Artykuły

Powrót do Breslau

"Mock. Czarna burleska" w reż. Konrada Imieli w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Niejednokrotnie przenoszono literackie kryminały na scenę. Dotąd chyba jednak nikt jeszcze nie spróbował pomieścić w ramach jednego przedstawienia kilku takich powieści. Nikt - aż do 12 października 2019, do premiery spektaklu "Mock. Czarna burleska", w ramy którego wpisanych zostało siedem kryminałów Marka Krajewskiego.

Rozbudowane fabuły Krajewskiego to popularne w Polsce i poza krajem opowieści o zbrodni, obsesji, nałogu, seksizmie - i Breslau, czyli Wrocławiu, jakiego dzisiaj już nie ma. Ulokowane w międzywojennej i wojennej przeszłości książki przepełnia mroczny, chandlerowski z ducha nastrój. Ich bohaterowie są albo źli, albo nieszlachetni, albo zakłamani, albo uzależnieni, albo w inny sposób niegodziwi. Korowód negatywnych postaci zaś otwiera główny bohater powieściowego cyklu, Eberhard Mock - filolog klasyczny, ojciec Erwina spłodzonego z narkomanką Sophie, wysokofunkcjonujący alkoholik. Policjant.

Idea połączenia kilku historii kryminalnych w ramach jednego przedstawienia wydaje się ryzykowna, jednak dzięki fuzji sił twórców sprawdza się kapitalnie. Całość jest doskonale czytelna, przejrzyście prowadzona i nie ma słabych punktów, a splot niejednorodnej muzyki z tekstami precyzyjnie eksponującymi esencję kolejnych powieści jest bardzo kunsztowny (reżyseria: Konrad Imiela, teksty piosenek: Roman Kołakowski i Konrad Imiela, muzyka: Grzegorz Rdzak - debiut). W parze z fabułą idzie strona wizualna. Kostiumy (Anna Chadaj) czasem precyzyjnie charakteryzują postaci (chór Dam ulicy), czasem dopowiadają w celnym skrócie ich kluczowe cechy (Sophie Mock), niekiedy łączą obie funkcje (Klara i Emma). Sygnalizacyjna, nie dopowiadająca szczegółów scenografia (Anna Haudek) oraz skupione na detalu, korzystające z materiałów archiwalnych wizualizacje (Agata Bartos, Piotr Bartos, Łukasz Gawroński) dopełniają obraz i razem pracują, budując przestrzeń zaludnioną zaskakującymi postaciami.

Trudno wyróżniać kogokolwiek z aktorów i tancerzy. Teatr Capitol niejednokrotnie udowodnił, że siły swych przedstawień upatruje w ich zespołowości. Tak jest i tym razem. Zespół taneczny w każdej scenie wzbogaca partie śpiewane o dynamiczny, czerpiący z różnych stylistyk ruch (choreografia Jacek Gębura), często skupiając na sobie uwagę widza (jak w wykorzystującej akrobatyczne umiejętności artystów scenie z Indianinem). Doskonale przygotowani soliści sprawiają, że zacierają się szwy techniczne przedstawienia, jego nastroje falują i generują emocje u widowni, a krajobraz trawionego moralnym brudem Breslau staje się wiarygodny.

Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie sześcioosobowego chóru Dam ulicy (Elżbieta Kłosińska, Klaudia Waszak, Justyna Woźniak, Małgorzata Fijałkowska, Alicja Kalinowska i Marianna Linde). Zgrane, rozśpiewane i dodające lekkości mrocznym opowieściom kobiety rozpoczynają spektakl, wydając z siebie erotyczne, zabarwione niepokojem dźwięki składające się po chwili w jedno słowo: "Breslau". I wiemy już, gdzie jesteśmy, instynktownie wyczuwamy, czym nakarmi nas teatr. W scenicznym Breslau nie ma miejsca na kompletne historie, szczęśliwe zakończenia czy budujące puenty. Jesteśmy w królestwie zbrodni, przestrzeni poszarpanych narracji, gdzie żadna opowieść nie ma prawa skończyć się dobrze. Sześcioosobowy chór zróżnicowanych postaci, z których jedne są nostalgiczne, inne rubasznie zabawne, akompaniuje sobie na ukulele, wprowadzając nas w poszczególne wątki poprzez prologi do songów.

Przez scenę przechodzi korowód bohaterów, z których dosłownie każdy zapada w pamięć - z różnych powodów. Przejmujący i śmieszny jednocześnie taniec podwieszonych na flugach Klary i Emmy (Katarzyna Pietruska i Helena Sujecka/Barbara Gołębiowska) długo pozostaje pod powieką oka. Znakomitym komicznym wentylem jest niemy Heinrich Zupitza (Bartosz Picher). Precyzyjnie odkrywa przed widzami kolejne warstwy swego szaleństwa Gertruda von Mogmitz (Bogna Joostberens). Bardzo pomysłowo, od nieobecności wykonawczyni, rozpoczyna się spazmatyczny song narkomanki Sophie Mock (Ewa Szlempo-Kruszyńska), a po tym początku jest już tylko lepiej. Boleśnie w pamięci odciska się stateczna, monumentalna sylwetka poranionej, ciężko doświadczonej Frederiki (Emose Uhunmwangho). Slapstickowy, zagrany zewnętrznymi, formalnymi środkami Kelner-Morderca (Michał J. Bajor), który jak ścieg wyszyty czerwoną nitką wyraziście łączy poszczególne sceny, również jest nie do zapomnienia. Każda z postaci ma swoje miejsce w strukturze spektaklu, każdej należy się osobna uwaga, każda na moment zagarnia uwagę widza. Wszystkie powrócą w finałowym songu.

Spoiwem opowieści jest oczywiście Eberhard Mock (Artur Caturian). Część jego twarzy przykrywa maska, co ma swoje uzasadnienie w przeszłości postaci, na scenie zaś przywołuje na pamięć Upiora w operze. Mimo że to wokół Mocka toczy się każda z opowieści, policjant przez niemal całe przedstawienie trzyma się z boku, tylko od czasu do czasu zabiera głos, jakby w kontrze do ostentacyjnego postawienia jego nazwiska w tytule. Powściągliwość twórców w dysponowaniu tym bohaterem wyjaśnia się w finale. W zamykającej spektakl kompozycji Mock bezradnie przyznaje: "każdego znajdę oprócz siebie". Wobec siebie jest bezradny, sobie nie może pomóc, ze sobą dojść do ładu. To gorzka konstatacja. Po dwóch aktach wypełnionych rozwiązanymi zagadkami policjant dociera do sprawy w życiu najtrudniejszej, którą dzieli z każdym człowiekiem: z krańcową bezradnością staje wobec tajemnicy samego siebie. Wagę tego rozpoznania podkreśla dodatkowo kilka finałowych sekund - krótka, celna scena zamykająca bezsilność Mocka w jednym, przejmującym obrazie.

Jubileuszowa premiera, wieńcząca obchody dziewięćdziesięciolecia Teatru Capitol, to przedstawienie, które można odczytywać na wielu poziomach. Jest to zarówno dobrze skrojona rozrywka, jak i widowiskowa rewia, także hołd oddany popkulturowemu Mockowi, historycznemu Breslau i zabytkowemu gmachowi teatru. Wreszcie też - jest "Mock..." opowieścią o różnych wymiarach człowieczeństwa podlegającemu ciągłej degradacji. Zbudowanie takiego spektaklu i umieszczenie go w repertuarze teatru to rzadka umiejętność. Wielu reżyserów i dyrektorów teatrów mogłoby się jej od Konrada Imieli uczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji