Artykuły

Maria Peszek: Rozmowa na następne trzydziestolecie

- Nie staję na barykadach, bo nie bardzo się do tego nadaję, co nie wyklucza klarownego komunikowania moich poglądów przez sztukę. Moja reakcja zawsze jest brutalnie jednoznaczna. To, co robię, ma dlatego moc, że robię to dla wszystkich ludzi. Mogą to wziąć i tego używać. Rozpiera mnie duma, kiedy widzę na demonstracjach transparenty, na których znajdują się wyimki z moich piosenek.

Jarek Szubrycht: Zatęskniłaś do aktorstwa?

Maria Peszek: Nie.

Zagrałaś Lolę w "Ninie" u Olgi Chajdas.

- Chodziło o ideę, wsparcie filmu opowiadającego o mniejszości, która jest w naszej ojczyźnie w bardzo trudnej sytuacji.

Zatem chodziło nie o sztukę, lecz o promocję ideologii LGBT?

- Absolutnie tak.

Podejrzewam, że film obejrzało środowisko plus sympatycy, więc co to za promocja? Nawracanie nawróconych. Co innego tęczowa opaska na koncercie finałowym Męskiego Grania.

- Na Męskim Graniu miałam gości, czyli Trebuniów-Tutków, moja opaska w połączeniu z ich góralskimi strojami wywołała eksplozję znaczeń. Na wcześniejszej próbie otwartej w warszawskiej Café Kulturalna było łatwiej, bo przyszli ludzie myślący podobnie, ale w Żywcu mogło być różnie, bo przecież "górale nie lubią LGBT". A przyjęcie mieliśmy fantastyczne.

Ciekawe, czy wszyscy wspominają ją równie dobrze. Trebunie-Tutki musieli wrócić do siebie na Podhale i nie jestem pewien, czy sąsiedzi gratulowali im występu z tą wszetecznicą.

- To świetni ludzie, religijni, ale jednocześnie niesamowicie otwarci. Wspólny koncert nie był prostą rzeczą, bo już w obrębie ich zespołu pojawiły się wątpliwości co do niektórych piosenek, nie wszyscy ze wszystkimi tekstami się utożsamiali. Ale poszli w to. Twierdzą, że są dumni, choć docierają do nich nieprzychylne głosy.

Mecenas Męskiego Grania nie miał nic przeciwko twojej opasce? Firmy, które chcą sprzedawać swoje produkty masom - a piwo do takiej kategorii towarów należy - niechętnie zabierają głos w sporach ideologicznych czy politycznych.

- Byli zachwyceni. Idea Męskiego Grania opiera się na łączeniu różnych światów. Poza tym widziały gały, co brały. Zapraszając mnie i dając mi totalną wolność, mogli się spodziewać konsekwencji, ale nie, nie mieli z tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, uznali mój koncert za jedno z najważniejszych wydarzeń tej edycji.

Nie stronisz od scenicznych manifestacji, ale zżymasz się na dziennikarzy, którzy oczekują od artystów większego zaangażowania. Niekonsekwencja.

- Nie staję na barykadach, bo nie bardzo się do tego nadaję, co nie wyklucza klarownego komunikowania moich poglądów przez sztukę. Dlatego odrzucam wszystkie propozycje wykorzystania moich utworów przez partie, odmawiam udziału w konwencjach, nie reaguję na naciski w rodzaju: "Polska się kończy, trzeba zareagować". Polityk dzwoni i mówi: "Mam teraz kampanię i bardzo by mi ta piosenka pasowała. Przecież pani tak samo myśli". Moja reakcja zawsze jest brutalnie jednoznaczna. To, co robię, ma dlatego moc, że robię to dla wszystkich ludzi. Mogą to wziąć i tego używać. Rozpiera mnie duma, kiedy widzę na demonstracjach transparenty, na których znajdują się wyimki z moich piosenek.

W piosenkach i wywiadach nie unikasz drażliwych tematów. W odróżnieniu od większości koleżanek i kolegów.

- Każdy powinien zacząć od siebie. Wy, dziennikarze, też macie rząd dusz i też nie stajecie na pierwszej linii frontu. Wygodnie jest siedzieć przy biurku w bezpiecznym zaciszu redakcji i domagać się od innych wzięcia odpowiedzialności. Po tym, co się stało w Gdańsku na WOŚP, można sobie wyobrazić, że ktoś gotów jest użyć przeciwko tobie przemocy fizycznej.

Ty się nie boisz?

- Ja po prostu nie mam aż tak wiele do stracenia. Nie mam dzieci i choćby z tego powodu nie ma we mnie strachu. Mój sprzeciw budzą bezwzględne naciski ze strony publicystów.

REKLAMA

W ogóle recenzowanie to drażliwy temat. Bierzecie tę naszą krwawicę, dorzucacie trochę śliny i kleicie coś, co przynosi wam chleb. Apeluję o trochę więcej czułości wobec artystów, którzy są bezbronni w obliczu tego, co piszecie i mówicie. Tym bardziej że zarazem chcecie, byśmy w sobie tę bezbronność, wrażliwość pielęgnowali.

Ale to już nie te czasy, kiedy najsurowsze oceny wystawiali krytycy. Prawdziwa jatka rozegra się w komentarzach pod artykułem i na Facebooku.

- Świat staje się coraz bardziej skomplikowany, cyniczny, zatłoczony, za to ludzie są coraz bardziej samotni. Przez to wszystko stają się brutalni. Przez ostatnie dwa lata podróżowałam po świecie i widziałam to wyraźnie - ludzi jest po prostu za dużo. A człowiek, któremu brakuje przestrzeni, pożywienia, nawet tlenu, staje się coraz bardziej agresywny, coraz mocniej gryzie.

Ta smutna konstatacja doprowadziła mnie do konstruktywnych wniosków. Widząc, jak ludziom jest źle, zadawałam sobie pytanie, kiedy mi jest najlepiej. Odpowiedź okazała się prosta: w czasach mroku i izolacji kluczowe są momenty, w których ludzie mogą wspólnie coś przeżyć. Na nowo odkryłam, że koncert może być rytuałem, spełnieniem atawistycznej potrzeby ludzi, których łączą podobne poglądy i emocje.

Ludzie potrzebują przestrzeni, w której mogą głośno krzyczeć. Taka koncertowa wspólnota ma szczególny sens: prywatne troski i lęki blakną wobec wspólnej radości. Wierzę, że może być rodzajem alternatywnej rzeczywistości, taką bańką światła w mroku. Dlatego najnowszą trasę, z którą ruszamy w styczniu, chciałabym opatrzyć hasłem: "Im ciemniej, tym głośniej".

Wspomniałaś o podróżach. Czyżbyś dziś zamieniła wers "hejt nasz polski powszedni" z utworu "Modern Holocaust" na "hejt nasz ludzki powszedni"?

- W Polsce mieliśmy Jedwabne i ten antysemityzm co jakiś czas wraca. A że prawie nie ma już u nas Żydów, to nowym Żydem jest dzisiaj gej. Ale strach przed obcym nie jest tylko polską specjalnością, to globalny problem. Byłam w dzikich, odludnych miejscach, w maleńkich wioskach, które tylko pozornie wydawały się bajkowe

Mam wrażenie, że przez ten czas, który spędziłam w podróży, ciemność w Polsce zgęstniała. Dlatego obsesyjnie myślę o koncertach. W czasie prohibicji ludzie i tak się spotykali, by pić alkohol i straceńczo tańczyć. Marzę o czymś takim, o wydarzeniach na granicy legalności, o wspólnym, jednoczącym transie. Szukam antidotum na święte trupy i pogrzeby.

Moje piosenki zawsze były pełne energii, ale zarazem gorzkie, oparte na wkurwie. Teraz ma być radość, światło. Pytasz, jak radzić sobie z hejtem? Myślę, że właśnie tak.

Tak można go odreagować. A jak z nim walczyć? Ścigasz autorów gróźb?

- Nie. Nie chcę się spalać w procesie z jakimś dupkiem, który pisze, że spali mi dom, zgwałci 75-letnią mamę albo skopie tatę. Nie mam na to siły ani czasu. Mam 46 lat i czuję się fantastycznie. Patrzę na ojca, który wciąż robi niesamowite rzeczy, albo na Iggy'ego Popa i też tak chcę. Ale muszę o to zadbać.

Kiedy dobrych parę lat temu na płycie "Maria Awaria" zajęłaś się seksualnością, nie doceniłem tego. Uważałem, że wyważasz otwarte drzwi.

- Pamiętam twoją ohydną recenzję w "Przekroju". A na pewno złośliwą...

Do złośliwości się przyznaję.

- Mam ci teraz przebaczyć?

Przyznaję, że się myliłem, uważając, że rozprawiasz się z tabu, którego nie ma. Dzisiaj znowu to, co naturalne, staje się problematyczne.

- To wszystko płynie z Kościoła, w polskim wydaniu najstraszliwszego. Sprowadzanie człowieka do funkcji wyłącznie prokreacyjnej strasznie go upośledza i poniża.

Przeraża mnie, że chociaż świat jest o krok od zagłady spowodowanej przeludnieniem, w naszej ojczyźnie nagradza się rodziców za każdą nową istotę. Zbyt często ludzie, chcąc nadać sens swojej nieciekawej egzystencji, płodzą ponad miarę.

Przed chwilą rozmawialiśmy o hejcie. Do niektórych wyzwisk zdążyłam się przyzwyczaić, śmieszą mnie: "szpetny żydowski chłopiec", "lesba", "wariatka"... Ale wiesz, kiedy zetknęłam się z największą falą nienawiści? Kiedy powiedziałam, że nie chcę mieć dziecka. To jest otchłań. Tym naprawdę ludzi wkurwiłam. Okazało się, że bezdzietna kobieta jest kompletnie nieprzydatna społecznie, jej życie nie ma sensu. Przecież to się bierze z naszej katolickości.

Może jednak bardziej z historii. W mrocznych czasach matki rodziły synów, którzy walczyli o przetrwanie wspólnoty. I córki, które dawały narodowi kolejnych synów...

- To też. Dostarczanie mięsa armatniego, kolejnych trupów, wokół których można było odprawiać kolejne narodowe rytuały i karnawały. Całe nasze narodowe jestestwo oparte jest na pogardzie dla jednostki, a ja bardzo chciałabym, żeby to się zmieniło. Żeby ja-człowiek było wreszcie ważniejsze niż my-naród.

Tyle ostatnio mówi się o tym, co się w Kościele złego działo, ale ludzie nie chcą tego widzieć. Są bierni, boją się. Dlatego wciąż można straszyć ich cipką. Można widzieć w cipce siedlisko zła. Jeśli nie rodzi, mieszka w niej szatan.

Niespodziewanymi sojusznikami tego lęku są media społecznościowe narzucające zasady zakorzenione w amerykańskim purytanizmie. Można pokazać pobojowisko pełne trupów, ale już sutek wywraca porządek wszechświata.

- Męski nie. Choć przecież żeński powinien być mniej kontrowersyjny, bo on karmi. Nie ma wyłącznie seksualnego charakteru, również daje życie.

Jestem wielką admiratorką naturyzmu i niedawno wrzuciłam na profil zdjęcie z wakacji, z plaży. Gdzieś tam w rogu był sutek, ledwie widoczny, ale reakcja Instagrama i Facebooka była natychmiastowa. O co chodzi? Faceci też mają sutki i bez przeszkód je pokazują.

Można się też obnażać w inny sposób, na przykład przyznając do słabości. Jak wtedy, gdy w "Polityce" opowiedziałaś o depresji. I o tym, że śmiesz ją mieć w hamaku, gdzieś w ciepłych krajach.

- Zarzucono mi, że używam tego jako narzędzia promocyjnego płyty. Fajni, inteligentni ludzie, nie zgadłbyś jak fajni, mówili: "Świetnie to sobie wymyśliłaś". A ja po prostu chciałam wytłumaczyć, co się stało, że po płytach, które były w dużej mierze kreacją - a więc "Miasto manii" i "Marii Awarii" - nagrałam coś tak osobistego jak "Jezus Maria Peszek".

Podejście do problemów psychicznych zmienia się w Polsce na lepsze, ale tzw. wariaci wciąż są bardzo źle traktowani, a nie mają siły, by upomnieć się o swoje prawa, nie mają też tej atrakcyjności, jaką ma społeczność LGBT pełna witalnych, kolorowych, atrakcyjnych ludzi.

Problemy psychiczne budzą strach albo pobłażanie. Na szczęście coraz więcej ludzi otwarcie się do nich przyznaje. Ja też. Epizody ciemności cyklicznie powracają, ale teraz już umiem sobie z nimi radzić. Mogę być szczęśliwym człowiekiem. Nie wszyscy jednak wiedzą, jak sobie pomóc, nie wszyscy też mają tak fantastycznego partnera.

Mimo to ciągle jestem podejrzana. Jak ktoś ma lukratywną propozycję, to waha się, bo do końca nie wiadomo, jak z tą Peszek jest, czy coś się jej nie przytrafi.

Mimo wszystko nie pojmuję, dlaczego tamta wypowiedź rozpętała piekło. Rozumiem, że kiedy wypowiadasz się krytycznie o roli Kościoła, ktoś wierzący może się poczuć urażony.

- Zwłaszcza że robię to bezpardonowo.

Ale opowiadając o osobistym problemie, nikogo nie krytykowałaś, nie kwestionowałaś niczyich wartości.

- Myślę, że chodzi o sposób, w jaki to komunikowałam. Otwarcie, bez metafor. Lubię tak porozumiewać się ze światem. Prostym językiem, mocnymi środkami. Wynika to między innymi z mojego ateizmu. Skoro tu i teraz jest jedyną przestrzenią, w której jestem, szkoda czasu na półśrodki.

Wierzę również, że tak można skuteczniej wpływać na rzeczywistość. Zamiast dziesięciu słów można powiedzieć trzy. Ojciec w latach 70. współtworzył awangardę w polskim teatrze, której język był szorstki, kanciasty, wywrotowy. To mi się podobało. Chciałabym w zuchwały sposób dawać wyraz napięciom naszej epoki.

Niedawno Greta Thunberg rozjuszyła tysiące ludzi, choć też nie mówiła niczego kontrowersyjnego. Kto nie chciałby oddychać czystym powietrzem?

- Bo jej twarz jest prawdziwa. Ludzi ta autentyczność przyciąga, ale też przeraża, dlatego rzucili się, żeby ją zadziobać.

No właśnie. A jak tu zaufać aktorce, w dodatku córce wielkiego aktora? Jesteś genetycznie obciążona udawaniem.

- Tego nie trzeba tłumaczyć. Albo działa, albo nie działa. Jak nie działa, to ludzie nie kupią płyty i nie przyjdą na koncert. Środki mogą być różne, autentyczna musi być pobudka.

Skoro już o ojcu była mowa... Na ile cię ukształtował dom? Jak wpłynął na postrzeganie świata?

- Przez nasz dom nieustannie przewijały się niezależne, pokręcone, artystyczne byty. Największy zachwyt wzbudzali ci, którym najdalej było do normalności.

Pamiętam sylwestra w stanie wojennym. Była godzina milicyjna, ale że mieszkaliśmy w centrum, w ogromnym, wynajętym przez teatr mieszkaniu, ludzie zaczęli się schodzić bez zapowiedzi. "Mogę na chwilę? Mogę na lufę?". Nagle zebrało się ze 30 osób. Wszyscy byli bardzo smutni, pili wódkę, rozmawiali półgłosem. Miałam osiem lat, brat - 11 i postanowiliśmy ich jakoś uratować. Wymyślaliśmy więc zadania, jakieś loterie. Nagrodami były papierosy, do których brat, domorosły pirotechnik, pakował siarkę.

Zrobiła się niesamowita, surrealna atmosfera. Za oknem masakra, śnieg, patrole ZOMO, a tutaj jazda - trochę tej wódki, papierosy wybuchające w ustach, wymyślamy kretyńskie zadania, gra muzyka, ktoś robi striptiz Oni nie debatowali wtedy, jak ratować Polskę. Oni ratowali siebie.

Stan wojenny to dla naszego pokolenia często pierwsze wydarzenie ze świata dorosłych. Drugim, przeżywanym już świadomie, były wybory w 1989 r.

- Ja ich właściwie nie pamiętam. Miałam 16 lat i pakowałam się na Alaskę na roczne stypendium. Wyjeżdżałam jeszcze zza żelaznej kurtyny, a wracałam do wolnej Polski. Anchorage było wtedy miastem przyciągającym spady, wszystkich poetów, popaprańców i freaków Ameryki. Moja odmienność wywoływała w nich zachwyt - to, skąd pochodzę, mój akcent, odjechane pomysły. W tak młodym wieku zrozumiałam, że inność jest najlepszą rzeczą, jaką możesz oferować światu.

Nad Wisłą nie jest tak mile widziana. Podpadłaś już w 2012 r., gdy wymyśliłaś własną wersję patriotyzmu. "Płacę abonament i za bilet płacę/ Chodzę na wybory, nie jeżdżę na gapę/ Tylko nie każ mi umierać" - śpiewałaś w "Sorry Polsko".

- Przeczytałam niedawno wspaniały esej Marcina Króla zatytułowany "Do nielicznego grona szczęśliwych". Jego zdaniem o to, kim jesteśmy, o to, bez czego by nas nie było, warto walczyć do ostatniej kropli krwi. Teraz - częściej atramentu. Dodałabym tylko: "Ale nie umierać".

Czytając Króla mówiącego o odwadze stawiania pytań, miałam poczucie ulgi, że jednak nie zwariowałam, że moje chaotyczne myśli ktoś potrafił wyartykułować w tak precyzyjny sposób. Podobnie kojąco zadziałał esej Henry'ego Davida Thoreau "O obywatelskim nieposłuszeństwie". Dzisiaj, w czasie smuty, ciemności i przymusu cierpienia, aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa jest odwaga do bycia bezwstydnie szczęśliwym. Śmiejmy się, krzyczmy głośno, uprawiajmy dużo seksu, biegajmy na golasa. Spotykajmy się na koncertach, wrzeszczmy i tańczmy. To już jest wspaniały akt buntu.

Który sam w sobie jest wartością?

- Kiedy czytam, jak niewielki odsetek młodych ludzi bierze udział w wyborach, jest mi bardzo smutno. Nie namawiam ich do krwawej rewolucji, do podpalania Sejmu, ale oczekuję postawy obywatelskiej.

Rebecca Solnit, kolejna intelektualistka - mam do nich słabość, być może przez świadomość własnych niedostatków - mówi, że społeczeństwo obywatelskie to nowe supermocarstwo. Ludzie nie są świadomi potęgi wspólnoty, która jest w stanie pokonać wszystkie czołgi. Takiej rewolucji, takiego buntu oczekuję: nie krwawej jatki, ale większej otwartości, jednoczenia się ludzi. Podzielona i bierna Polska to nie to samo co obywatelska wspólnota.

W "Polsce A, B, C i D" śpiewasz: "Dzieli nas wszystko/ Nie łączy nic".

- Tak, ale napisałam to trzy lata temu. Byłam wtedy dużo bardziej arogancka. Dojrzałam i zobacz, co robię - zapraszam na scenę górali i razem śpiewamy tę piosenkę. Zapraszam ludzi, którzy kojarzą się z najbardziej konserwatywną częścią społeczeństwa, z drugim biegunem mojego liberalnego światopoglądu, i robimy coś razem.

Ładny gest, choć nieco naiwny. Takie śpiewanie: "Dajmy pokojowi szansę", kiedy lecą bomby.

- Muszę zachować w sobie cząstkę idealizmu. Bez niej niczego nie zrobię. Moje dni w cywilizacji są policzone. Niebawem się wyniosę gdzieś na odludzie, już nad tym pracuję. Dopóki jednak funkcjonuję w społeczeństwie, czuję, że mam wobec niego obowiązki, więc odkładam na bok swoją osobistą gorycz. Możemy mieć straceńczą frajdę w chwilowym byciu razem. Nawet jeśli świat wokół się wali i pali.

Mamy oglądać tę łunę, trzymając się za ręce?

- Wspaniale powiedziane, biorę! Lepiej oddać się radości, niż kwilić ze strachu, że wróg u bram, że przyszli obcy, ciemni, że zgwałcą, podpalą. Nie można żyć w ciągłym napięciu i drżeniu. Niech już lepiej każdy zajmie się własnym szczęściem, bez Pana Boga, pana księdza, premiera i na pewno bez prezydenta. Nasze osobiste szczęście zależy tylko od nas, a zbiór szczęśliwych jednostek to właśnie społeczeństwo obywatelskie. Tak wygląda prosta recepta Peszek Marii.

***

ROZMOWY NA NASTĘPNE 30-LECIE

To cykl 30 wywiadów z ważnymi ludźmi polskiej kultury, którzy od 1989 r. decydowali o jej krajobrazie i którzy będą go kształtować w następnych dekadach.

Wcześniej w cyklu ukazały się rozmowy m.in. z Joanną Szczepkowską, Andrzejem Stasiukiem, Zbigniewem Preisnerem, Niką, wokalistką grupy Post Regiment, Krzysztofem Ostrowskim i Kubą Wandachowiczem z Cool Kids of Death, Piotrem Rypsonem, Xawerym Żuławskim, Manuelą Gretkowską, Krzysztofem Grabowskim z Dezertera, Andrzejem Grabowskim, Mają Komorowską, Lechem Janerką, Renatą Przemyk, Marcinem Wichą,Igorem Brejdygantem, Jerzym Pilchem i Janem Komasą.

*

Maria Peszek - ur. w 1973 r., aktorka, piosenkarka, córka Jana Peszka. Występowała w Teatrze Juliusza Słowackiego, Studio i Narodowym, grała m.in. w "Nocnym graffiti", "Julia wraca do domu" czy "Ubu Królu", ale sławę przyniosła jej muzyka - trzy głośno komentowane płyty: liryczna "Miasto mania", intymna (dla prawicy wyuzdana) "Maria Awaria" i buntownicza (dla prawicy obrazoburcza i eskapistyczna) "Jezus Maria Peszek". W 2016 r. był jeszcze album "Karabin".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji