Artykuły

Biedermann i podpalacze

Erwin Axer, który - nawiasem mówiąc - opublikował ostatnio w "Teatrze" garść interesujących uwag o teatrze telewizyjnym, uwag okraszonych niemałą porcją złośliwości pod adresem recenzentów telewizyjnych - sam rzadko reżyseruje widowiska telewizyjne. A wielka to szkoda. Przykład "Biedermanna i podpalaczy" wskazuje bowiem, że także jako reżyser telewizyjny Axer zachowuje wszystkie cechy swego tak cenionego stylu. Zwykło się go

określać jako umiar, dyskrecję, unikanie patosu i taniego efekciarstwa, jako teatr par exellence intelektualny. Także na przykładzie Frischa ujrzeliśmy, że Axerowski teatr polega przede wszystkim na zachęcie do dyskusji, że pozostawia odbiorcom trud i przyjemność samodzielnego wyciągania wniosków.

Równocześnie jednak Axer, w przeciwieństwie do niektórych reżyserów, widzi wyraźną różnicę między swoją, znacznie szczuplejszą i głównie inteligencką widownią w "Teatrze Współczesnym" a wielomilionowym audytorium telewizyjnym. W r. 1959 bowiem wystawił w swym teatrze "Biedermanna i podpalaczy" wraz z epilogiem, dopisanym zresztą przez Frischa już po pierwszej inscenizacji jego sztuki. Ten epilog różnił się tonem dość wyraźnie od pierwszej części sztuki, miel bardziej określony charakter aktualnego pamfletu politycznego, stanowił ilustrację do genezy i historii niemieckiego faszyzmu i zawierał wyraźne aluzje do dzisiejszych stosunków w NRF. Ten epilog, rozgrywający się w piekle, był - szczerze mówiąc - dość zagmatwany i zapewne dlatego obecnie Axer uznał go za niezbyt czytelny dla masowego odbiorcy telewizyjnego.

W rezultacie ujrzeliśmy sztukę Frischa w jej pierwotnym, bardziej jednolitym kształcie. Dzięki temu - jak słusznie wskazywał w komentarzu Marczak-Oborski - widzowie telewizyjni mogli w miarę swej przenikliwości i stopnia oswojenia z teatralną metaforą odczytywać różne warstwy treściowe tej interesującej sztuki. A więc zupełnie jasne było chyba dla wszystkich, wypunktowane w przedstawieniu ostrzeżenie przed biernością i życiowym oportunizmem, który musi nieuchronnie prowadzić do katastrofy. Mniej może oczywiste, zwłaszcza dla odbiorców nie nawykłych do teatru metafory i moralitetu w rodzaju sztuk Brechta czy Dürrenmatta, były skojarzenia z hitlerowskimi Niemcami. Tu Axer nie chciał widocznie niczego widzom ułatwiać, nawet epizodycznej (a w tym przedstawieniu niezbyt jasnej) postaci Doktora nie. chciał wystylizować na Goebbelsa, jak to czyniono przy niektórych inscenizacjach "Biedermanna".

Wykonanie aktorskie było wyśmienite, jak zawsze w teatrze Axera i prawie zawsze w Teatrze Telewizji. Wszystkie trzy czołowe postacie sztuki a więc Biedermann (Mieczysław Pawlikowski), Schmitz (Mieczysław Czechowicz) i Eisenring (Andrzej Łapicki), a także w sztuce raczej drugoplanowa Babette Biedermann (Barbara Ludwiżanka) miały świetnych odtwórców. Zwłaszcza zachwycił mnie znakomity Czechowicz, bardzo niemiecki, bardzo śmieszny a zarazem niepokojąco prawdziwy, oraz Pawlikowski, syty niemiecki - a może tyko szwajcarski? - mieszczanin, bynajmniej nie dobroduszny i poczciwy, gdyż miękki i bezradne tylko wobec podpalaczy, ale twardy i bezlitosny w swoim byznesie.

Nie zostałem natomiast przekonany o słuszności pozostawienia w inscenizacji telewizyjnej chóru strażaków, tej parodystycznej transpozycji chóru z antycznych tragedii, choć w jego przewodniku rozpoznałem z przyjemnością Kazimierza Rudzkiego. Teksty chóru nie wydały mi się dowcipne, ale przyznaję, że nic wszystkie docierały do mego ucha, czy to przez brak niezbędnego "unisono", czy też po prostu przez niewłaściwe rozmieszczenie mikrofonów lub nieszczególną dykcję. Coś tu wyraźnie zawiodło w tym tak ciekawym spektaklu.

Scenografia Otto Axera nie wymaga pochwał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji