koreańskiego "Snu nocy letniej" opisywać nie zauważając różnic kulturowych i zupełnie innej tradycji teatralnej. Teatr koreański wywodzi się głównie z rozmaitych odmian tańca i klaunady, charakterystycznych dla różnych regionów. Właściwie wszystkie oparte są na dwuosobowej grze sił, która prowadzi do zwycięstwa jednej ze stron. Oczywiście tym walkom towarzyszy wcześniej szereg perypetii. Okazuje się, że szekspirowski "Sen nocy letniej" prawie idealnie pokrywa się z koreańską legendą o Dokebi, czyli leśnych goblinach - odpowiednikach szekspirowskich elfów. Dlatego postaci szekspirowskie noszą imiona z koreańskiej opowieści, ośli łeb staje się świńskim ryjem, dla którego głowę traci nie Tytania, ale koreański odpowiednik Oberona.

Mimo cepeliowej otoczki, nie sposób odmówić aktorom niesamowitej sprawności i poczucia rytmu. Ich działania niewiele mają wspólnego z naśladowaniem codziennych zachowań - są bardzo steatralizowane, aktorzy właściwie nie chodzą, ale tańczą, co charakterystyczne dla koreańskiej tradycji. Tańcem wyrażane są też najgwałtowniejsze uczucia i emocje. Sprawnością aktorzy przypominają cyrkowców, bez problemu robią przewrotki, przeskoki i fikołki.

Nie wiem jednak czemu, zarówno przez cały spektakl, jak i towarzyszącą mu inaugurację, ciągle kołatało mi się po głowie zdanie, jakie w "Śnie nocy letniej" Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym kilkakrotnie wypowiada Hipolita: "Nie lubię, jak się hołota męczy". Ja też nie lubię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji