Artykuły

Pytania o teatr... i nie tylko

"Księżniczka Turandot" Carlo Gozziego w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Baśnie sceniczne Carla Gozziego, pisane dla komika Antonia Sacchiego, to opowieści, w których pełna liryzmu prawda połączona jest z groteską i dramatem, a postaci sceniczne, nawiązujące do komedii dell'arte, są w twórczości autora "Króla Jelenia" jak pozbawione odpowiedzialności figury nie mogące rozeznać się w tym, w jakiej grze biorą udział i jakimi prawidłami w postępowaniu należy się kierować. Jedni próbują znaleźć jakiś moralny azymut, inni wręcz przeciwnie, sieją spustoszenie i próbują rzeczywistość postawić na głowie. W warszawskiej "Księżniczce Turandot", o której można mówić jako o spektaklu "sprawnie wyreżyserowanym" i na swój sposób "ładnym", jest spora dawka humoru, muzyki, tańca, jest błazeństwo i krotochwilne bon moty dające wcale niemało powodów do śmiechu. Jest znakomity ruch sceniczny wyprowadzany z ciała aktorów i jego rytmu, przejawiający się nie tylko w ekspresyjnych układach choreograficznych, ale również w indywidualnych działaniach aktorskich. Dlaczego zatem w Dramatycznym nie powstało dzieło, które ostatecznie moglibyśmy nazwać w pełni klarownym, konsekwentnym, rozkosznie zabawnym, naiwnym i jednocześnie spontanicznie radosnym, a raczej widowisko, budzące podczas oglądania tęsknotę za czymś więcej?

Koncepcja przyjęta przez Ondreja Spišáka, choć nie do końca doskonała, wydaje się dość spójna w dążeniu do pokazania piękna i mądrości, choć w trakcie smakowania spektaklu, szczególnie jego pierwszej części, rodzi więcej pytań niż odpowiedzi, przede wszystkim jeśli chodzi o wyznaczanie granic będących otwarciem dla następujących po sobie tajemniczych inicjacji, konstruujących w konsekwencji kompozycję złożoną z kilku płaszczyzn, jakie przynależne są baśni. Jednakże pewna niezborność pomysłów widoczna jest dość dotkliwie już w pierwszych sekwencjach tej inscenizacji. Można odnieść wrażenie, że Spišákowi nie do końca udało się połączyć warstwy teatralnej z literacką, stąd sposób opowiadania nie zawsze jakby sprzężony jest z konstytutywnym charakterem inscenizacyjnej struktury. W każdym razie ten brak równowagi jest dość widoczny, choć mógłby być ciekawym tropem dla pokazania tego, jakich środków mógłby dzisiaj używać teatr, by ożywić takie romansowo-narracyjne opowieści jak choćby u Gozziego właśnie. Jak unikać w teatrze banału, stereotypowości, mało szlachetnych afektacji, emocjonalnego marazmu czy fałszywych ekstrawagancji. A jak demonstrować wielką siłę uczuć i namiętności, mogących poruszać na widowni różne stany zachwytu czy wzburzenia.

Najpierw na scenie zobaczymy Truffaldina, Brighellę, Pantalona i Tartaglię, komentujących w intermediach, napisanych przez Tadeusza Słobodzianka (w słynnej inscenizacji Wachtangowa spór o wizję teatru też był mocno wyeksponowany), naszą współczesną kulturalno-społeczno-polityczną rzeczywistość, ze szczególnie krytycznymi odniesieniami do tzw. teatru progresywnego. Dopiero potem odsłoni się kurtyna i dellartowskie postaci wejdą w przestrzeń, która przynależy już do opowieści o pekińskiej księżniczce - okrutnej, nie mogącej się pozbyć niechęci do mężczyzn, broniącej się przed miłością - i jej ojcu, żyjących na dworze z wyraźnie skodyfikowanym sposobem istnienia, nie zawsze swobodnym i bezceremonialnym. Pomysł wyraźnego rozróżniania sekwencji dziejących się za kurtyną, a tymi rozgrywanymi na proscenium, jest czytelny i wspomaga go bardzo dobre tłumaczenie Jarosława Mikołajewskiego. Dużo ciekawsza również w rysunkach aktorskich jest część druga spektaklu, gdzie widać przede wszystkim znakomitą robotę pracującego nad choreografią i ruchem scenicznym Maćko Prusaka. Sceny Michała Klawitera (bardzo dobry jako królewicz Kalaf) z Anną Szymańczyk (Adelma), Karoliną Charkiewicz (Zelima) i Agatą Wątróbską (Schirina) należą bez wątpienia do najlepszych w całym spektaklu, bo unikają mało stosownego w takich sytuacjach psychologizmu.

Generalnie przedstawienie jest bardzo dobrze grane niemal przez cały zespół (świetna, pełna barw i świadomości formalnej, również w głosie, jest w tytułowej roli Agata Góral), który ze swobodą porusza się pośród różnorodnych konwencji, umiejętnie uwypuklając i nasycając kolorami przynależne poszczególnym protagonistom smaczki, niuanse i ornamenty, w dużej mierze podporządkowane również działaniom czysto cielesno-fizycznym oraz wyraziście eksponują wszystkie charakterystyczności bohaterów Gozziego - zwłaszcza Robert T. Majewski (Tartaglia) i Mateusz Weber (Truffaldino) czynią to brawurowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji